Wewnętrznie sprzeczne i niespójne poglądy Karola Fjałkowskiego
Niniejszy tekst jest moim polemicznym komentarzem do debaty zatytułowanej „Czy można być szczęśliwym nihilistą”, która odbyła się 14 czerwca 2019 w auli Ewangelikalnej Wyższej Szkoły Teologicznej we Wrocławiu. Debata odbyła się pomiędzy Karolem Fjałkowskim i Łukaszem Nyslerem. Można obejrzeć ją w całości choćby tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=xbddTCVdh04&t=5351s
Komentując tę debatę będę odnosił się do poszczególnych jej fragmentów, zaznaczając w nawiasie momenty czasowe, które omawiam. To po to aby ktoś mógł sobie sprawdzić czy aby na pewno nie przekręcam stanowiska jakie analizuję. Jeśli zajdzie konieczność to będę nawet dosłownie cytował wypowiedzi jakie komentuję. Jest to o tyle ważne, że Fjałkowski lubi uciekać w preteksty sugerujące, że jego stanowisko zostało przekręcone lub zniekształcone. Taki wykręt jest zresztą bardzo charakterystyczny dla ateistycznych sofistów internetowych. Będę więc cytował dosłownie gdy zajdzie potrzeba zachowania należytej precyzji. Na wstępie warto też wspomnieć o tym, że pod wyżej zalinkowanym nagraniem z tej debaty znalazło się mnóstwo ciekawych polemicznych komentarzy w stosunku do Fjałkowskiego, w których widzowie sami punktują niespójność jego stanowiska i sprzeczności w jakie on wpada. Zachęcam do zapoznania się również z tym. Przeważający ton komentarzy wskazuje na to, że w odczuciu widzów Fjałkowski przegrał tę debatę. Oczywiście, jak zawsze, natrafimy tam też na komentarze bezkrytycznych klakierów i lizusów, którzy są zafascynowani swym idolem bez względu na to co on powie, byleby tylko walił w Kościół. Można te komentarze jednak pominąć jako nieistotne merytorycznie. Miłość jeść ślepa i nie dyskutujmy ze ślepotą.
Na wstępie warto zauważyć, że omawiana debata została opublikowana przez Fjałkowskiego aż półtora roku po czasie. Nie brak głosów, że Fjałkowski wypadł bardzo źle w tej polemice i stąd ta zwłoka z jej opublikowaniem. Zgadzam się z tym. Fjałkowski ewidentnie przegrał tę debatę, bez względu na to jak zdefiniujemy słowo „przegrał”. Wypadł fatalnie, zarówno wizerunkowo, jak i merytorycznie. Fjałkowski przegrał zresztą wszystkie debaty jakie widziałem, przynajmniej te opublikowane na YouTube. Nawet najwięksi wielbiciele Fjałkowskiego twierdzą, że Fjałkowski przegrał debatę z profesorem Wojtasikiem. Nie jest to do końca prawda. Pomijając debatę z Nyslerem, którą Fjałkowski przegrał z kretesem, przegrał on też pod względem merytorycznym debaty ze Stanisławem Sylwestrowiczem i Michałem Prończukiem. Przede wszystkim przegrał właśnie te dwie debaty, do obejrzenia których oczywiście zachęcam (są do odnalezienia na YouTube i nie będę podawał linków bo łatwo je odszukać przy pomocy wyszukiwarki). Fjałkowski przegrywa merytorycznie wszystkie debaty bo nie może ich wygrać twierdząc, że nic nie wie. To proste. Nadrabia więc wizerunkowo i w tym zakresie nie można odmówić mu pewnych zdolności. Przyczyniło się do tego niewątpliwie wyrobienie jakiego nabrał w czasach gdy był wykładowcą etyki. Przekonujący sposób mówienia to jednak o wiele za mało w przypadku filozoficznego sporu. Nabrać się na to może tylko ta część publiki, która jest słabo wyrobiona merytorycznie i jest zarazem podatna na sztuczki populistów. To jest niewątpliwie ta najbardziej entuzjastycznie nastawiona do Fjałkowskiego część widowni. Nie interesuje ich co Karol mówi ale to jak mówi. Może mówić nawet same bzdury (co zresztą robi), byleby tylko mówił ładnie i przy okazji walił w Kościół. Reszta jest kompletnie bez znaczenia dla tej części publiki. Umiejętność zgrabnego owijania słówek w złote papierki to jednak za mało dla kogoś, kto jest merytorycznie i filozoficznie wyrobiony. Dlatego właśnie Fjałkowski przegrywa debaty z tymi, którzy są merytorycznie bardziej wyrobieni. Populizm to po prostu za mało na taką debatę. Ilość lajków nie przechodzi w merytoryczną jakość. Populizm sprawdza się tylko w gronie już przekonanych entuzjastów, którzy będą przekonani bez względu na to, co idol powie lub zrobi i nie interesuje ich merytoryka. A w niniejszej krytyce będę właśnie merytoryczny do bólu. Czarowanie publiczności pustymi słówkami w wykonaniu Fjałkowskiego nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Widzę bowiem merytoryczną pustkę i kompletny brak konsekwencji, które stoją za jego bezpodstawnymi wywodami. To właśnie będę bezlitośnie punktował w niniejszej krytyce i nic poza merytoryką mnie już nie interesuje.
Przede wszystkim warto wsłuchać się w przemówienie otwierające Łukasza Nyslera. W zasadzie przemowa ta już na wstępie ukatrupiła całkowicie jakąkolwiek sensowność nihilizmu i samowywrotnego sceptycyzmu, tak gorliwie prezentowanego przez Fjałkowskiego. Widoczna jest kwaśna mina Fjałkowskiego, widoczna po zakończeniu przemowy otwierającej Nyslera (od 23:37). W ogóle mowa ciała Fjałkowskiego wypada bardzo niekorzystnie przez całą debatę. Jest zestresowany i wyraźnie zbity z tropu (patrz choćby 1:14:27; 1:13:17; 1:13:47), dużo bardziej niż w innych debatach, które - jak już wspomniałem - też przegrał. Nawet jego sposób uśmiechania się jest wyraźnie wymuszony i sztuczny podczas debaty z Nyslerem. Mocno kontrastuje to z zapewnieniami Fjałkowskiego, że czerpie on rzekomo przyjemność z tej debaty (od 1:28:05 i zwłaszcza 2:30:55). Wygląda to na taką samą ściemę jak oksymoron „szczęśliwy nihilista”.
We wstępie Nysler wykazał przy pomocy popularnych w filozofii definicji szczęścia i nihilizmu (przytoczonych za Mario Bunge i Władysławem Tatarkiewiczem), że termin „szczęśliwy nihilista” jest wewnętrznie sprzeczny. Skoro nihilista nic nie wie i nic nie wartościuje to nie może wiedzieć czy jest szczęśliwy. Nysler trafnie zauważa, że jedyny konsekwentny nihilista to człowiek w stanie wegetatywnym, czyli taki, który jest pozbawiony świadomości i kontaktu z otoczeniem (od 21:00).
Fjałkowski rozpoczyna debatę odczytem, w którym podkreśla (od 23:50), że Galileusz przy pomocy swych obserwacji teleskopowych zaprzeczył poglądom ówczesnych astronomów, odnotowując istnienie kraterów na księżycu i plam na słońcu. W 24:54 Fjałkowski wspomina też o tym, że Galileusz pisał do Keplera. Nie wiem po co Fjałkowski w ogóle wspomniał o tym wszystkim w swoim odczycie skoro w późniejszych częściach debaty poinformuje wszystkich za Humem, że jakiekolwiek obserwacje pochodzące z danych zmysłowych i tak są niewiarygodne (od 33:16). Powołujący się na Galileusza Fjałkowski zapomniał też wspomnieć o tym, że i tak uczynił to niepotrzebnie gdyż obserwacje są omylne skoro zawsze zakładają jakieś teorie, które mogą być omylne. Kepler patrząc przez teleskop Galileusza stwierdził, że Mars jest kwadratowy, o czym Fjałkowski już nie wspomniał (por. Alan F. Chalmers, Czym jest to, co zwiemy nauką? Rozważania o naturze, statusie i metodach nauki. Wprowadzenie do współczesnej filozofii nauki, Wrocław 1993, s. 52, 54-61, 88-89, 90, 92, 189). Przede wszystkim jednak Fjałkowski nic nie wspomniał już o tym, że Galileusz patrząc przez teleskop widział na księżycu kratery, których tam nie ma (por. Alan F. Chalmers, Czym jest to, co zwiemy nauką?, dz. cyt., s. 102-103). Po co więc Fjałkowski powołał się na wątpliwe obserwacje Galileusza na samym początku swego odczytu? Nie wiemy. Zrobił to najwyraźniej w celach wyłącznie efekciarskich. Przecież każdy fan Fjałkowskiego musi mieć świadomość tego, że jego idol też coś słyszał o Galileuszu.
Zdaniem Fjałkowskiego, święty Tomasz miał się mylić lokalizując ludzką decyzyjność akurat w duszy. Od 26:00 Fjałkowski przekonuje nas, że psychologia oparta na teorii ewolucji i psychologii ewolucyjnej rzekomo udowadnia, że nasza decyzyjność to twór wyłącznie biologiczny i sprowadza się ona do czynników niezależnych od nas. Psychologia ewolucyjna ma być potwierdzana przez wyniki badań i podobno nieźle działa. Fjałkowski stwierdza: „badania empiryczne systematycznie potwierdzają hipotezy psychologii ewolucyjnej” (26:16). Jak cokolwiek może zostać „potwierdzone” jeśli przez całą debatę Fjałkowski będzie wszystkich przekonywał (jak zobaczymy), że niczego nie da się potwierdzić i udowodnić? Brak w tym jakiejkolwiek spójności i konsekwencji. A jeśli chodzi o „działanie”, to przecież działały też i błędne teorie naukowe (vide choćby geocentryzm, który umożliwiał przewidywanie położenia planet), argument „z działania” nie dowodzi więc w sumie niczego. Działać może nawet fałsz i oszustwo. Od 26:40 Fjałkowski sprowadza umysł do mózgu i uważa, że psychologia ewolucyjna nie zostawia miejsca na duszę. Nie cytuje jednak żadnego psychologa ewolucyjnego. Fjałkowski dopuszcza się tu wręcz manipulacji polegającej na przemilczeniu przez niego informacji o tym, że nawet ateistyczni neurolodzy i biolodzy już dawno porzucili ten prymitywny redukcjonizm, który podejmował nieudane próby sprowadzenia świadomości do biologii lub fizyki. Przytoczmy choćby Lewisa Wolperta, który jest zarazem ateistą (ciężko posądzić go zatem o służenie Kościołowi) i profesorem biologii:
„(...) próba zredukowania świadomości do fizyki czy biologii molekularnej jest po prostu niemożliwa” (Lewis Wolpert, Nienaturalna natura nauki. Dlaczego nauka jest pozbawiona zdrowego rozsądku?, Gdańsk 1996, s. 151).
To samo stwierdził Rupert Sheldrake, doktor biologii z Cambridge:
„czy zjawiska życia i umysłu można zredukować do fizyki (...) wielu fizyków ma wątpliwości” (Rupert Sheldrake, Nauka - wyzwolenie z dogmatów, Wrocław 2015, s. 397).
Nawet w komentarzach pod zapisem filmowym debaty zwrócono Fjałkowskiemu uwagę, że nihilizm nie da się pogodzić z biologią darwinowską i psychologią ewolucyjną. Jedno wyklucza drugie ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie Fjałkowski. Karl Popper, znany metodolog nauki, w ogóle nie uważał psychologii za naukę. Kolejna sprzeczność występuje u Fjałkowskiego w tym, że deklaruje on determinizm głosząc, że nasze czyny są zależne od jakichś czynników zewnętrznych (biologia i tak dalej). Ale przecież nie ma żadnego dowodu na determinizm i rejestrujemy jedynie następstwo wydarzeń w strumieniu wrażeń, o czym Fjałkowski wie już od Hume'a, na którego często się w tej kwestii powołuje (patrz choćby 1:27:36).
Fjałkowski stwierdza, że podważa autorytet filozofów do orzekania o sprawach egzystencjalnych (29:30). Sam jednak nie robi nic innego niż uprawianie filozofii w zakresie spraw egzystencjalnych. Jest przy okazji ponownie niespójny bo nawet nie próbuje kwestionować wyjątkowo prymitywnej filozofii scjentyzmu i materializmu, na którą powołuje się aby negować ideę duszy. Jak zresztą Fjałkowski mógłby cokolwiek podważyć skoro tak często podkreśla, że nic nie wie (choćby w 2:31:37)? Niżej będę do tego jeszcze wracał.
Od 30:00 Fjałkowski neguje możliwość obiektywnego poznania rzeczywistości i możliwość uzyskania wiedzy na temat tego, co dobre i wartościowe. Skąd więc wie, że narzucanie innym poglądów przez kogoś (na przykład przez Kościół) nie jest dobre? Kolejna niespójność i wewnętrzna sprzeczność w poglądach Fjałkowskiego.
Opowiadając się za sceptycyzmem i nihilizmem Fjałkowski pogrążył ostatecznie sam siebie. Nie można być bowiem spójnym sceptykiem i nihilistą. Fjałkowski tkwi w sprzeczności performatywnej, którą wytknął mu właśnie Nysler, polegającej na tym, że czyny i słowa deklarowane przez nihilistę są sprzeczne ze znaczeniem tych słów (od 21:32 i 47:17 oraz od 47:39). Jedyny konsekwentny sceptyk to taki, który milczy. Fjałkowski nie milczy ale gada całymi godzinami i zajmuje zdecydowane stanowiska w różnych sprawach. Jednocześnie twierdzi, że nic nie wie i nic nie można udowodnić. Jest więc niekonsekwentny i zaprzecza sam sobie. Nie można też być spójnym nihilistą. Konsekwentny nihilista nie podejmuje żadnych działań i decyzji (nihilizm prakseologiczny). Oczywiście Fjałkowski podejmuje wiele działań i decyzji. Aby uniknąć tej niekonsekwencji Fjałkowski definiuje sobie nihilizm na swój prywatny sposób. Jest to jednak wykręt. Język prywatny to fałszerstwo, o czym przekonywał już choćby Wittgenstein. Moglibyśmy sobie na przykład zdefiniować słowo „pies” na swój prywatny sposób, odnosząc je do krowy. Wtedy jednak nasz język prywatny straciłby komunikatywność. Przestałby już być językiem publicznym. To samo robi Fjałkowski, definiując sobie pojęcie „nihilista” po swojemu i w niezgodzie z powszechnie stosowanym znaczeniem. Używa publicznego języka na swój prywatny sposób aby uniknąć wytykanych mu niekonsekwencji. Efekt końcowy jest taki, że żyje już tylko w swym własnym świecie.
Fjałkowski stwierdza w pewnym momencie debaty z Nyslerem:
„Ja nie widzę możliwości zdobycia pewnej i niezmiennej prawdy. Nie widzę w jaki konkretnie sposób można by wznieść się ponad opinie i zdobyć obiektywną wiedzę” (32:27).
Po czym w zdaniu następnym Fjałkowski od razu zaprzecza temu co tu zadeklarował, gdy dodaje:
„Nikt nigdy tego ani nie dokonał, ani nawet nie pokazał jak to zrobić, ani nawet nie pokazał, że jest to w ogóle możliwe” (32:37; patrz też od 1:00:10).
Skąd Fjałkowski to wie jeśli nic nie wie i nie ma wiedzy? Pomijam już inny rażący błąd w wypowiedzi Fjałkowskiego, która z niewiedzy przeskakuje nagle do wszechwiedzy: stwierdzenie „nikt nigdy tego nie dokonał” to kwantyfikacja ogólna, zakładająca, że Fjałkowski sprawdził wszystkie poglądy wszystkich ludzi, żyjących kiedykolwiek i gdziekolwiek. Oczywiście tego nie sprawdził i jedynie blefuje. Zmyśla. Jak widać, ten koleś nie ma żadnego problemu ze stwierdzaniem w jednym zdaniu, że nic nie wie, po czym w zdaniu następnym deklaruje już wszechwiedzę o poglądach wszystkich ludzi żyjących kiedykolwiek i o ich próbach wykazania dostępu do prawdy obiektywnej. Wywody Fjałkowskiego co krok są naszpikowane takimi sprzecznościami i brakiem konsekwencji, wykluczają same siebie, ale kto z jego fanów by się tym w ogóle przejmował. Najważniejsze jest to, że Karol fajnie mówi i czepia się Kościoła, co jest dziś w modzie. Liczą się tylko lajki na YouTube i oglądalność, a reszta jest nieistotna. Nikt nie będzie się przejmował tym, że Fjałkowski generuje tylko i wyłącznie niespójny i wewnętrznie sprzeczny bełkot. Ważne, że efekciarsko gada i reszta jest kompletnie bez znaczenia.
Dalej jest nawet jeszcze zabawniej. Od 33:07 Fjałkowski powołuje się na wywody Hume'a, który kwestionował wiarygodność ludzkich zmysłów. Fjałkowski zgadza się z Humem, że nie ma podstaw uznawać, że zmysły dostarczają obiektywnie prawdziwego lub pełnego obrazu rzeczywistości (od 33:16). Od 33:26 Fjałkowski podważa też możliwość zdobycia wiedzy na drodze rozumowej: „Żadne rozumowanie nie odkrywa niczego pewnego o świecie bo wnioski albo są bezpodstawne, albo logicznie zawarte są w przesłankach, które są przyjęte bezpodstawnie” (33:44 i dalej). Fjałkowski wskazuje wręcz na to, że rozum jest irracjonalny (34:01 i dalej). Skąd Fjałkowski to w ogóle wie jeśli jego rozum jest irracjonalny? Kolejna wewnętrzna sprzeczność w jego orzeczeniach. Mało tego, ten sam Fjałkowski w zdaniach wcześniejszych zapewniał nas, że nikomu jeszcze w historii filozofii, religii i idei nie udało się dotrzeć do obiektywnej prawdy o rzeczywistości (32:37). Skąd więc Fjałkowski to wie jeśli jego zmysły i rozum nie dostarczają mu prawdziwego lub pełnego obrazu rzeczywistości? Oczywiście nie dowiemy się tego od Fjałkowskiego bo jego zmysły i rozum są niewiarygodne. Nawet jeśli ktoś dotarł do obiektywnej prawdy o rzeczywistości to Fjałkowski i tak się o tym nie dowie bo jego zmysły i rozum są przecież niewiarygodne. Jedyne co więc wiadomo to tylko tyle, że Fjałkowski nic nie wie. Ale kogo to właściwie obchodzi?
Fjałkowski mówi, że nie widzi też możliwości rozstrzygania sporów (33:27). Po co więc się spiera? Pewnie odpowiedziałby, że dla przyjemności, jak odpowiedział Nyslerowi (od 1:28:05). Ale skąd w ogóle wie, że to przyjemność jeśli nic nie wie? Absurd goni tu absurd (do problematyczności zagadnienia przyjemności wrócę jeszcze potem). Fjałkowski stwierdza też, że każde stanowisko można sensownie obronić lub podważyć (34:30). Czy tyczy się to też i tego stanowiska, które właśnie tu wygłosił? Jeśli można je podważyć to obala ono samo siebie. Co więcej, jeśli każdego stanowiska można sensownie bronić to czemu Fjałkowski sprzeciwia się temu, że filozofowie i Kościół narzucają innym swój punkt widzenia? Przecież oni też mogą to obronić. Niekonsekwencje w poglądach Fjałkowskiego piętrzą się jak Himalaje. O co właściwie chodzi temu kolesiowi? Podejrzewam, że nawet on sam tego nie wie. Uznaje przecież swój własny rozum za irracjonalny. Nysler ma rację, że radykalny sceptycyzm i nihilizm Fjałkowskiego prowadzi do zagubienia i dezorientacji (od 55:51). Widać to właśnie po smutnym przykładzie Fjałkowskiego.
W 35:28 i 38:32 Fjałkowski twierdzi, że najlepiej zawiesić sądy. Czy to tyczy się też i tego sądu o zawieszeniu sądów oraz wszystkich innych sądów Fjałkowskiego? Po co więc je w ogóle wygłasza? Kolejna sprzeczność i niekonsekwencja. Całkiem dużo tego, no nie?
Od 35:50 Fjałkowski podważa możliwość ustalenia obiektywnie obowiązujących norm moralnych. Jeśli tak jest to czemu Fjałkowski uważa za naganne to, że Kościół i filozofowie coś mu narzucają? Nie dowiemy się. Przecież każda ewentualna odpowiedź Fjałkowskiego nie odeśle nas do żadnej normy moralnej, która udzieliłaby za to nagany Kościołowi i filozofom. Takie normy moralne przecież dla Fjałkowskiego nie istnieją. Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem czy dla Fjałkowskiego zamordowanie sześciu milionów Żydów przez nazistów jest naganne moralnie, czy nie? Trudno orzec, że tak, skoro jego zdaniem nie możemy w ogóle ustalić żadnych powszechnie obowiązujących norm moralnych.
Fjałkowski podważa ideę wolnej woli (36:46). Nie kontrolujemy własnych myśli (37:44) i nasze czyny oraz decyzje nie są zależne od nas lecz zależą od czynników zewnętrznych. Znowu można by więc zapytać: czemu Fjałkowski ma pretensję do Kościoła i filozofów (2:24:26) o to, że coś mu narzucają? Przecież to od nich niezależne, że tak robią i sprzeciwiając się im Fjałkowski walczy tylko z wiatrakami. Poza tym skąd Fjałkowski wie, że wolna wola nie istnieje skoro uważa rozum za irracjonalny? Irracjonalny rozum nie może stwierdzić, że wolna wola nie istnieje. Po prostu nic na ten temat nie wie. Mało tego, nie mając wolnej woli nie można tym bardziej stwierdzić, że wolna wola nie istnieje gdyż do tego stwierdzenia potrzebne jest wolne i rozumne zbadanie tego zagadnienia. A tej możliwości Fjałkowski odmawia rozumowi ludzkiemu, który dla niego jest z natury irracjonalny. Absurd goni tu absurd i sprzeczność goni tu sprzeczność. A więc skąd Fjałkowski wie, że nie ma wolnej woli? Nic przecież nie wie.
Od 37:58 Fjałkowski mówi, że buddyzm, Hume, Schopenhauer i Nietzsche coś „uzasadniają” (patrz też od 59:43). Jak jednak mogli oni cokolwiek „uzasadnić” jeśli przez całość swej obłędnej tyrady Fjałkowski przekonuje nas, że nic nie da się uzasadnić (od 33:44) bo rozum i zmysły są irracjonalne (od 33:16 i od 34:01)? Czy ktoś z was jeszcze rozumie ten irracjonalny i wewnętrznie sprzeczny bełkot Fjałkowskiego?
W 39:05 Fjałkowski powołuje się na Sekstusa Empiryka, który optuje za zawieszeniem sądu skoro za każdym stanowiskiem można przedstawić jakieś racje za lub przeciw. Fjałkowski najwyraźniej nie wie, że to stanowisko Sekstusa jest wyjątkowo ostro krytykowane wśród współczesnych epistemologów. Samo to stanowisko podlega bowiem również temu, że można przedstawić jakieś racje za lub przeciw niemu. Należałoby więc również i to stanowisko Sekstusa zawiesić. Innymi słowy, ten pogląd obala sam siebie.
Fjałkowski próbował bardzo nieudolnie odnosić się do stwierdzeń Łukasza Nyslera i zarzucił mu na przykład, że przedstawił on karykaturalny obraz nihilizmu. Jednak Nysler bardzo konkretnie odparł te dziecinne wykręty Fjałkowskiego i stwierdził, że rozbudowana i wieloczłonowa definicja nihilizmu w wykonaniu Mario Bunge, którą Nysler zreferował, oparta była na historycznej analizie pism samych nihilistów (od 43:54). Nie był to więc tylko chochoł Nyslera, jak nieporadnie próbował sugerować Fjałkowski. Co więcej, Bunge reprezentował filozoficzny materializm i nie można posądzić go o sprzyjanie Kościołowi i jego obrońcom, na co Nysler też zwrócił uwagę (43:34).
Nysler słusznie też zauważył w swym podsumowaniu przemówienia Fjałkowskiego, że między epistemologicznymi i pozostałymi poglądami Fjałkowskiego zachodzi sprzeczność (od 45:51). Nysler powiedział: „Radykalny sceptycyzm, [że] nic nie wiemy, unieważnia pozostałe części” (od 46:01). „Sceptycyzm obala sam siebie” (47:01). Po tych stwierdzeniach Nyslera jego debata z Fjałkowskim w zasadzie mogłaby się już zakończyć.
Nysler jednak nie ustawał i dokładał kolejne zarzuty względem demagogii Fjałkowskiego. Nysler zwrócił uwagę na to, że sceptycyzm i wynikająca z niego ataraksja w ostateczności prowadzą do tego, że nie wiemy jak żyć i trwamy w dezorientacji oraz bezradności. Nie wiemy co mamy robić i nie wiemy jak żyć (od 55:51). Fjałkowski w ogóle się do tego nie odniósł.
Fjałkowski twierdzi też, że aby obalić nihilizm trzeba wykazać, że on nie istnieje i pokazać jakieś fakty przeczące tezom nihilizmu (od 58:28 i od 1:02:08 oraz 2:21:52). Jest to jednak marna erystyka Fjałkowskiego i to z kilku powodów. Jak można wykazać, że cokolwiek nie istnieje jeśli przez cały początek debaty Fjałkowski wmawiał wszystkim, że nic nie da się wykazać? Mamy tu kolejny przykład gdy Fjałkowski zaprzecza sam sobie. Po drugie, czy Fjałkowski zgodziłby się, że to właśnie ateista powinien obalić tezę o istnieniu Boga? Podejrzewam, że nie. Fjałkowski kilka razy domagał się aby Nysler coś mu wykazał. Od teisty też pewnie zażądałby dowodu na istnienie Boga (w debacie z profesorem Wojtasikiem Fjałkowski domagał się przekonujących racji za istnieniem Boga). Zamieńmy udawany nihilizm Fjałkowskiego na czajniczek latający wokół orbity okołoziemskiej lub na wielką niebieską pomarańczę, która rzekomo wisi gdzieś w kosmosie i czuwa nad porządkiem Wszechświata. Czy Fjałkowski zgodziłby się z tym, że powinien wykazywać nieistnienie takiej pomarańczy lub pokazać jakieś fakty przeczące istnieniu takiej pomarańczy? Nie, zażądałby dowodów na jej istnienie. Dlaczego więc Fjałkowski każe Nyslerowi udowadniać nieistnienie nihilizmu? Ateiści lubią przecież powtarzać, że nieistnienia się nie dowodzi i ciężar dowodu spoczywa na tym, kto coś twierdzi. A to właśnie Fjałkowski twierdzi, że jest szczęśliwym nihilistą i to Fjałkowski powinien wykazać, że nim jest, a nie Nysler ma wykazywać, że Fjałkowski szczęśliwym nihilistą nie jest. Nysler nie będzie wykazywał, że nie jest wielbłądem. Fjałkowski uciekł więc w tanią sofistykę w tym miejscu, odwrócił kota ogonem i przy okazji popadł w kolejne niekonsekwencje. To on sam nie wykazał, że nihilizm w ogóle istnieje, a co dopiero mówić o wykazaniu, że istnieje szczęśliwy nihilista. Fjałkowski nie jest w stanie wykazać tego nawet przed samym sobą bo przecież twierdzi, że jego rozum jest irracjonalny i nic nie da się wykazać. Fjałkowski nie ma dowodu na to, że jest szczęśliwy. Znowu absurd goni tu absurd. Nysler nie musiał więc udowadniać błędności nihilizmu i wystarczy to co zrobił, pokazując wszystkim w swej mowie otwierającej, że nihilizm obala sam siebie i jest wewnętrznie sprzeczny (czyli w sumie Nysler i tak obalił nihilizm ale w inny sposób niż wydumał sobie Fjałkowski). Fjałkowski nie jest w stanie wykazać nawet czegoś tak elementarnego jak to, że nihilista w ogóle istnieje (nie mówiąc o wykazaniu istnienia „szczęśliwego nihilisty”). Sam bowiem dopuszcza możliwość, że nie istnieje: „bo może Absolut myśli przez nas, a nie ja myślę” (1:50:27).
Są też momenty gdy Fjałkowski sam sobie zaprzecza w sposób jaskrawie rażący. Na przykład w 1:00:50 mówi do Nyslera, że chciałby rozstrzygnięć w kwestii wolnej woli, choć wcześniej w 33:27 deklarował, że nie da się nic rozstrzygnąć.
Próbując nieudolnie odpierać zarzuty Nyslera w kwestii sprzeczności i niekonsekwencji w swoich poglądach, Fjałkowski zadeklarował (od 1:06:00), że nie musi mieć pewności absolutnej i w ogóle jakiejkolwiek wiedzy aby coś deklarować. Jednak Nysler nie stawiał Fjałkowskiemu zarzutu o brak wiedzy absolutnej (od 48:28). Fjałkowski infantylnie tłumaczył się dalej, że nie musi mieć w ogóle wiedzy aby działać i uczyć się. Jest to dla niego po prostu „przyjemne” (1:28:06; patrz też mowa końcowa Fjałkowskiego - od 2:30:50). Skąd jednak Fjałkowski wie, że „uczy się” jeśli nie ma żadnej wiedzy? Kompletny bezsens. Jeśli nie mamy wiedzy to nie ma najmniejszego sensu stwierdzenie, że uczymy się. Uczenie się jest bowiem postępem w wiedzy. A jeśli nie ma wiedzy to nikt nie uczy się i nie robi w niej postępów. Może bowiem jedynie cofamy się tylko w rozwoju w tym samym czasie, w którym wydaje nam się, że się uczymy? Jeśli Fjałkowski nic nie wie i jego umysł jest irracjonalny, to nie wie on nawet tego czy przeżywa jakąkolwiek tak chętnie deklarowaną przez siebie przyjemność w czasie tego swojego rzekomego uczenia się (od 1:28:00 i zwłaszcza 2:30:55). Tym bardziej, że w 1:55:08 Fjałkowski negował nawet samą możliwość zdefiniowania pojęcia przyjemności. Jeśli Fjałkowski nie jest w stanie zdefiniować pojęcia przyjemności to skąd w ogóle wie, że ją przeżywa? Mamy więc kolejną sprzeczność u Fjałkowskiego. Paul Feyerabend opisywał pewien swój sen, w którym śniło mu się, że przeżywa narastającą rozkosz. Po przebudzeniu okazało się, że pomylił doznanie silnego bólu z doznaniem przyjemności (por. Paul. K. Feyerabend, Zabijanie czasu, Kraków 1996, s. 122). Tak więc negując dostęp do wiedzy Fjałkowski nie tylko zaprzecza temu, że w ogóle uczy się, ale nie wie nawet tego czy jest to dla niego przyjemne. W tej kwestii Fjałkowski zaprezentował więc tylko zbiór naiwnych deklaracji i wykrętów na infantylnym poziomie.
Jeszcze bardziej fatalnie wypadła nieudolna próba desperackiego wybronienia się przez Fjałkowskiego przed zarzutem Nyslera o wewnętrzną sprzeczność sceptycyzmu (od 1:08:30). Fjałkowski stwierdził, że sceptyk nie twierdzi, że nic nie wie (1:08:59). Sceptyk nie wie, że nic nie wie. Nie jest to oczywiście prawdą bo sceptyk wyraźnie twierdzi, że nic nie wie. Wypowiada to w języku, który już na starcie zakłada jakąś wiedzę (rozwinę to dalej). Ponadto nie jest to żadne wybronienie się i tylko pogarsza to sytuację Fjałkowskiego. Deklaracja „nie wiem czy nic nie wiem” też jest bowiem wewnętrznie sprzeczna, tyle tylko, że w drugą stronę. Jeśli ktoś mówi „nie wiem”, to już w jakiś sposób określa kondycję swej wiedzy, co prawda w sposób negatywny ale jednak to robi. Jest to już charakterystyka jakiegoś braku, a brak czegoś można opisać jedynie w stosunku do wiedzy o czymś, co nie zawiera tego braku. Negacja, w tym wypadku wiedzy, jest już odwołaniem się do jakiegoś przekonania i jest pojęciem logicznym. A przecież jeśli ktoś nic nie wie, to nie może zrobić nawet tego. Sprzeczność wewnętrzna tu więc pozostaje i Fjałkowski wcale się z tego zarzutu nie wybronił. Powielił jedynie tę sprzeczność na innym odcinku.
Zastąpienie deklaracji „wiem, że nic nie wiem” deklaracją „nie wiem czy wiem, czy nie wiem”, nie usuwa zatem omawianej sprzeczności. Jest tak również z powodu języka. Deklarujący zdanie „nie wiem czy wiem, czy nie wiem” już coś wie gdyż wypowiadając to zdanie zakłada rozumienie przez siebie języka i swoją podmiotowość oceniającego. Tym samym wypowiedziane przez Fjałkowskiego zdanie „nie wiem czy wiem, czy nie wiem”, które miało usunąć wewnętrzną sprzeczność u sceptyka, samo generuje tylko kolejną sprzeczność na nowym odcinku. Fjałkowski z niczego się tu zatem nie wykręcił.
Są też inne problemy i dalsze konsekwencje tego, co Fjałkowski stwierdził w tym punkcie. Jeśli Fjałkowski nie wie czy nic nie wie, to jego zarzut odnośnie do niewiedzy u innych traci w tym momencie rację bytu. Niewiedza nie jest bowiem żadnym argumentem i wyciąganie jakichkolwiek wniosków z braku wiedzy to błąd logiczny argumentum ad ignorantiam. Nie wiem czy jest życie gdzieś indziej w kosmosie ale jakie to ma w ogóle znaczenie, że tego nie wiem? Poza tym Fjałkowski wcale nie twierdzi, że nie wie czy inni coś wiedzą, ale wyraźnie wielokrotnie deklaruje, że inni też czegoś nie wiedzą (na przykład 32:37; patrz też od 1:00:10 oraz od 2:21:40, gdzie Fjałkowski zarzuca Nyslerowi, że ten nie jest w stanie uprawomocnić swych norm etycznych). Skąd jednak Fjałkowski to wie jeśli nie wie nawet tego czy nic nie wie? Kolejna sprzeczność w poglądach Fjałkowskiego. Tak więc Fjałkowski nie tylko nie odparł zarzutu Nyslera w tym punkcie ale jeszcze dodatkowo wzmocnił ten zarzut przez swoje nieudolne wykręty i powielenie sprzeczności na innych odcinkach.
Dalej Fjałkowski pogrążał się już tylko coraz bardziej. Stwierdził na przykład (od 1:09:40), że zdanie „każdą tezę można w uzasadniony sposób poddać w wątpliwość” lub zdanie „niczego nie można wiedzieć z pewnością” nie obalają same siebie po tym gdy zastosujemy te zdania do nich samych. Dlaczego? Ponieważ nawet jeśli poddamy w wątpliwość te zdania, to tylko jeszcze bardziej je „potwierdzamy”. Skąd jednak Fjałkowski wie, że je bardziej potwierdzamy? Przecież nie wie nic, uważa swój umysł za irracjonalny, więc nie wie również i tego, że te zdania bardziej potwierdzamy. Zagadnienie potwierdzania jest już obszerną dziedziną wiedzy z zakresu metodologii weryfikacji. Pomimo tych wykrętów i manipulowania semantyką Fjałkowski nie wybronił się więc przed zarzutem o wewnętrzną sprzeczność i samowywrotność swych deklaracji. Zamiast tego Fjałkowski powielił jedynie ilość wewnętrznych sprzeczności w swych deklaracjach. Jeśli nic nie wiemy to po prostu nie odzywamy się i nie wygłaszamy sądów. Już samo odezwanie się zakłada bowiem, że coś wiemy skoro rozumiemy używany przez siebie język i zasady logiczne (na przykład zasada niesprzeczności i zasada negacji, których Fjałkowski często używa), bez których nie bylibyśmy w stanie nic powiedzieć. Próbując tłumaczyć się Fjałkowski dodaje więc tylko kolejne sprzeczności do tych wcześniejszych, na które w jego poglądach wskazał już Nysler. Fjałkowski zamiast rozwiązać sprzeczności tylko je powielił. To jest mrzonka, że je wyjaśnił.
Fjałkowski neguje też możliwość dotarcia do kryterium prawdy (1:11:18). Super. Skąd jednak to wie jeśli nie ma żadnego kryterium prawdy i właściwie to nic nie wie? Znowu wewnętrzna sprzeczność. Fjałkowski w swej desperackiej ucieczce przed kłopotliwym pytaniem Nyslera o Łajkę i szklankę (polecam - od 1:14:01) odwołał się do hipotezy o demonie Kartezjusza, który manipuluje naszymi myślami (1:15:20). Co to jednak rozwiązuje w kwestii kłopotliwego pytania Nyslera do Fjałkowskiego? Może złośliwy demon Kartezjusza manipuluje też wszystkimi myślami Fjałkowskiego? Wtedy Fjałkowski nie wie nawet tego, że hipoteza demona Kartezjusza jest logicznie możliwa i niesprzeczna, jak stwierdził (1:16:58). Każde kolejne uniki i ucieczki pogłębiały tylko epistemologiczne tarapaty Fjałkowskiego, w których lądował coraz głębiej w czasie debaty z Nyslerem. Nawiasem mówiąc, Nysler trafnie stwierdził, że sama możliwość istnienia demona Kartezjusza nie oznacza jeszcze, że mamy poważnie traktować tę możliwość. To o wiele za mało. Skoro Fjałkowski nic nie wie to nie wie też i tego czy niemożliwe jest osiągnięcie prawdy absolutnej. Nie wie też czy możliwa jest hipoteza demona kartezjańskiego (1:49:40).
Jeden z najlepszych momentów debaty jest wtedy gdy Nysler zadał pytanie Fjałkowskiemu o to, jaki jest poznawczy sens tej wymiany zdań, skoro nihilista nie może nic poznać (od 1:26:50). Fjałkowski zaczął plątać się i stwierdził, że ta debata ma poznawczą wartość ponieważ dowiedział się choćby o istnieniu argentyńskiego filozofa Mario Bunge. Nysler odparł jednak, że jako nihilista Fjałkowski nie może wiedzieć nawet tego, że taki filozof istnieje (1:27:22). Sala wybuchła śmiechem po tym gdy Fjałkowski stwierdził, że hume'owska wiązka wrażeń informuje go o tym, że Nysler powiedział mu o takim filozofie. Tak zdaniem Fjałkowskiego wygląda jego „wiedza” o tym, że taki filozof jak Mario Bunge istnieje (1:27:43). Skąd jednak Fjałkowski wie, że w ogóle istnieje jakakolwiek hume'owska wiązka wrażeń jeśli umysł Fjałkowskiego jest irracjonalny i on sam nic nie wie? Znowu mamy kolejną sprzeczność u Fjałkowskiego. Która to już? Nawet nie liczę. On się jednak tym zupełnie nie przejmuje i jego fani też nie. Ważne jest tylko to, że Karol potrafi ładnie udawać, że mówi niby z sensem i reszta jest już kompletnie nieistotna.
W 1:48:38 Fjałkowski orzekł, że z kartezjańskiego cogito ergo sum, czyli „myślę więc jestem”, nie wynika sum. Z „myślę” nie wynika, że „jestem”, wnioskowanie to jest bezpodstawne logicznie. Nie musimy podstawiać żadnego podmiotu pod myślenie, po prostu myślenie może bytować samodzielnie bez jakiegokolwiek właściciela tej myśli. Jeśli Fjałkowski nie istnieje lub przynajmniej może nie istnieć, to skąd wie, że jego argumentacja jest sensowna skoro nie może on jej samodzielnie zweryfikować? Skąd w ogóle wie w tym momencie, że jest nihilistą lub jest szczęśliwy jeśli nie wie nawet tego czy on sam istnieje? A skąd w takim wypadku Fjałkowski wie również to, że z kartezjańskiego cogito nie wynika sum? Skąd w ogóle Fjałkowski wie, że poprawnie zrozumiał te łacińskie terminy i że w ogóle istnieje jakaś łacina? O istnienie Kartezjusza już nawet nie pytam. Znowu nie dowiemy się od Fjałkowskiego skąd on to wszystko wie. Przecież on i tak nic nie wie i nawet nie wie czy istnieje. A jak ktoś, kto nie istnieje, może stwierdzić lub zrozumieć cokolwiek? Ponownie sprzeczność goni tu sprzeczność.
Ciekawe są też poglądy Fjałkowskiego w temacie logiki. Od 2:03:26 Fjałkowski ponownie stwierdza za Humem, o którym nie wie nawet czy on sam w ogóle istniał, że logika jest prawdziwa tylko na mocy własnych znaczeń i ta prawdziwość nie wychodzi poza nią samą. Na jakiej więc podstawie Fjałkowski przyjmuje, że jego wywody są sensowne nawet wtedy gdy są logiczne? A skąd Fjałkowski wie, że logika nie wychodzi poza zakres własnych znaczeń? Znowu nie wiadomo skąd Fjałkowski to wszystko wie bo przecież i tak nic on nie wie. Nie wie nawet czy istnieje więc jak ma wiedzieć choćby to, że logika nie wychodzi poza zakres własnych znaczeń? Absurd goni tu absurd.
W 2:13:36 Fjałkowski stwierdza, że buddysta powiedziałby nam, że żadna szklanka nie stoi na żadnym stole i może mieć rację. Skąd jednak Fjałkowski wie, że buddysta może mieć rację skoro uważa ludzki umysł za irracjonalny i podatny na manipulowanie przez demona Kartezjusza? Fjałkowski w tym wypadku nie może wiedzieć nawet tego, że jakiś buddysta w ogóle istnieje i może mieć rację skoro sam Fjałkowski nie wie nawet tego czy jakiś Fjałkowski istnieje.
Od 2:14:38 pewien niepozorny obcokrajowiec o imieniu Dimitrij, zadający pytanie z grona publiczności, kompletnie zaorał Fjałkowskiego gdy stwierdził, że skoro dla Fjałkowskiego nie ma obiektywnego dobra i zła to nie powinniśmy potępiać kogoś, dla kogo szczęściem i przeżywaniem przyjemności mogłoby być zabicie wszystkich na tej sali, w której właśnie odbywa się debata. Odpowiedź Fjałkowskiego była kompletnie niespójna i bałamutna w świetle jego wcześniejszych relatywistycznych wywodów o nieistnieniu obiektywnych norm moralnych. Przecież wcześniej Fjałkowski wyraźnie twierdził, że Nietzsche i tacy jak on „źle skończyli”, próbując budować etyczny system moralny (od 2:07:20). Fjałkowski złośliwie też zarzucał Nyslerowi w swej mowie końcowej, że ten nie jest w stanie zaprezentować żadnego uzasadnienia dla jakiejkolwiek etyki, która powinna obowiązywać normatywnie (od 2:21:40). Od 1:57:50 Fjałkowski znowu negował możliwość ustalenia jakichkolwiek norm moralnych przez jakąkolwiek grupę ludzi. Odpowiadając jednak wspomnianemu obcokrajowcowi Fjałkowski nagle w cudowny sposób wyczarował już normy moralne, niczym z kapelusza. Powiedział, że „jest sens bronić się przed taką osobą ponieważ tej osobie, która podlega jakiemuś przestępstwu oraz innym osobom, członkom tego społeczeństwa, to co robi tamten gość przynosi przykrość”. Następnie Fjałkowski dodał, że nie musimy mieć obiektywnej definicji szczęścia i wystarczy opierać się wyłącznie na „negocjacji preferencji” żeby „dojść do wniosku, że jak żyjemy razem w społeczeństwie to akceptujemy wyłącznie takie zasady współżycia, w których bierzemy pod uwagę czy nie krzywdzimy innych osób” (od 2:15:18). Ale chwileczkę, jaką „przykrość”? Jaka „negocjacja preferencji”? Co to znowu za bełkot? Fjałkowski przez całą debatę podważa możliwość ustalenia jakichkolwiek obowiązujących dla danej społeczności norm moralnych (dokładne namiary na jego wypowiedzi podałem choćby na początku niniejszego akapitu), zwłaszcza gdy społeczeństwu narzuca je Kościół, a tu już nagle Fjałkowski dopuszcza istnienie jakichś norm moralnych, opartych na „negocjacji preferencji”? Znowu mamy rażącą niespójność u Fjałkowskiego. To w końcu jakieś normy moralne w społeczności istnieją, czy nie istnieją? Powinny obowiązywać, czy nie powinny? Fjałkowski najwyraźniej sam ze sobą jeszcze tego nie ustalił. Być może za krótko sam ze sobą negocjował preferencje w tym zakresie. Ponadto skąd Fjałkowski wie co innym przynosi przykrość? W 1:55:08 negował nawet samą możliwość zdefiniowania pojęcia przyjemności. W ogóle przez całą debatę Fjałkowski regularnie twierdził, że nic nie możemy wiedzieć, podważał możliwość poznania rozumowego (34:01 i dalej) i zmysłowego, robiąc to za Humem (od 33:16). Od 35:50 Fjałkowski podważa możliwość ustalenia obiektywnie obowiązujących norm moralnych. To samo robi od 59:40, gdzie znowu stwierdza za Humem, że nie da się wyprowadzić norm moralnych z danych empirycznych. A tu już nagle Fjałkowski wie co to jest przykrość i krzywda oraz wie to, że dana społeczność powinna na zasadzie negocjacji preferencji ustalić normy moralne, dążące do uniknięcia przykrości i krzywdy? To wszystko kompletnie nie trzyma się kupy w jego wypowiedziach. Skąd Fjałkowski w ogóle wie, że Hume istniał? Wie to ze zmysłów? Ale przecież zaprzecza wiarygodności zmysłów za Humem, o którym wie ze..... zmysłów. A skąd w ogóle Fjałkowski wie, że istnieje jakieś społeczeństwo? Wyżej już przytaczałem jego wypowiedzi, w których deklaruje on, że nie wie nawet tego czy on sam istnieje. A tu wypowiada się nagle o całym społeczeństwie i negocjowanych przez nich normach moralnych, których istnienie i obowiązywanie też zresztą neguje. Sprzeczność piętrzy się tu na sprzeczności i sprzecznością pogania. To już istna hałda sprzeczności, niemal drapacz chmur zbudowany z samych sprzeczności w poglądach Fjałkowskiego. Jeden wielki chaos iluzjonisty, który pogubił się już sam ze sobą. Nysler zapytał Fjałkowskiego o to czy Galileusz istniał (49:43) i też nie uzyskał odpowiedzi.
Od 2:28:22 Fjałkowski cytuje w swej przemowie końcowej artykuł Bohdana Chwedeńczuka pt. O udręczeniu jakie daje filozofia (1985 rok). Wcześniej w debacie Fjałkowski też zarzucał filozofom jałowość ich rozważań (33:05). Fjałkowski robi to po to aby przekonać publiczność, że uprawianie filozofii to udręka (patrz też od 2:30:10), atakując w ten sposób filozofię i sens jej uprawiania. Nawet w tym Fjałkowski nie jest konsekwentny bo sam wciska nam przecież non stop swoją własną filozofię. W czasie debaty często powołuje się choćby na Hume'a, który był jednym z najwybitniejszych filozofów nowożytnych (patrz choćby od 59:40). Nawet tuż przed tym gdy Fjałkowski przywołuje Chwedeńczuka, również filozofa, powołuje się też na Sokratesa (od 2:27:10), który był przecież także wybitnym filozofem. Kompletny brak konsekwencji. Czy ktoś wie o co chodzi Fjałkowskiemu? Bo on sam na pewno tego nie wie. Wszak powtarza co chwila, że nic nie wie. W swej mowie końcowej Fjałkowski zapewnia, że chce uwolnić wszystkich od ślepego zaułka uprawiania filozofii. Jak jednak widzimy, sam uprawia swoją własną filozofię i wciska nam ją zamiast innych filozofii. Sam jest filozofem, marnym bo marnym, ale jest. Trudno więc nie odnieść wrażenia, że mamy tu tylko do czynienia jedynie z szarlatanem, który chce zagarnąć innych dla swej własnej filozofii, obrzydzając nam jednocześnie inne filozofie (zwłaszcza te religijne), które są dla niego w tym wypadku po prostu niewygodną konkurencją. Skoro Fjałkowski podkreśla za Chwedeńczukiem, że filozofia to udręka, to czemu jednocześnie zapewnia debatującego z nim filozofa Nyslera, że sprawia mu przyjemność debatowanie z nim (od 1:28:00 i zwłaszcza 2:30:55)? Nysler jak najbardziej bowiem debatuje filozoficznie z Fjałkowskim. A sam Fjałkowski debatuje filozoficznie z Nyslerem (i nie tylko z nim), nawet jeśli o tym nie wie lub nie chce wiedzieć, ale to nic nowego bo przecież Fjałkowski co chwila wszystkim wyznaje, że nic nie wie. To kolejna sprzeczność, w którą popadł Fjałkowski. Całkiem dużo tego, no nie?
Od 2:30:58 Fjałkowski neguje sens jakiejkolwiek argumentacji. Jednak zaledwie zdanie wcześniej, zanim wypowiedział to zdanie, wyraźnie za czymś argumentował, co zresztą sam wprost wyznał w 2:30:58. Tak samo jak argumentował przez prawie dwie i pół godziny podczas debaty. O co chodzi temu gościowi? Nie przejmujcie się: nawet on sam nie wie. Wszak co chwila podkreśla, że nic nie wie. Niektórzy fani Fjałkowskiego uważają go za „geniusza”. Brzmi to jak jakiś wyjątkowo kiepski żart. Ludzie ci najwyraźniej nigdy w swoim życiu nie widzieli żadnego geniusza.
W podsumowaniu debaty Łukasz Nysler stwierdził (od 2:19:55), że nihilizm Karola Fjałkowskiego jest zlepkiem eklektycznym i chaotycznym, wewnętrznie sprzecznym. Ta diagnoza schorzenia Fjałkowskiego, zwanego przez niego zresztą niepoprawnie „nihilizmem”, jest całkiem trafna. Nysler pocisnął dość mocno Fjałkowskiemu już na początku debaty ale mam wrażenie, że potem odpuścił. A szkoda, bo moim zdaniem można było Fjałkowskiemu wytknąć dużo więcej niekonsekwencji i sprzeczności, choćby tak jak ja to zrobiłem w niniejszej analizie (nie jest to żaden przytyk w stronę Nyslera).
W 1:28:18 Fjałkowski przyznaje się, że posiada jakieś przekonania. Jednocześnie ten sam Fjałkowski przekonuje wszystkich, że jest „szczęśliwym nihilistą” żyjącym bez przekonań (patrz choćby rozmowę Fjałkowskiego o nihilizmie na YouTubowym kanale Szymon mówi). „Szczęśliwy nihilista” to taka sama utopia jak przekonanie Fjałkowskiego o tym, że żyje mu się szczęśliwie bo bez przekonań. Światopogląd Fjałkowskiego to wiara w światopogląd bez światopoglądu. Przekonanie, że można żyć szczęśliwie bez przekonań i bez światopoglądu jest już przecież jakimś światopoglądem złożonym z co najmniej dwóch przekonań. Dowolne stanowisko Fjałkowskiego, w jakiejkolwiek kwestii, jest wewnętrznie sprzeczne i samowywrotne na całej linii, do tego stopnia, że czasem mam nawet wrażenie, że jest on jakimś koniem trojańskim służącym do skompromitowania polskiego gimboateizmu internetowego. Gość robi świetną krecią robotę i sam się co chwila podkłada, jak na zawołanie. Dostarcza świetnych argumentów przeciw samemu sobie, jak na tacy. Myślicie, że jest tak jak mówię, jeśli chodzi o tego konia trojańskiego? Sami oceńcie. I nie pytajcie o to Fjałkowskiego bo jeszcze nie daj Boże odpowie wam, że on i tak nic nie wie.