Cztery proste powody dla których nauka nigdy nie obali religii
Ateiści do zemdlenia powtarzają, czy to w luźnych uwagach, czy też w specjalnie temu poświęconych publikacjach typu książkowego, że nauka jest „sprzeczna” z religią i istnienie nauki nie tylko jest kłopotem dla religii, ale nauka wręcz „obala” religię. Twierdzenia te należą do kategorii publicystyki z kręgu science-fiction, co ukażę w niniejszym eseju ale bardzo skrótowo. Celem niniejszego traktatu apologetycznego jest osiągnięcie jak największej zwięzłości przy jednoczesnym dostarczeniu czterech mocnych argumentów, sformułowanych jak najcelniej się da i będących zarazem bezspornymi. Zamierzona skrótowość niniejszej rozprawki ma na celu umożliwienie szybkiego przyswojenia sobie treści, która byłaby zarazem jak najłatwiejsza do utrwalenia.
Osią niniejszych rozważań jest teza, że można wskazać bez trudu na cztery oczywiste powody, dla których żadne twierdzenie naukowe nie obali jakiegokolwiek poglądu religijnego. Oczywiście jest więcej powodów, dla których nauka nigdy nie obali religii, można zebrać ich nawet kilkadziesiąt, nie będą one jednak łatwo przyswajalne ze względu na czynnik ilościowy, jak też i ze względu na pewną zawiłość niektórych zagadnień związanych z epistemologią nauki. Dlaczego wybrałem akurat cztery takie powody? Prawdę mówiąc, na początku chciałem ograniczyć się zaledwie do trzech zagadnień ale ostatecznie uznałem, że gdybym naprawdę miał wskazać na jakieś fundamentalne argumenty w tej kwestii to byłoby ich więcej. Mając jednocześnie na uwadze zamierzoną zwięzłość niniejszych rozważań, ostatecznie sprawa stanęła na czterech argumentach, które wskazałbym jako absolutnie fundamentalne i nie mogące istnieć w oderwaniu od siebie. Cztery powody ale nie więcej, które zarazem spokojnie wystarczą do odparcia wszelkich ataków każdego scjentysty, próbującego przy pomocy nauki kwestionować status jakichkolwiek poglądów religijnych. Niniejszy traktat apologetyczny ma służyć jako swoista ściągawka do szybkiego przyswojenia sobie pewnych zagadnień w dość znaczącej kwestii, tak często przewijającej się w polemikach pomiędzy teistami i praktykującymi scjentyzm ateistami.
Pierwszy i najważniejszy argument przeciw scjentyzmowi jest taki, że ontologiczny status wszelkich twierdzeń naukowych posiada prawdopodobieństwo równe zeru. Twierdzenia o prawdopodobieństwie równym zeru nie mogą przecież nic obalać, w tym nie mogą obalać jakichkolwiek poglądów religijnych. W zasadzie to trudno tu nawet mówić o jakichś „twierdzeniach” naukowych i mamy do czynienia co najwyżej z hipotezami, czy pewnymi przypuszczeniami. A przecież przypuszczenia nie mogą nic obalać.
Aby to zobrazować na samym początku przywołajmy pewną dość często występującą sytuację, w której ateista powołuje się w swoim światopoglądzie na jakieś „prawo naukowe”, sugerując nam, że jego światopogląd jest „lepszy” ponieważ jest oparty właśnie na owym „prawie naukowym”. „Prawo” to może być przetestowane nawet wielokrotnie i intersubiektywnie. Nic to jednak ateiście nie pomoże gdyż jego osąd oparty na takim „prawie” nadal będzie miał prawdopodobieństwo zerowe skoro prawdopodobieństwo ilościowe jest wyrażone przez stosunek przypadków przetestowanych do nieprzetestowanych. Jako, że żyjemy w nieskończonej rzeczywistości, zarówno w wymiarze czasowym jak i przestrzennym, prawdopodobieństwo każdego sądu ateisty opartego na jakimś „prawie” naukowym będzie zawsze zerowe skoro skończona ilość przypadków przetestowanych podzielona przez nieskończoną liczbę przypadków nieprzetestowanych musi z definicji dać w wyniku wartość zero (z matematyki wiemy, że każda liczba skończona podzielona przez nieskończoność daje zero). Wniosek ten wydaje się banalny ale jest kompletnie przeoczany przez ateistów powołujących się gdzieś na „prawa naukowe” i bezpodstawnie domniemujących, że jeśli nauka mówi o jakimś „prawie”, to jest ono bezwzględne i absolutne pod względem czasowym i przestrzennym. Jak widać takie domniemanie jest całkowicie błędne. Pomijam już fakt, że teista tak samo jak ateista może w swej argumentacji powołać się na jakieś „prawo naukowe”.
Myślę, że jak dotąd wszystko jest łatwe, proste i zrozumiałe. Drugi powód, dla którego żaden scjentystycznie nastawiony do świata ateista nie będzie w stanie nigdy obalić religii przy pomocy nauki jest taki, że sama nauka opiera się na metodzie indukcyjnej, która jest jednak nieprawidłowa pod względem logicznym. Pozytywiści wylali morze atramentu aby wybronić zasadę indukcji przy pomocy różnych prób, skończyły się one jednak wszystkie porażką. Jak wiemy, zasada indukcji zakłada, że znane nam powtarzalne przypadki, w tym wypadku jakieś eksperymenty naukowe, można uogólnić na przyszłość i całą przeszłość po czym sformułować na tej podstawie pewne „prawa”. Bierzemy do ręki piłeczkę tenisową i upuszczamy ją na Ziemię. Możemy powtórzyć ten eksperyment na przykład 100 razy. Za każdym razem piłka spadnie na Ziemię. Co więcej, możemy opisać ten eksperyment tak aby ktoś inny powtórzył go w dowolnym miejscu globu. Otrzymamy wtedy tak zwaną intersubiektywność. Nic nam to jednak nie da. Wcale nie możemy na tej podstawie sformułować jakiegoś „prawa” odnośnie całej przeszłości i przyszłości świata. Jedyne „prawo” jakie uzyskaliśmy odnosiło się bowiem wyłącznie do wycinkowego zakresu naszego testu. Każdy wniosek wykraczający poza testowaną rzeczywistość będzie już nieuprawniony i bezzasadny. Logika jest tu bezlitosna. Ktoś może co prawda powiedzieć, że skoro coś powtarza się regularnie w przeszłości, to dowodzi to, że będzie się to powtarzać też i w przyszłości. Jednak argumentacja ta ponownie jest wadliwa logicznie bowiem założenie, że coś co powtarza się w przeszłości, będzie tak samo powtarzać się w przyszłości, nie może być argumentem skoro tego właśnie założenia mamy przecież dopiero dowieść. Coś co podlega dowodzeniu nie może być zarazem argumentem w tym dowodzeniu i argumentując w ten sposób skończymy w błędnym kole. Jak mawiał David Hume, grabarz indukcji, coś co powtarzało się w przeszłości nie może być żadną przesłanką za tym, że będzie się to tak samo powtarzać w przyszłości, „bez względu na ilość powtórzeń”. Nawet wtedy gdy weźmiemy pod uwagę tak pozorne „oczywistości” jak wschody i zachody Słońca.
Tak więc nie da się sformułować pewnych i ostatecznych „praw naukowych” również w związku z nieprzezwyciężalnym problemem indukcji, będącej fundamentem metody nauk przyrodniczych. A jeśli nie da się sformułować takich ostatecznych „praw naukowych” to znowu nauka nie będzie w stanie zaprzeczyć dowolnemu zbiorowi innych twierdzeń, w tym religijnych.
Przejdźmy teraz do trzeciego powodu dla którego nauka nigdy nie będzie w stanie zaprzeczyć dowolnemu zbiorowi innych twierdzeń, w tym religijnych. Tym razem powodem będzie problematyka dowolnej aksjomatyki zamkniętej w pewnym hermetycznym obrębie siebie samej. Scjentycznie zorientowani ateiści twierdzą, że status prawdy mogą posiadać wyłącznie twierdzenia oparte na empirycznej metodzie naukowej. Problem jednak w tym, że ateista nie może na podstawie metody naukowej orzec właśnie tego, że jedynym sensownym sposobem orzekania o świecie jest metoda naukowa. Twierdzenie takie znajdzie się bowiem w sposób oczywisty w błędnym kole. Żaden zamknięty system twierdzeń nie może orzekać o sobie samym wyłącznie w oparciu o ten sam system twierdzeń. Teza, że jedynym sensownym sposobem orzekania o świecie jest metoda naukowa ma więc wyłącznie charakter metafizyczny i ateista tym samym znowu nie może użyć nauki do obalania czegokolwiek, w tym religii. Sam bowiem nie dysponuje w tym momencie niczym więcej jak tylko tezą o charakterze metafizycznym.
Czwarty i ostatni powód dla którego ateista nie może użyć nauki do obalania jakiegokolwiek innego systemu twierdzeń, w tym religijnych, wiąże się z zagadnieniem historycznego upadku koncepcji naukowych. Kultowa książka byłego fizyka doktora Thomasa Kuhna pt. Struktura rewolucji naukowych jest pełna przykładów zmian w nauce, gdy jedno „pewne twierdzenie” zastępowano innym, tym razem już „mniej pewnym” twierdzeniem. Przykładów można podać bez liku. Flogiston i eter a także „cieplik” były „oczywistościami” i „pewnikami” w klasycznej nauce, zostały jednak uznane za błędne twierdzenia. Jednostajny czas w teorii newtonowskiej został obalony przez koncepcję czasu względnego w teorii Einsteina. W teorii Newtona czas był niezmiennikiem a w teorii Einsteina przestał być tym niezmiennikiem. Powiązane z prawami Newtona prawa Keplera utraciły również status praw pewnych i tak dalej. Te przykłady można by długo mnożyć ale w tym momencie chodzi o coś innego: wszystko to są twierdzenia naukowe, które obalają się nawzajem. Żadne z tych twierdzeń nie może już być pewne ponieważ zawsze może znaleźć się inne twierdzenie, które obali poprzednie i tak w nieskończoność. A jeśli jakiś system obala swe własne twierdzenia to tym bardziej nie możesz go użyć do obalania twierdzeń religijnych lub czegokolwiek innego, gdyż odtąd system ten oferuje wyłącznie niepewne hipotezy. A hipotezy nie mogą nic obalać ponieważ są jedynie przypuszczeniami. Nauka w żaden sposób nie może wesprzeć ateizmu. Na dzień dobry można znaleźć co najmniej cztery mocne argumenty za tym twierdzeniem, a tak naprawdę istnieje takich argumentów kilkanaście, jeśli nawet nie kilkadziesiąt.
Oczywiście już teraz widzę ateistów pokrzykujących, że przecież nauka „działa w praktyce”, że już choćby dlatego ma „wyższość poznawczą” nad religią. Komputery działają a samoloty latają. Tylko co z tego? Ateiści powołują się tu na technikę a nie naukę, to właśnie technika wykreowała naukę i nauka nie może istnieć bez techniki. Czy techniczny opis działania samolotu jest uniwersalną prawdą o świecie, jak koncepcje religijne? Nie jest. Nie może więc przeczyć koncepcjom religijnym, które są właśnie uniwersalne i wręcz wykraczają poza świat materialny, w obrębie którego porusza się nauka. Zresztą bezmyślna i bezcelowa ewolucja darwinowska w pojęciu ateistów też doprowadziła drogą całkowitego przypadku do zaistnienia konstrukcji latających, zwanych ptakami. Czy to więc oznacza, że konstrukcje latające w ogóle wymagają intelektu posiadającego rzekomo „wyższość poznawczą” nad religią? Nie, jak widać nie wymagają one takiego intelektu, wręcz w ogóle nie wymagają one jakiegokolwiek intelektu, do ich zaistnienia wystarczy bowiem czysty przypadek oraz proces prób i błędów. Można to z powodzeniem rozciągnąć na wszystkie inne wynalazki techniczne. Oczywiście jest tak według rozumowania samych ateistów, którzy jak widać podcinają w ten sposób gałąź, na której siedzą.
Nauka stała się w ostatnim czasie swego rodzaju ateistyczną relikwią. Problem jednak w tym, że jest to fałszywa relikwia.
Jan Lewandowski, maj 2017