Jan Lewandowski

Kolejny wykształcony agnostyk pożegnał się z Darwinem i napisał książkę obnażającą błędność i bezpodstawność teorii ewolucji

dodane: 2024-09-09
Coraz więcej wykształconych agnostyków żegna się z Darwinem i dokonuje apostazji z kościoła dogmatycznej religii ewolucji darwinowskiej, co tylko potwierdza to, że teza o bezpodstawności i błędności teorii ewolucji nie jest jedynie wymysłem kreacjonistów i niewykształconych indolentów. Kolejnym takim apostatą jest Neil Thomas, agnostyk, który napisał znakomitą książkę o bezpodstawności i błędności darwinowskiej teorii ewolucji. Jego książka wyszła również po polsku i streszczę ją w niniejszym artykule.

    Coraz więcej ateistów i agnostyków dokonuje publicznego coming outu i oficjalnie żegna się z darwinowską teorią ewolucji, dokonując swoistej apostazji z kościoła dogmatycznej religii darwinowskiej. Jednym z nich jest właśnie Neil Thomas, którego arcyciekawą książkę pt. Pożegnanie z Darwinem opublikowało u nas nieocenione wydawnictwo En Arche w 2023 roku. W niniejszym tekście omówię tę właśnie książkę. Neil Thomas jest wieloletnim członkiem Brytyjskiego Stowarzyszenia Racjonalistów i wykładowcą na angielskim Uniwersytecie w Durham. Jako agnostyk i osoba wykształcona jest on kolejnym żywym zaprzeczeniem obiegowej propagandy darwinistów, która głosi, że teorię ewolucji może podważać jedynie nieuk lub kreacjonistyczny kołtun. Nic nie ilustruje tego lepiej niż wypowiedź Richarda Dawkinsa, znanego wojującego ateisty i jednocześnie fanatycznego darwinisty. Powiedział on:


„Jest absolutnie bezpieczne powiedzieć, że jeśli spotkasz kogoś, kto twierdzi, że nie wierzy w ewolucję, to osoba ta jest nieukiem, głupcem lub jest chora umysłowo” (Richard Dawkins, New York Times Book Review, 9 kwietnia 1989).


    Tymczasem Neil Thomas dogłębnie przestudiował zagadnienie i ze zdumieniem odkrył coś, co przeczyło propagandzie jaką był karmiony od wielu lat, a mianowicie odkrył to, że zarzuty przeciw darwinowskiej teorii ewolucji nigdy nie zostały odparte i wysuwali je szanowani uczeni dawnych czasów i współczesnych. Thomas starannie przestudiował zarzuty przeciw teorii ewolucji, a także reakcje darwinistów na to, po czym doszedł do wniosku, że darwinowska teoria ewolucji nie jest już w stanie wyjaśnić złożoności życia i jego pochodzenia w obliczu coraz to nowszych odkryć w zakresie biologii.


    Neil Thomas jest utalentowany literacko i posiada wyjątkową zdolność do formułowania błyskotliwych i bardzo celnych spostrzeżeń. To niewątpliwie jest atut jego książki, który może zachęcić potencjalnych czytelników do zapoznania się z nią. Nie wiem czy jest to zasługą samego Thomasa i anglojęzycznego oryginału jego książki, czy też raczej może tłumacz wersji polskojęzycznej tak świetnie sobie poradził, niemniej jednak warto o tym wspomnieć jako o nietuzinkowej zalecie omawianej w niniejszym tekście rozprawy Neila Thomasa. Gdy czytam jego książkę, to często łapię się na myśli, że bardzo chciałbym ująć to właśnie tak, jak on to zrobił, ale na pewno zabrakłoby mi na to pomysłu i talentu. Thomas tymi pomysłami i talentami dysponuje zawsze w najbardziej odpowiednim i stosownym momencie. Jego niepozorna i w sumie cienka książeczka zaskakuje ogromnym bogactwem i oryginalnością treści. Neil Thomas jest intelektualistą z prawdziwego zdarzenia, w pełni zasługującym na to miano erudytą, czego niestety nie można powiedzieć o wielu aspirujących do miana intelektualisty miernotach, którzy wypełniają lub raczej zaśmiecają przestrzeń publiczną. Często też niestety takie pseudointelektualne miernoty posiadają nawet tytuły profesorskie, choć w gruncie rzeczy swoją tytulaturę zawdzięczają jedynie układom w określonych środowiskach i swojemu dobrze przećwiczonemu lizusostwu.


    Książeczka Thomasa jest na wagę złota, biorąc pod uwagę to, że jest on kolejnym agnostykiem, który uznał darwinowską teorię ewolucji za mrzonkę wypełnioną od środka jedynie nonsensem. A zatem pióro trzyma w ręku prawdziwy agnostyk z krwi i kości. Jednocześnie jest to osoba wykształcona i wykładowca akademicki. Jego krytyczne rozważania względem darwinowskiej teorii ewolucji są więc nie tyle na wagę złota, co na wagę diamentu.


    Warto tu dodać, że wcześniej z Darwinem pożegnali się już tacy znani agnostycy jak David Berlinski, Hans Joachim Zillmer i Michael Denton, biolog molekularny, którego rozprawa pt. Kryzys teorii ewolucji rozpoczęła w świecie anglosaskim serię książek krytycznych wobec darwinowskiej teorii ewolucji.


    W niniejszym tekście podaję w nawiasach wyłącznie odnośniki do stron z wspomnianego już wyżej polskojęzycznego wydania książki Neila Thomasa, nawet wtedy, gdy cytuję innych autorów. Zaznaczam to wyraźnie już na samym początku, aby nie było nieporozumień i aby nie wynikło z tego żadne zamieszanie.


    Neil Thomas rozpoczyna swoją świetną książkę od pytania: A co jeśli Karol Darwin się pomylił? (s. 9). Już samo zadanie takiego pytania w oczach wojujących sekularystów zakrawa na bluźnierstwo i niewybaczalną herezję.


    Darwinowska teoria ewolucji drogą doboru naturalnego i losowych mutacji to nic innego jak współczesny mit stworzenia, który jest w stanie sprostać oczekiwaniom laików żyjących w obecnej popkulturze (s. 10).


    Darwiniści wykazują ogromną nietolerancję i uprzedzenia wobec osób sceptycznie podchodzących do teorii ewolucji. Klan ewolucjonistów darwinowskich zaczyna przejawiać zachowania i reakcje typowe dla ruchów sekciarskich. Jest to coraz bardziej przerażające i alarmujące (s. 11).


    W ostatnich dziesięcioleciach wysoce profesjonalna i kompetentna opozycja wobec darwinowskiej teorii ewolucji przybrała znacząco na sile w kręgach akademickich i naukowych. To nie są już tylko kreacjoniści, ale coraz częściej dyplomowani biologowie i etatowi pracownicy uczelni świeckich. Odkrywa się coraz więcej fałszerstw, których darwiniści dopuszczają się z powodu braku dowodów na teorię ewolucji (s. 12).


    Po ponad 160 latach niemal nadludzkich wysiłków darwiniści nie są w stanie wznieść swojej teorii ewolucji powyżej statusu hipotezy lub filozoficznego postulatu. Nie mamy wehikułu czasu, aby na drodze konwencjonalnych metod naukowych móc empirycznie zweryfikować twierdzenie, że cała ludzkość i świat ożywiony wyewoluowały z jakiegoś mikroorganizmu na drodze przekształceń spowodowanych rzekomo przez dobór naturalny i losowe mutacje. Dlatego też już dziewiętnastowieczni uczeni twierdzili, że teoria Darwina jest tylko wymysłem, a nie niepodważalnym faktem. Jest to aktualne do dziś. Do tego dochodzi jeszcze problem danych empirycznych, które uparcie zaprzeczają teorii ewolucji. Nie istnieją dowody, które potwierdziłyby zarówno teorię Darwina, jak i jej następczynie, czyli neodarwinowską syntezę, teorię przerywanej równowagi etcetera (s. 13-14, 34).


    Również Darwin często przyznawał się do luk w swojej teorii (s. 18). Z jego teorią ewolucji nie zgadzało się wielu wybitnych uczonych jego czasów, w tym wielki sir Charles Lyell, który ogłosił drukiem swe epokowe trzytomowe dzieło pt. Prawa geologii, słynne do dziś. Brak poparcia dla teorii ewolucji ze strony Lyella dosłownie zdruzgotał Darwina, który był pod ogromnym wrażeniem jego pracy i autorytetu. To właśnie wspomniana rozprawa Lyella zainspirowała Darwina do opracowania jego teorii ewolucji drogą doboru naturalnego. Oficjalne odrzucenie przez Lyella pomysłów Darwina jako niedorzecznych, ogromnie rozczarowało tego ostatniego. Liczył on bowiem na coś zupełnie odwrotnego. Lyell napisał, że problem pochodzenia gatunków nie został rozwiązany i wciąż krytykował teorię Darwina jeszcze przez kilkanaście lat od jej opublikowania. Uczeni czasów Darwina odrzucali jego ewolucyjne pomysły przez dziesięciolecia (s. 19).


    Uczeni czasów Darwina zaciekle kwestionowali koncepcję, że dobór naturalny może prowadzić do powstania nowych gatunków. Słusznie twierdzili, że początków jakiegokolwiek gatunku nie da się zaobserwować i leży to poza możliwościami jakiejkolwiek nauki. Współcześni Darwinowi krytycy słusznie też uznawali, że spekulowanie na ten temat bez obserwowalnych faktów nie jest ani odpowiedzialne, ani logicznie wykonalne. Poważnym twierdzeniom muszą towarzyszyć poważne dowody. Darwinizm nie ma żadnych dowodów na swe twierdzenia, że dobór naturalny (plus losowe mutacje w wersji współczesnej tej teorii) mogą zmienić ryby w żyrafy, jak to celnie ujął pewien krytyk. Nie ma żadnych dowodów na to, że drobnoustroje ewoluowały w człekokształtne ssaki, jak nas przekonują ewolucjoniści. Darwiniści zupełnie ignorują też to, że dyspozycje mentalne u małp i ludzi dzieli ogromna, nieprzebyta przepaść. Wraz ze swoimi śmiałymi tezami darwinizm brzmi równie niewiarygodnie jak Metamorfozy Owidiusza, mity przedchrześcijańskiej tradycji celtyckiej czy nawet przekonania Ericha von Dänikena, który wierzy, że transmutacja gatunków to wynik inwazji kosmitów manipulujących kodami genetycznymi zwierząt i ludzi (s. 22-24, 34). Darwiniści w ogóle mają tendencję do redukcjonizmu, który sprowadza nasze zachowania do instynktów zwierząt. Jest to dość typowy dla darwinistów prymitywizm umysłowy, który Gertruda Himmelfarb określiła mianem „zawodowej porażki”. Takie prymitywne rozumowanie darwinistów zostało zresztą zaczerpnięte właśnie od Darwina, który zachowania ludzkie porównywał z zachowaniami psa i tam szukał wyjaśnień dla ludzkiego języka (s. 82-83, 84).


    Thomas zauważa też za Williamem H. Torpe, że tak liczne przyjęcie darwinizmu przez współczesnych intelektualistów, pomimo braku jakichkolwiek dowodów na teorię ewolucji, wynika z faktu, że naukowcy w ogóle są bardzo podatni na indoktrynację autohipnotyczną i myślenie stadne (s. 25).


    Społeczeństwo jest oszukiwane. Darwinowska teoria ewolucji nie jest prawdziwą nauką, ale fałszywą. Darwiniści stosują podwójne standardy. Wielu naukowców dochodzi do wniosku, że teoria ewolucji jest zarówno nieudowodniona, jak i nie do udowodnienia. U podstaw darwinizmu leżą nadzwyczajne błędy. Ci, którzy sprzeciwiają się darwinowskiej teorii ewolucji bardzo często nie czynią tego z powodu zranionych uczuć religijnych (s. 33).


    Już współcześni Darwinowi uznali, że koncepcja doboru naturalnego z modyfikacją jest czystą imaginacją, w dodatku nielogiczną. Nie ma żadnych dowodów na to, że ten rzekomy mechanizm ewolucji może być w jakikolwiek sposób twórczy. Współcześni krytycy Darwina słusznie uznawali, że bez projektowania i planowania całe życie, w swej tak różnorodnej i bogatej złożoności, nie byłoby w stanie zaistnieć i uformować się. Również Darwin przyznawał, że nie ma danych kopalnych na poparcie jego twierdzeń (s. 34-35, 76-77, 107, 114). Od tamtej pory nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o zapis kopalny. Zapis kopalny w żaden sposób nie potwierdza darwinowskiej teorii ewolucji, a wręcz przeczy jej, gdyż wygląda jak potwierdzenie kreacjonizmu. Szczególnie fatalna jest dla darwinistów sytuacja w przypadku skamieniałości hominidów. W zasadzie mamy tu brak jakichkolwiek wiarygodnych skamieniałości, gdyż te, które posiadamy są uszkodzone lub niepełne. Aby to zobrazować - rozszyfrowanie przebiegu rzekomej ewolucji człowieka na podstawie zapisu kopalnego można porównać do próby odtworzenia fabuły gigantycznej powieści Tołstoja pt. Wojna i pokój jedynie z kilkunastu stron wyrwanych na chybił trafił. Ewolucjoniści są tak zdesperowani brakiem form przejściowych człowieka, że zaczęli je wytwarzać, produkując takie fałszywki jak człowiek z Piltdown, który został sfabrykowany z czaszki człowieka współczesnego i szczęki małpy. W 1953 roku okazało się, że jest to mistyfikacja, choć aż przez 40 lat darwiniści manipulowali opinią publiczną przy pomocy tego fałszerstwa. Darwin mówił o miliardach form przejściowych, a tymczasem 160 lat po opublikowaniu jego teorii nie mamy w zasadzie ani jednej pewnej formy przejściowej. Brak potwierdzenia ze strony zapisu kopalnego Darwin nazwał „ekstremalną niedoskonałością skamielin”. Dziwił się, że nie widzimy wszędzie mnóstwa form przejściowych. Jednocześnie samo to, że Darwin mówił o trudnościach, było dla niego już jakimś egzorcyzmowaniem i rozwiązaniem tych problemów, co jest dość komiczne. Uprawiał pustą retorykę i kuglarstwo. W 1972 roku darwiniści uznali luki w zapisie kopalnym za tak poważne, że zaproponowali teorię równowagi punktowej, która miała te luki wyjaśnić. Z koncepcją tą wyszli Stephen Jay Gould i Niles Eldredge. Koncepcja ta była jednak sprzeczna z podstawami idei darwinowskiej i została odrzucona przez ogół ewolucjonistów. Samo zaproponowanie tej koncepcji ujawniło jednak to, że darwiniści mają ogromny problem z zapisem kopalnym, który po prostu przeczy darwinowskiej ewolucji powolnych zmian i wręcz całkowicie obala ją i kompromituje. W pełni uformowane organizmy pojawiają się nagle w zapisie kopalnym, w pełni gotowe, „niezapowiedziane” (bardzo trafne określenie Thomasa!), bez żadnej sekwencji przodków, o której mówi darwinowska teoria ewolucji. Eksplozja kambryjska zaowocowała pojawieniem się na Ziemi około trzydziestu zupełnie nowych podstawowych form zwierzęcych po prostu znikąd (nie wyewoluowały). Chodzi o zupełnie nowe typy. Żeby czytelnik dobrze zrozumiał: zupełnie nowe typy, a nie gatunki. Mówimy o zupełnie nowych planach budowy ciała, zasadniczo różnych, które dały początek wielu nowym gatunkom. Dla żadnego z tych typów nie można znaleźć form pośrednich, a ponadto nie ma świadectw naukowych, że pierwszy gatunek w każdym z tych typów nie pojawił się w pełni ukształtowany. Jest to kolejne zaprzeczenie darwinowskiej teorii ewolucji wraz z jej powolnymi zmianami. Koncepcja darwinowskiego drzewa życia, w której wszystkie obecne gatunki pochodzą od pierwszego mikroorganizmu, została wyrwana z korzeniami przez eksplozję kambryjską, która jest z tą koncepcją całkowicie sprzeczna. Współczesna metoda naukowa w zasadzie niewiele nam może powiedzieć o rozwiązaniu odwiecznych tajemnic pochodzenia gatunków i samej ludzkości. Luki w nauce są ewidentne (s. 37, 77-80, 86, 107, 121, 129-131).


    Biografowie Darwina konsekwentnie donoszą, że był on w dużej mierze plagiatorem. Garściami czerpał pomysły od innych i nie był skłonny się do tego przyznawać (s. 35). Darwin przemilczał, że inspirował się pomysłami swego dziadka, Erasmusa Darwina. Odnaleziono książki Erasmsua, w których jego wnuk Karol Darwin czynił odręczne notatki na marginesie. Darwin przyznał się też do przeczytania Zoonomii i niewielu historyków wierzy w jego zapewnienie, że nie miała ona na niego żadnego wpływu. Karol twierdził też w swojej Autobiografii, że choć odbył wiele dyskusji podczas spacerów w Edynburgu z materialistycznym ewolucjonistą Robertem Edmondem Grantem, to koncepcje Granta rzekomo nie wywarły na nim większego wrażenia. Historycy uznali te wyznania Darwina za nieszczere (s. 37-38, 46). Ponadto dowiedziono, że to metafizyczne przekonania Darwina miały decydujący wpływ na opracowanie przez niego jego teorii ewolucji, a nie fakty przyrodnicze (s. 38, 102). Do dziś ludzie zażarcie broniący darwinowskiej teorii ewolucji są motywowani główne antyteistyczną chęcią obrony materializmu filozoficznego. Darwinizm jest narzędziem wojującego ateizmu. Thomas przytacza darwinistów, którzy wprost i bez ogródek z rozbrajającą szczerością przyznają, że nie mają żadnych dowodów na działanie doboru naturalnego jako procesu makroewolucji, ale muszą się tego kurczowo trzymać, gdyż nie znajdują żadnego innego wyjaśnienia. Thomas cytuje też darwinistę Richarda Lewontina z Harwardu, który przyznał, że stoi po stronie darwinizmu pomimo jawnej absurdalności takich sobie bezpodstawnych bajeczek, które są publicznie głoszone. Musi jednak tak robić ponieważ jest zobowiązany do bycia wiernym idei materializmu filozoficznego (s. 102, 103, 107, 114).


    Thomas analizuje koncepcje starożytności i objawia przed czytelnikiem również to, że ewolucjoniści darwinowscy w zasadzie nic nowego pod Słońcem nie mówią. Wszystko było powiedziane już w starożytności. Thomas skrupulatnie przytacza poglądy filozofów starożytności, aby pokazać, że teoria ewolucji istniała już co najmniej 2600 lat temu (s. 38-39). Te poglądy starożytnych wpłynęły właśnie na poglądy klanu Darwinów (s. 39). Nawet darwinowska koncepcja doboru naturalnego, jako rzekomego mechanizmu ewolucji, nie była niczym oryginalnym u Darwina, gdyż głosił ją już w nieco bardziej zalążkowej formie Lukrecjusz, włącznie z naturalistycznym i ateistycznym wydźwiękiem swej koncepcji ewolucji (s. 39-41, 43). A więc wszystko już było. Darwiniści nie głoszą nic nowego pod Słońcem. Wszystko to ogłosili już przed nimi starożytni. Darwinizm jest tylko mało udanym plagiatem i odgrzewanym kotletem. Jest popłuczyną po starożytnych.


    W pierwszej połowie XIX wieku, czyli w czasie gdy Darwin ogłosił swoją teorię ewolucji, w obiegu było już właściwie wiele innych teorii ewolucji. Darwin był nawet bardzo zniechęcony tym, że przed jego książką pojawiła się już książka autorstwa Roberta Chambersa pt. Vestiges of the Natural History of Creation, która w zasadzie głosiła te same idee ewolucyjne co Darwin, tyle tylko, że przed Darwinem. Książka Chambersa stała się ogromną sensacją swych czasów i bestsellerem. Ilość sprzedanych egzemplarzy tej książki była tak duża, że książka Darwina dogoniła ją pod tym względem dopiero po kilkudziesięciu latach. Książka Chambersa wywołała ogromną wrzawę. Chambers ukradł show Darwinowi, do tego stopnia, że ten ostatni nawet zastanawiał się czy opublikować swoją pracę (s. 45, 47-49).


    Ludwik Pasteur obalił pogląd, że życie powstaje spontanicznie i przypadkowo z materii nieożywionej. Wykazał, że życie może powstawać tylko z innego życia. Ewolucjoniści mimo to nadal wyznają obalony przez Pasteura przestarzały i nieaktualny pogląd o samorództwie. Znany powszechnie eksperyment Millera-Ureya miał wesprzeć wiarę darwinistów w to, że życie powstaje samorzutnie z materii nieożywionej. Jednak eksperyment ten skończył się totalnym fiaskiem, będąc w dodatku źle przeprowadzonym i niezgodnym z naszą aktualną wiedzą o warunkach panujących na wczesnej Ziemi. W perspektywie czasu eksperyment Millera-Ureya okazał się być desperackim przedsięwzięciem darwinistów (s. 49, 50-51, 55, 59).


    Ewolucjoniści są skonsternowani w kwestii początków życia. Francis Crick wyznał kiedyś, że „powstanie życia wygląda w tej chwili nieomal na cud”. Do dzisiaj biochemicy nie znają modalności skoku od aminokwasów do białek, a i pochodzenie kwasów nukleinowych spowija tajemnica. Darwinowskiej teorii samorództwa, która jest przez nich desperacko podtrzymywana pomimo bycia przestarzałą i nieaktualną, nie sprzyja też w żaden sposób eksploracja kosmosu. Brak dowodów na istnienie życia pozaziemskiego nawet w śladowej formie. Zasadnicze pytanie o to, w jaki sposób nieożywiona chemia może zostać przełożona na żywą biologię, pozostaje nierozwiązane (s. 55-56). Biolodzy nie są też w stanie wytłumaczyć jak powstał mechanizm replikacji. Ewolucjoniści darwinowscy są dogmatycznie przywiązani do materializmu redukcjonistycznego. Wpadają w przesadzone konstatacje. To tym bardziej podważa zaufanie do ich teorii i ogólnie do twierdzeń naukowych (s. 56, 102). 


    Desperację darwinistów w kwestii niemożliwości wyjaśnienia pochodzenia życia najlepiej widać po snuciu różnych fantazyjnych spekulacji w tym temacie, które mają na celu zażegnanie problemu polegającego właśnie na niemożliwości wyjaśnienia jak życie samoistnie powstało na Ziemi. Jedną z takich spekulatywnych koncepcji jest koncepcja kierowanej panspermii, propagowana przez Francisa Cricka i Freda Hoyle'a. Według tej koncepcji życie zostało przysłane na Ziemię przez jakąś cywilizację. Jednak i to nie wyjaśnia tajemnicy pochodzenia pierwszego żywego organizmu. Po prostu oddala tę tajemnicę w przestrzeń kosmiczną, zamiast tę tajemnicę wyjaśnić. Niemożliwość znalezienia wiarygodnego ewolucyjnego wyjaśnienia źródeł życia rzuca wiele cieni na całą teorię ewolucji (s. 57, 58, 59, 115).


    Hoyle zasłynął obrazowym porównaniem, że prędzej tornado przetaczające się przez złomowisko przypadkowo złoży Boeinga 747, niż życie powstanie spontanicznie na Ziemi. Hoyle uznał darwinowską teorię doboru naturalnego za przesąd w jednej ze swoich książek, w której właściwie obalił wszystko to co twierdził Darwin. Hoyle napisał też, że biolodzy oddają się bezpodstawnym fantazjom, zaprzeczając temu co jest oczywiste, a mianowicie, że 200 tysięcy łańcuchów aminokwasów, czyli życie, nie pojawiło się przypadkowo. To po prostu nie pasuje do faktów. Hoyle porównał też statystyczną możliwość przypadkowego pojawienia się życia na Ziemi do przypadkowego układania kostki Rubika przez osobę z zasłoniętymi oczami. Przy prędkości jednego losowego przestawienia kostki na sekundę, poprawne ułożenie całości zajęłoby tej osobie 300 razy więcej niż wiek Ziemi, czyli około 1350 miliardów lat. Według Hoyle'a spontaniczne powstanie życia na Ziemi powinno zająć co najmniej tyle samo czasu, jeśli nie więcej. Jednak Ziemia nie istnieje aż tyle czasu. Hoyle ze smutkiem stwierdził, że takie trudności oznaczają, iż „fakty naukowe odrzucają Darwina na korzyść Williama Paleya”. Paley jest desperacko dyskredytowany przez takich jak Dawkins w jego książce pt. Ślepy zegarmistrz. Wszystko wskazuje jednak na to, że Paley nie tylko wciąż rywalizuje z Darwinem zza grobu, ale wręcz został zwycięzcą w tej rywalizacji. Czas i odkrycia w biologii przyznały nieoczekiwanie rację Paleyowi i innym przeciwnikom teorii Darwina, takim jak Louis Agassiz i Adam Sedgwick, którzy też śmieją się zza grobu jako ostatni i triumfują nad Darwinem (s. 59, 76, 143).


    Coraz to nowsze odkrycia w biologii molekularnej pogrążają do reszty darwinowską teorię ewolucji. Najskromniejsza bakteria zawiera więcej informacji genetycznych niż instrukcja obsługi sond kosmicznych NASA (s. 50).


    Thomas cytuje też jako motto do rozdziału 3 bardzo ciekawą uwagę fizyka teoretycznego Paula Davisa, który stwierdził, że jeśli najwspanialszym umysłom świata z trudem przychodzi wyjaśnianie nieprzeniknionych mechanizmów natury, to jak można przypuszczać, że mechanizmy te są jedynie bezmyślnym przypadkiem, wytworem ślepego losu? Już samo to pytanie jest ogromnym problemem i wyzwaniem dla różnych koncepcji przyjętych w obrębie darwinowskiej teorii ewolucji. Zrozumienie działania natury wymaga ogromnego trudu, a bardzo często jest wręcz niemożliwe. Darwin i wielu późniejszych biologów miało tendencję do zacierania ubytków we własnej wiedzy (s. 61).


    Darwinowskie wyjaśnienie pochodzenia różnorodności życia zostało zakwestionowane. Zastrzeżenia wobec ewolucji darwinowskiej pojawiły się na nowo z niespotykaną siłą w ciągu ostatniego półwiecza. Bardziej współczesne recenzje książki Darwina pt. O powstawaniu gatunków były w większości negatywne i w zasadzie niemal wszyscy uczeni jego czasów odrzucili tę teorię. Koncepcję doboru naturalnego odrzucili nawet jego ówcześni zwolennicy, tacy jak Joseph Hooker i Thomas Huxley. Wielu intelektualistów, którzy jako pierwsi odpowiedzieli na dzieło Darwina utrzymywało, że nikt nigdy nie widział jak jeden gatunek zmienia się w inny. Uogólnienie Darwina nie było właściwym uogólnieniem indukcyjnym. Z tego prawa nie można więc było uzyskać żadnego ostatecznego wyniku i sprawdzić go eksperymentalnie, jak to zrobiono w przypadku planety Neptun, której istnienie zostało przewidziane na podstawie newtonowskiej teorii grawitacji. Huxley miał problem z samą bezcelowością procesu selekcji. Jak to możliwe, że proces, który nic nie wie o ostatecznym wyniku, który ma osiągnąć, mógł spełnić swoją funkcję przesiewania, skoro jedynym testem jest tenże właśnie wynik? (s. 62, 114). Dobre pytanie.


    Historyczną ciekawostką jest to, że pierwszy recenzent rękopisu książki Darwina pt. O powstawaniu gatunków, Whiwell Elwin, który miał doradzić wydawnictwu wydanie jej lub nie, zalecił odrzucenie rękopisu i rekomendował Darwinowi ograniczenie się w swoich dywagacjach do gołębi. Resztę pracy Darwina uznawał za nadającą się jedynie do kosza. Elwin określił książkę Darwina jako „dziki i głupi wytwór wyobraźni”, wypaczony przez tendencję do spekulacji. „Każda strona raziła brakiem dowodów” - napisał Elwin. Dodał też: „To jak poprosić ławę przysięgłych o werdykt bez wzywania świadków”. Czołowi filozofowie epoki Darwina również uznali jego pracę za bezwartościową i pełną domysłów. Darwin był szczególnie wstrząśnięty gdy dowiedział się, że John Herschel nazwał dobór naturalny „prawem bezładu” (s. 63-64). Inni recenzenci również uznali książkę Darwina za nieopartą na faktach (s. 64).


    George Mivart, jeden z najbardziej nieprzejednanych przeciwników Darwina, który posługiwał się przy okazji bardzo dobrą merytorycznie argumentacją, stwierdził, że „dobór naturalny nie jest w stanie wyjaśnić powstających struktur”. Mivart słusznie zauważał również, że istnieją określone granice zmienności gatunków. Dodawał, że „nie ma pewnych skamieniałych form przejściowych, których obecności można się było spodziewać”. Edward Hitchcock, amerykański geolog publikujący w czasach Darwina, odkrył, że zapis kopalny nie wskazuje na stopniowy rozwój form życia poprzez formy pośrednie, ale raczej na nieciągły proces rozpoczynania i zatrzymywania, obejmujący właśnie takiego rodzaju skoki, które Darwin wykluczył. Dobór naturalny nie tylko nie tworzy nowych struktur i planów budowy ciała, ale nie tworzy również nowych narządów, a tym samym gatunków. Obserwacje empiryczne na nic takiego nie wskazują. Do czego miałyby zresztą służyć częściowo uformowane przez dobór naturalny narządy i kończyny, które byłyby całkowicie niefunkcjonalne? Wszystkie części zwierzęcia i jego złożone narządy musiałyby zmieniać się jednocześnie, aby zostało zachowane efektywne funkcjonowanie (s. 64-65, 67, 68, 74-75, 77-80, 107). To w zasadzie obala darwinowską koncepcję głównych innowacji biologicznych na drodze nieukierunkowanych procesów ewolucyjnych. Liczne innowacje w historii życia były poza zasięgiem przypadkowej zmienności i doboru naturalnego (s. 75). W dodatku międzygatunkowa bezpłodność u hybryd udaremniłaby możliwość ewolucji. Fleeming Jenkin, jeden z najbardziej nieustępliwych oponentów Darwina, zaliczany na pewno do tej grupy krytyków, których Darwin się zwyczajnie bał, stwierdził, że powoływanie się przez Darwina na długie odcinki czasu niczego nie rozwiązuje. Jenkin wbił Darwinowi szpilę w samo serce: „Dlaczego mielibyśmy uznać, że zwykłe wydłużenie czasu zmieni tę regułę?”. Ponadto „argumentacja” darwinistów, która odwołuje się do ogromnych okresów czasowych, nie podlega tym samym możliwości empirycznej weryfikacji. Dobór naturalny nie pasuje do faktów. Zarzuty współczesnych Darwinowi wobec jego teorii są aktualne do dziś i nigdy nie zostały odparte. Vernon Kellogg, który przeanalizował publikacje biologiczne do 1907 roku, doszedł do wniosku, że teoria ewolucji Darwina została w zasadzie całkowicie odrzucona z braku wiarygodności. Na początku XX wieku była ona w takiej niełasce, że istniało nawet ryzyko, że zostanie całkowicie zapomniana (s. 66, 76, 88, 101, 128, 130).


    Na przełomie XIX i XX wieku rzucanie wyzwań Darwinowi cieszyło się dużą popularnością. Tymczasem dzisiejszy ultradarwinizm, który jest tak pewny siebie, robi wrażenie na niedoinformowanych biologach, wprowadza ich w błąd i podsyca błędne interpretacje. Ostateczna tajemnica teorii ewolucji i pochodzenia życia nadal pozostaje nierozwiązana. Darwinizm jest tylko metafizyką (s. 66-67, 121, 129-131).


    Peter Medawar, laureat nagrody Nobla, wyrażał obawy dotyczące redukcjonistycznego podejścia do złożonych problemów biologicznych. Dobór naturalny jest zbyt uproszczonym wyjaśnieniem wielu złożoności przyrody. Darwinizm jest toksyczną i nihilistyczną metafizyką, która sprowadza życie do bezcelowego bezsensu. Ta toksyczna metafizyka zatruwa nie tylko nauki biologiczne, ale również humanistyczne. Mamy tu do czynienia z prymitywną i płytką ideologią scjentyzmu. Tymczasem nawet znany darwinista Stephen Jay Gould uważał, że nauka nie jest kompletna (s. 68).


    Ewolucjoniści darwinowscy mają też ogromne problemy w wyjaśnianiu różnic między małpą i człowiekiem, choć uważają ich za blisko spokrewnionych. Różnice między małpą i człowiekiem są jednak nie do zniwelowania, co de facto obala darwinizm również i na tym polu. Czysta fizjologia dróg głosowych małpy i człowieka jest bardzo różna. U ludzi są one dłuższe i inaczej skonfigurowane, aby ułatwić te sekwencje rozszerzonych wokalizatorów, które nazywamy mową. Z kolei małpa jest fizjologicznie ograniczona do wydawania tylko bardzo okrojonego zakresu dźwięków. Darwinizm w żaden sposób nie wyjaśnia w jaki sposób szybkie przetwarzanie umysłowe, od którego zależy artykułowana mowa, miałoby nadążać za rzekomym procesem ewolucji. Synchronizacja tych dwóch procesów wskazywałaby oczywiście nie na przypadkową ewolucję, ale na koordynację, a więc na projekt. W jaki sposób zdolność mowy, która zależy od współzależnego działania mózgu, ust, płuc i języka, mogła rozwinąć się w jakimkolwiek procesie doboru naturalnego, który wymagałby mozolnej rekonfiguracji ogromnego zestawu zmian genetycznych w genomie i odpowiadających im zmian neuronalnych w mózgu? Ewolucjoniści nie wiedzą. Był to jeden z powodów dla których ze sprzeciwem wobec darwinizmu wystąpił legendarny profesor lingwista - Noam Chomsky (s. 69).


    Język prymitywnych ludzi nie mógł wykształcić się z odgłosów zwierząt, jak to przypuszczał Darwin. Chomsky w opozycji do tego stwierdził, że słowa są powiązane z pojęciami mentalnymi w sposób nieonomatopeiczny i że niemożliwe jest, aby język powstał z wokalizacji zwierząt, ponieważ zwierzęta w sposób wyraźny nie rozwinęły żadnego rozumienia pojęć. Ludzki język nie był adaptacją, ale jest tajemnicą. Chomsky stwierdził, że darwiniści mogą sobie mówić, że język ludzki „ewoluował”, ale „to twierdzenie nie ma żadnej treści, nie jest niczym więcej niż przekonaniem” (s. 69-70). W jaki sposób - ktoś mógłby zasadnie zapytać - „zdarzyło się” pewnej małpie, że zyskała wyższe zdolności poznawcze? I w jaki sposób ta przewaga poznawcza wywołała skorelowane zmiany w mózgu? Ewolucjoniści darwinowscy nie wiedzą i oferują w tej materii jedynie płytkie i prowizoryczne spekulacje (s. 85).


    Darwiniści mają też ogromne i w zasadzie nieprzezwyciężalne problemy w takich kwestiach jak wyjaśnienie powstania świadomości. W jaki sposób nieświadome procesy ewolucyjne miałyby wytworzyć świadomość? Darwiniści nie są nawet bardzo daleko od rozwiązania tej zagadki. Dobór naturalny nie może jej wyjaśnić. Zwykłe dodanie jednego, dwóch czy też tysiąca innych elementów materialnych w celu utworzenia bardziej złożonej cząsteczki nie może w jakikolwiek sposób doprowadzić do samoświadomego istnienia. Takie zastrzeżenia wobec darwinizmu zgłaszał już Alfred Russel Wallace, który stał się głośnym krytykiem Darwina po odejściu od ewolucyjnych koncepcji (s. 71, 129, 142, 75 i tamże przypis nr 40). Wallace przekonał się, że umysł i ciało naprawdę są odrębnymi bytami. Natomiast ludzki język nie mieści się w schemacie ewolucyjnym. Zjawisko świadomości jest niematerialne i nieuchwytne (s. 72). Porównywanie mózgu ludzkiego do komputera jest nieadekwatną i znacznie poniżającą hiperbolą (s. 72-73). Nauka nie jest w stanie wyjaśnić w jaki sposób działanie miliardów neuronów przekłada się na myśli i emocje. Fizjologiczny opis działania mózgu w żaden sposób nie koreluje ze zjawiskami świadomości, myśli i emocji. Umysł jest niewytłumaczalny w kategoriach właściwości materialnych. Świat świadomości i samopoznania opiera się takim badaniom. Wprawia to ewolucjonistów darwinowskich w ogromne zakłopotanie (s. 73).


    W jaki sposób wzajemne oddziaływanie bezosobowych sił mogło nieświadomie przyczynić się do stworzenia osób? Nie można nawet wyobrazić sobie teoretycznej ścieżki prowadzącej do tego, jak świadomość mogła powstać w wyniku doboru naturalnego, co jest jednym z powodów, dla których czołowi naukowcy w tej dziedzinie, tacy jak brytyjska psycholog Susan Blackmore, uznali zjawisko świadomości za zagrożenie dla darwinowskiego paradygmatu. Naukowcy często przyjmują przyciszony i zakłopotany ton w stosunku do zagadnienia świadomości, która stanowi ogromne wyzwanie dla materialistycznego schematu, w który ewolucjoniści darwinowscy chcą wpasować wszystkie aspekty ludzkiego życia. Dla agnostyka Michaela Dentona stanowi to formalne obalenie całego darwinowskiego dogmatu, który nazywa „wielkim kosmogonicznym mitem XX wieku”. Darwinowski postulat przekształcenia od małpy do człowieka i biologicznego kontinuum między nimi został poddany w wątpliwość z różnych powodów. Idea przekształcenia jednego gatunku w inny jest problematyczna w świetle praktycznego doświadczenia w hodowli zwierząt, gdzie nawet selektywna hodowla okazała się nieskuteczna w uzyskaniu zupełnie nowych gatunków (s. 73-74).


    Darwin naruszył kanony logiki i zdrowego rozsądku wnioskując, że mikroskopijne zmiany dziobów ptaków dowodzą rzekomo tego, że całe obecne życie wyewoluowało z jakiegoś pierwotnego mikroorganizmu. Ta ekstrapolacja jest całkowicie nieuprawniona i narusza wszelkie możliwe kanony poprawnego wnioskowania. Jednak ewolucjoniści darwinowscy po dziś dzień rozumują w ten właśnie błędny sposób, który urąga elementarnej logice. Bariera gatunkowa jest nie do pokonania, a wszelkie zmiany mogą być tylko niewielkie ponieważ powstrzymują je granice poszczególnych typów lub gatunków, o czym wiedzieli zarówno typologowie biologiczni, jak również i praktyczni hodowcy zwierząt. Darwin jednak sprzeciwił się ich ugruntowanej wiedzy i bez żadnych dowodów stwierdził, że bariera gatunkowa może zostać przekroczona. Darwinizm jest zatem nie tylko sprzeczny z podstawami logiki, ale jest sprzeczny również z elementarną wiedzą biologiczną. Thomas wspomina też o tym, że kladyści klasyfikują gatunki według typów, bez uwzględniania jakichkolwiek założeń ewolucyjnych. Kladyzm nie zakłada, że gatunki były dla siebie przodkami (s. 80). Nie trzeba chyba nikomu wyjaśniać, że niezależny sposób, w jaki postępują kladyści, powoduje ogromne niezadowolenie i niepokój u ewolucjonistów darwinowskich. Powstało z tego niemałe zamieszanie i wielu dyrektorów muzeów podało się nawet do dymisji (s. 81).


    Colin Patterson z British Museum w Londynie, brytyjski paleontolog, na konferencjach lubił wprawiać darwinistów w zakłopotanie pytaniem: „Czy możesz mi powiedzieć jedno zdanie o ewolucji, które jest prawdziwe? Cokolwiek?”. Wśród zwolenników Darwina nie wszystko jest tak poukładane i ustalone, jak to może sugerować oficjalny propagandowy przekaz (s. 80-81).


    Koncepcja samolubnego genu, tak bardzo forsowana przez zaciekłego ateistycznego darwinistę Richarda Dawkinsa, została ostro skrytykowana przez Mary Midgley i ateistę Anthony Flew, którzy uznali, że ta koncepcja nie jest ani odrobinę prawdziwa i rozsądna. Wskazywali oni, że logicznie przewrotne jest twierdzenie, iż geny mogą być „zaangażowane, samolubnie lub bezinteresownie, w jakiekolwiek świadome lub wybrane dążenie do czegokolwiek”. Niektórzy oskarżają Dawkinsa nawet o animizm. Edward Wilson, inny zaciekły ewolucjonista darwinowski i twórca tak zwanej socjobiologii, był w tym czasie krytykowany za akceptację sposobu myślenia, który potwierdzałby słuszność rasizmu, eugeniki, seksizmu, a nawet nazizmu (s. 83, 124).


    Część odpowiedzialności za najgorsze okresy darwinizmu społecznego, ze wszystkimi jego dyskryminacyjnymi i mizoginistycznymi konsekwencjami, ponosi sam Karol Darwin. Niestety. Gertruda Himmelfarb pisała o „błędach logiki i prymitywnej wyobraźni” Darwina oraz o „boleśnie naiwnych formach analizy i wykładania”, które są właśnie uproszczonymi i redukcjonistycznymi tendencjami związanymi z socjobiologią. Słabości te są widoczne szczególnie w sposobie, w jaki Darwin traktuje temat kobiet, które zasadniczo postrzega jako mniej doskonale rozwinięte wersje mężczyzn, co krytykowali już nawet jego współcześni. Darwin postrzegał świat przyrody przez pryzmat brutalnej rywalizacji. David Stove w humorystycznym tonie zauważał, że żadna bijatyka nie mogłaby się przyczynić do przetrwania jakiegokolwiek ludzkiego społeczeństwa. Problem ten poruszył już rosyjski naukowiec Piotr Kropotkin w 1902 roku. Jego obserwacje surowego życia syberyjskich chłopów ujawniły niewiele oznak bezwzględnej rywalizacji między członkami grupy. Wręcz przeciwnie. Kropotkin krytykował też inne bezpodstawne tezy ewolucjonistów, często zarzucając Darwinowi całkowite odklejenie od rzeczywistości i snucie jałowych spekulacji, które nie były oparte na żadnym materiale dowodowym (s. 83-85). Współczesne badania terenowe potwierdziły odkrycie Kropotkina, że zarówno zwierzęta, jak i ludzie, którzy udzielają sobie wzajemnej pomocy, są w rzeczywistości najlepiej przystosowani do przetrwania. Wniosek ten jest całkowicie sprzeczny z darwinowską ideą przetrwania najsilniejszego. Współpraca, a nie rywalizacja, zawsze odgrywała większą rolę i był to skłonny przyznać nawet taki fanatyczny darwinista jak wspomniany już Edward Wilson. Propaganda darwinowskich ewolucjonistów zdradza w sobie wszystkie cechy propagandy charakterystycznej dla spotów reklamowych. Zaklęcia darwinistów, którzy często odwołują się do potrzeby zawierzenia im u ich odbiorców, to w zasadzie puste i jałowe domysły. Nudne i w kółko powtarzane frazy (s. 85).


    Darwin uprawiał bardzo często retoryczne kuglarstwo. Po partyzancku przemycał nieuprawnione wnioski, jak niektórzy współcześni politycy. Darwin przyznawał, że przedstawiono poważne zarzuty jego teorii doboru naturalnego (s. 85-86). Słabość argumentów Darwina sprawia, że cała jego teoria jest jeszcze bardziej wątpliwa. Darwin nigdy nie był w stanie udzielić bezpośredniej odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego żyrafy mają długie szyje. Jeśli to była selektywna przewaga, dlaczego inne zwierzęta nie rozwinęły długich szyj? Dlaczego właściwie wszystkie gatunki nie ewoluowały w różnych kierunkach: strusie, nabywając pożyteczną zdolność latania, zwierzęta lądowe nabywając zdolność pływania i tak dalej? Wymyślane na bieżąco spekulacje Darwina są po prostu niewiarygodne. Duża część jego teorii nie opiera się na danych naukowych. Ewolucjoniści darwinowscy próbowali załatać tę poważną wadę, ale bezskutecznie. Skończyli w oszałamiającym labiryncie logicznych wygibasów i bezpodstawnych spekulacji. Najbardziej znanym przykładem takich erystycznych fantastów i akrobatów jest Richard Dawkins. Już nawet tytuły jego książek wprowadzają w błąd czytelników. Znajdujemy w nich te same bezpodstawne spekulacje i retoryczne kuglarstwa co u Darwina. Od razu widać od kogo Dawkins nauczył się technik perswazyjnych. Logiczne sztuczki, sposoby przedstawiania dowodów pro domo i gra na emocjach. Obaj sofiści stosują dokładnie te same hochsztaplerskie metody omamiające niczego nieświadomego czytelnika, którego chcą nakłonić do wiary w rzeczy, przeciwko którym protestują fakty, logika i zdrowy rozsądek. Książki Dawkinsa są w zasadzie paszkwilami wymierzonymi w teologię naturalną (s. 87-88).


    Darwiniści muszą przekonać nas, że jesteśmy tylko produktem przypadkowego przejścia od mikrobów do małpy. Niczym więcej. Jakie są empiryczne dowody na tak śmiałe i aroganckie tezy ewolucjonistów? Żadnych. Darwiniści stosują więc odwołania się do długiej ilości czasu. Ten zabieg ma działać jak czarodziejska różdżka materialistycznej magii, która zamaskuje fakt, że ewolucjoniści po prostu nie mają żadnych dowodów empirycznych na swe postulaty. Czarodziejska różdżka darwinistów ma nakłonić sceptycznie nastawionych do ich bajek oponentów do tego, żeby wyrzekli się krytycznej racjonalności. Jednak wszystkie bajki ewolucjonistów nie mają większej mocy wyjaśniającej aniżeli stwierdzenie: współczesny komputer samoistnie wyewoluował z chińskiego liczydła (s. 101, 117, 128, 130, 88 i tamże przypis nr 72). Od siebie dodam, że to nakłanianie krytyków przez ewolucjonistów do tego, aby wyrzekli się sceptycznego podejścia do bajek darwinistów, stoi w jawnej sprzeczności z zasadą sceptycyzmu, którą podobno kieruje się nauka. Sceptycyzm - o tak. Wobec wszystkiego, byleby tylko nie wobec darwinowskiej bajeczki ewolucjonistów. Gdy darwinista używa słowa „sceptycyzm”, to ma na myśli przede wszystkim religie tradycyjne. Darwiniści i różnej maści scjentystyczni religianci spod znaku „ateizmu naukowego”, którzy walczą przy pomocy darwinowskiej religii z koncepcjami religii tradycyjnych, nigdy nie mają na myśli swojej ewolucyjnej bajeczki, gdy twierdzą, że nauka kieruje się sceptycyzmem. Sceptycyzym wobec bajeczki darwinowskiej o „ewolucji” jest już surowo zabroniony u darwinowskich religiantów spod znaku „naukowego ateizmu”. Taki sceptycyzym uchodzi wśród darwinowskich religiantów wręcz za bluźnierstwo i obrazę majestatu.


    Łatwowierność darwinowskich ewolucjonistów jest wieczna. Trwają poszukiwania przynajmniej drobnoustrojów na Marsie - z rozczarowującymi wynikami (s. 98). Materialiści są łatwowierni. Wiara w istnienie życia poza Ziemią została zakwestionowana. Szanse na pojawienie się życia poza Ziemią są zbyt małe, nawet w naszym ogromnym Wszechświecie z miliardami galaktyk (s. 99-100). Ewolucjoniści darwinowscy niczym tlenu potrzebują potwierdzenia istnienia życia poza Ziemią. To bardzo by im pomogło. Darwinowska teza, że życie jest po prostu produktem spontanicznego przypadku i może powstać dosłownie wszędzie, zostałaby wtedy uprawdopodobniona. Ateiści przytłoczeni faktem precyzyjnego dostrojenia Wszechświata uciekają w desperacką hipotezę o multiświatach, na którą oczywiście nie mają żadnego empirycznego potwierdzenia. Jednak Thomas przedstawia ciekawy kontrargument przeciw hipotezie multiświata: mechanizm wytwarzania multiświatów sam musiałby być precyzyjnie dostrojony, aby wytworzyć choćby jeden wszechświat kompatybilny z życiem. Proponowane mechanizmy generowania wszechświatów same w sobie wymagają doskonałego dostrojenia zależnego od konkretnych cech mechanizmów tworzenia wszechświatów, wymagających nieodmiennie uprzedniego i niewyjaśnionego precyzyjnego dostrojenia (s. 100-101 i tamże przypis nr 22). Wielu fizyków jest skonsternowanych wymyśleniem i podtrzymywaniem przez ateistów desperackiej hipotezy multiświata. Hipoteza ta jest całkowicie nietestowalna empirycznie i niefalsyfikowalna (s. 101). Poza tym, poza naszym światem znaleźliśmy tylko materię nieożywioną więc wrzucanie Ziemi do jednego wora z innymi obszarami kosmosu jest mylące. Przepaść pomiędzy życiem a nieożywieniem jest niewyobrażalnie wielka. Nasza żyjąca planeta jest tak niezwykła, że wymaga wyjaśnienia wykraczającego poza to, co jest wymagane do wyjaśnienia powstania galaktyk, gwiazd i planet pozbawionych życia (s. 144).


    Thomas jako agnostyk szczerze i obiektywnie przyznaje, że pewne cechy świata przyrody są lepiej wyjaśniane przez odniesienie do inteligentnej przyczyny, a nie do jakiegokolwiek czysto ślepego procesu, takiego jak dobór naturalny (s. 103, 107, 128, 131-132). Ewolucjoniści darwinowscy notorycznie przeinaczają poglądy swoich przeciwników i karykaturują je. Nie podejmują dyskusji na płaszczyźnie merytorycznej gdyż wiedzą, że momentalnie przegraliby debatę (s. 106). Darwinowska teoria ewolucji jedzie już tylko i wyłącznie na oparach, na kulturowej bezwładności, a nie na podstawie tego, że cokolwiek ona rzekomo wyjaśnia (s. 107).


    Naukowcy nigdy nie powinni twierdzić, że są czegoś pewni. Sukces i natura nauki opierają się na zwątpieniu i sceptycyzmie. Nasze umysły muszą nieuchronnie doświadczać „zamknięcia poznawczego” w odniesieniu do niektórych z najgłębszych tematów ludzkich dociekań. Sam Darwin przyznał, że nie jesteśmy w stanie rozwikłać każdej tajemnicy. Stwierdził też, że pewne rzeczy są dla nas niezgłębione i że mamy równie duże szanse na ich zrozumienie, co pies na pojęcie umysłu Newtona (s. 109). Jednak współcześni ewolucjoniści darwinowscy w kontraście do tego twierdzą, że już wszystko rzekomo zrozumieli odnośnie do kwestii pochodzenia całego współczesnego życia na naszej planecie. Ta dogmatyczna arogancja stoi w jawnej sprzeczności nie tylko z zasadami nauki, ale nawet z tym, co twierdził sam Darwin. Nauka pomija milczeniem wiele ważnych kwestii i nie jest w stanie odpowiedzieć na mnóstwo fundamentalnych pytań, które interesują bardzo dużo ludzi w każdym wieku. Na przykład: w jaki sposób niegdyś jałowe środowisko ziemskie dało początek formom życia? W jaki sposób zasoby uznane za niezbędne do tego procesu - samoreplikujące się molekuły niosące informacje genetyczne - powstały w pierwszej kolejności? Jakie jest ostateczne pochodzenie kodu genetycznego i przede wszystkim informacji w nim zawartej? Skąd się biorą prawa fizyki? Co było przed Wielkim Wybuchem? Dlaczego istnienie przeważa nad niebytem? Prawa natury, niestety, nie odpowiadają na żadne z wymienionych pytań. Fizyka nie jest w stanie wyjaśnić praw fizyki. Prawa naukowe nie są w stanie wyjaśnić nam świata w żaden sposób, gdyż każde wyjaśnienie musi uprzednio przyjmować istnienie tych praw na wiarę. Żadne badanie naukowe nie miałoby sensu jeśli prawa fizyki nie istniałyby. A więc prawa należy przyjąć na wiarę przed wszelkim badaniem (s. 110, 129). Prawa fizyki mogą wyjaśniać jak działa silnik odrzutowy, ale nie wyjaśniają w jaki sposób powstały prawa fizyki. Pytania ostateczne muszą zawsze wykraczać poza zakres nauk empirycznych (s. 111).


    Darwin wygłaszał wiele sprzecznych twierdzeń w zakresie swego światopoglądu. Chciał porzucić teologię w swojej teorii ewolucji, ale nie zdołał tego zrobić w swym światopoglądzie (s. 111-112). Darwin wciąż poprawiał kolejne wydania swojej książki ponieważ zmagał się z wieloma wątpliwościami co do własnej teorii. Ustępował w pewnej liczbie ważnych spraw (s. 112). Mocno poprawiona wersja jego książki pt. O powstawaniu gatunków znacznie różniła się od oryginału z 1859 roku. Te zmiany odbiły się na przejrzystości i jednoznaczności tego przekazu. Jak to ujął Jacques Barzun, w ostatecznej edycji wyraźnie widać „zaprzeczanie samemu sobie, zabezpieczanie się, niekończące się mieszanie słów, wahanie”. Nie tylko Darwin miał problem z rozdwojeniem jaźni, ale mieli go również i jego gorliwi zwolennicy, którzy nie wierzyli w jego teorię, jednocześnie popierając ją publicznie. Jednym z takich obrzydliwych hipokrytów był fanatyczny antyteista Thomas Huxley. Wiemy z zachowanych dokumentów, że Huxley nie wierzył w darwinowski dobór naturalny, a mimo to wychwalał Darwina pod niebiosa, ponieważ uważał go za zdecydowanie najlepsze narzędzie do wyparcia religii z nauki i ze społeczeństwa (s. 113-114). Jednak nawet Darwin zauważał, że świat przyrody ma takie cechy, które nie pasują do materialistycznych ram jego teorii (s. 115).


    Wybitni biologowie i naukowcy odrzucili teorię Darwina i namawiali również innych do jej odrzucenia. Postrzegali oni cały darwinowski gmach jako obrazę nie tylko dla najlepszych praktyk naukowych, ale jako obrazę nawet dla zdrowego rozsądku (s. 114). Darwinowska teoria ewolucji boryka się z ogromnymi problemami. Tak też jest z wszystkimi materialistycznymi wariantami tej teorii, które próbują uniknąć wspomnianych problemów. Borykają się one z równie wielkimi lub większymi problemami niż zwykły neodarwinizm (s. 114-115).


    Thomas punktuje też niekonsekwencję u takich gorliwych propagatorów darwinowskiej teorii ewolucji jak Richard Dawkins, który sam zauważa, że cechą żyjących organizmów jest niewyobrażalnie wysoki poziom skomplikowania. Po chwili Dawkins stwierdza, że mechanizm biologicznej autoreplikacji zakrawa na cud (s. 116). Nie wyciąga z tego jednak żadnych dalszych wniosków. Nic dziwnego - jego ateizm i ślepa wiara w darwinowską ewolucję momentalnie by się wtedy posypały.


    Zjawisko życia, nawet w wersji „najprostszej” komórki, jest niemożliwe do utworzenia nawet przy pomocy zaawansowanej laboratoryjnej inżynierii, będącej dziełem człowieka, który projektuje i wytwarza przy pomocy swego intelektu. Mimo to darwinowscy ewolucjoniści ślepo wierzą, że całe obecne życie, wraz z całym Wszechświatem, po prostu stworzyły się same (s. 116, 132). Darwiniści używają pojęcia „stworzenia” w znaczeniu „aktu bez czynnika sprawczego”. Takie prywatne definiowanie pojęć przez darwinistów zahacza jednak o wewnętrzną sprzeczność, co potwierdza nawet analiza łacińskiego pochodzenia tych słów. Nic nie dzieje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki lub „tak po prostu”. Jednak ewolucjoniści darwinowscy tak właśnie rozumieją mechanizm doboru naturalnego. Ale dla współczesnych Darwina dobór naturalny nie był niczym więcej niż tylko ślepym procesem niezrozumiałej, nieświadomej siły, która nie zna końca i nie stosuje żadnych środków. Jest to myślenie magiczne (s. 117).


    Darwinowska teoria ewolucji jest zaiste prostacka w obliczu głęboko złożonych zjawisk biologicznych, które próbuje ona nieudolnie wyjaśnić. Darwiniści uprawiają frustrujące syzyfowe prace, przed którymi stoją wszystkie tak zwane teorie ewolucji. W tym kontekście Thomas referuje ciekawe przypadki omawiane przez pisarza i publicystę Jamesa Le Fanu. Komentuje on w zasadzie z miejsca obalające darwinizm przykłady niezliczonych niewidzialnych cudów natury, takich jak oczyszczająca funkcja wątroby (która jest w stanie pełnić więcej funkcji niż największa rafineria chemiczna), autonomiczne działanie serca, którego niewielki rozmiar przeczy jego ogromnej mocy pompowania (sztuczne serca, wielkości komody, przewozi się na wózkach i mogą one być używane tylko przez kilka godzin jako środek tymczasowy przed przeszczepem), czy też nasza fizjologiczna zdolność do samonaprawy ciała. Pomyśl, można by dodać, o samonaprawiającej się przebitej dętce rowerowej. To, co wydaje się zabawnie niedorzeczne w przypadku ludzkich możliwości produkcyjnych, działa doskonale w ludzkiej fizjologii dzięki oczyszczającej funkcji wątroby. W każdej z naszych pojedynczych komórek istnieje maleńki wszechświat. Weźmy też układ odpornościowy - ilu ludzi wie, jak to działa? Za Lindą Gamlin Thomas przytacza dokładny opis działania układu odpornościowego. Darwinowska bajeczka ewolucyjna nie jest w stanie w żaden sposób wyjaśnić takich układów, przy których samonaprawiająca się przebita dętka rowerowa wygląda jedynie jak prymitywna sztuczka (s. 118-119). Organy naszego ciała są całkowicie niemożliwe do odtworzenia przez ludzkich bioinżynierów. Doskonałym przykładem tego są choćby nieudane eksperymenty w USA mające na celu wszczepienie sztucznego serca. Sztuczne serca musiały zostać wycofane, kiedy liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 200. Czterdzieści lat badań oraz czterdzieści miliardów dolarów poszło na marne. Jeśli tak gigantyczne wysiłki i koszty nie mogły stworzyć funkcjonującego substytutu serca, to jak dobór naturalny i przypadkowe losowe mutacje miały skonstruować serce? (s. 119, 130, 132). Świetne pytanie! Dla mnie ten fragment książki Thomasa był najbardziej ekscytujący.


    Darwiniści są karygodnymi ignorantami w kwestii takich cudów natury ponieważ postrzegają je jako bez znaczenia, zauważa Le Fanu przywoływany przez Thomasa. Ewolucjoniści podpisują się pod materialistyczno-mechanistycznym modelem ludzkiego funkcjonowania i ta ideologia zakrywa przed nimi to, że złożoność świata przyrody jest na obecnym etapie współczesnych badań już zbyt skomplikowana, aby można ją było tłumaczyć przy pomocy prymitywnego rozumowania darwinistycznego. Wzruszamy ramionami na fakt, że złamane kości się zrastają, w przeciwieństwie do stłuczonych waz. Gdyby jednak stłuczone wazy się z powrotem zrastały, to uznalibyśmy to za cud. A na pewno nie uwierzylibyśmy w to, że zrastanie się pękniętych waz jest procesem, który tak po prostu sobie wyewoluował przypadkiem i bez celu. A przecież to właśnie głosi wiara religiantów darwinowskich. Albo weźmy proces fotosyntezy roślin, w którym rośliny przekształcają energię świetlną w energię chemiczną i wytwarzają tlen. Rośliny są małymi fabrykami. Jak wyewoluowały takie małe fabryczki fotosyntezy? Jak wyewoluował proces fotosyntezy? Żaden ewolucjonista darwinowski nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Oni po prostu wierzą w to, że „jakoś się to stało”. Toż to jest właśnie wiara w ewolucyjną magię (s. 120-121, 129-131). Paradoks polega na tym, że nie powinno nas tu być, a jednak jesteśmy. Darwinizm nie jest w stanie wyjaśnić zagadki pochodzenia gatunków (s. 129, 143). W tej kwestii ewolucjoniści darwinowscy są w tym samym martwym punkcie, w którym był Darwin w 1858 roku (s. 143).


    Darwiniści za wszelką cenę chcieli pozbyć się Stwórcy i Jego sprawczej roli w tworzeniu życia, zastąpili więc Stwórcę ślepym i bezcelowym doborem naturalnym oraz losowymi mutacjami. Beznadziejny pomysł. Dobór naturalny niczego nie rozwiązuje i nic nie wnosi poza problemami nie do pokonania. Jednym z nich jest brak empirycznych dowodów na to, że dobór naturalny ma moc tworzenia nowych form. Darwin odwoływał się do hodowców zwierząt i roślin, aby jakoś załatać ten problem, ale bezskutecznie. Hodowcy zwierząt są inteligentnymi projektantami i nijak nie wspierają ewolucyjnej bajeczki. Sztuczna selekcja jest celowa, a zatem może dziwić porównywanie jej do bezmyślnego i nieukierunkowanego procesu darwinowskiego. To była zatem manipulacja ze strony Darwina. Po drugie, hodowcom nigdy nie udaje się wyhodować całkowicie nowej formy zwierzęcia, a postęp, jaki czynią, zawsze wiąże się z kompromisami. Buldog zyskuje na sile, ale traci na szybkości, chart zyskuje na szybkości, ale traci na sile, pisał Darwin w swej książce pt. O powstawaniu gatunków. Bardziej fundamentalnym problemem jest natomiast to, że rzekoma sprawczość doboru naturalnego, na którą powoływał się Darwin, działa nieselektywnie, bez żadnego celu, który pozwoliłby osiągnąć kolejne zwycięstwa w biologicznej loterii. Przypomina to sytuację z szalonym sprzedawcą samochodów, który oferuje auto bez silnika pod maską, zapewniając klienta, że mimo to będzie działało doskonale. Darwin chciał równocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko. Selekcja naturalna to bezmyślny i bezcelowy proces. Darwin był co do tego nieugięty. Jednak zwykle w swoich opisach rzekomego procesu doboru naturalnego nie był w stanie uniknąć terminologii celowości, na przykład kiedy opisywał konstrukcję oka. Dobór naturalny ma uważnie spostrzegać, starannie zachowywać wszelkie zmiany etcetera. Jak można „uważnie spostrzegać” i „starannie zachowywać wszelkie zmiany”, będąc bezmyślnym i bezcelowym procesem? To kolejny darwinowski nonsens i sprzeczność w pojęciach. Stanowisko ewolucjonistów darwinowskich jest po prostu nielogiczne. Thomas zauważa, że darwinowscy scjentyści darzą filozofów wyjątkową nienawiścią, między innymi dlatego, że filozofowie lubują się w wytykaniu takich nielogiczności w świętej doktrynie religii ewolucjonizmu. Nienawiść darwinistów do filozofów ustępuje jedynie nienawiści darwinistów do teologów (s. 122-123).


    Według nawróconego na deizm słynnego ateisty i filozofa Anthony'ego Flewa problem z darwinowskim doborem naturalnym polega głównie na tym, że nie przypomina on już żadnej procedury świadomej selekcji - równie dobrze można powiedzieć, że bombajska kaczka jest gatunkiem kaczki. Dobór ma uchodzić za wyjaśnienie materialistyczne, gdy w rzeczywistości jest wyjaśnieniem cudownym. To samo stwierdził Le Fanu przytaczany przez Thomasa, który dodatkowo nazwał koncepcję Darwina metafizyczną. Ewolucjoniści darwinowscy tkwią w wewnętrznej sprzeczności, ponieważ muszą przypisywać moc twórczą zjawiskom, które są pozbawione takiej mocy. Przypisuje się percepcję i zdolność decyzji bytom nieożywionym, które są do nich całkowicie niezdolne, jak zauważyła między innymi filozof Mary Midgley. Biorąc to wszystko pod uwagę - darwinowska teoria ewolucji jest po prostu niewiarygodna (s. 123-124, 128-129). Przypisywanie mocy stwórczych prawom natury jest racjonalnie niekompletne (s. 130).


    Ewolucjonizm darwinowski nie ma nic wspólnego z faktami. Został przyjęty z przyczyn politycznych. Jest po prostu wygodny dla sekularystycznego lobby. Dobrze współgrał z dziewiętnastowiecznym myśleniem w duchu pozytywistycznej filozofii Augusta Comte'a. Comte głosił, że „cała prawdziwa nauka stoi w radykalnej i koniecznej opozycji do wszelkiej teologii”. XIX wiek był przepojony duchem filozofii materialistycznej. Stąd sukces darwinizmu. Po prostu dobrze wpasował się w nastrój epoki i trafił na podatny grunt. Gorączkowo poszukiwano takiej koncepcji i Darwin dostarczył ją jak na zamówienie. A to, że Darwin nie dostarczył żadnych dowodów na swe ewolucjonistyczne bajeczki było już bez znaczenia (s. 125). Integralność i uczciwość intelektualna zostały więc poświęcone na ołtarzu zaangażowania ideologicznego. Doborem naturalnym, niczym formą bluźnierczego krucyfiksu, agresywnie odpiera się niebezpieczeństwo rzekomo stwarzane przez religię. Czołowe hasło wolnomyślicieli - „Zniszczcie tę hańbę”, stosowane przez Woltera przeciw religii, stało się teraz hasłem przewodnim i zawołaniem wojennym u ewolucjonistów darwinowskich, dla których ich bezpodstawna teoryjka pełni funkcję antyreligijnego lub magicznego uroku przeciwko domniemanemu złu. Problem jednak w tym, że ów urok słabnie wśród coraz większej rzeszy tych, którzy badają zjawisko darwinizmu (s. 126).


    Jako motto wstępu do rozdziału 6 Thomas przytacza wypowiedź Sørena Løvtrupa, duńskiego embriologa, który oświadczył: „Wierzę, że kiedyś mit darwinizmu zostanie uznany za największe oszustwo w dziejach nauki”. Thomas zauważa, że akceptacja darwinowskiej teorii ewolucji nigdy nie była uniwersalna w taki sposób, jak akceptacja ogólnej teorii względności Einsteina. Neodarwinizm jest konceptualnie wadliwy i przez to bardzo podatny na ataki (s. 127, 129). Naturalistyczne metody w nauce zawiodły (s. 129).


    Karol Darwin i Richard Dawkins to naiwni idealiści. Pierwszy żywił nadzieję, która niestety nigdy się nie ziściła, że skamieliny potwierdzą jego teorię. Drugi wciąż czeka na cud abiogenezy w laboratorium - równie daremnie. Biorąc pod uwagę skalę złożoności życia, którą biologia molekularna dopiero poznaje, szanse na to są już dziś w zasadzie zerowe. Życie nie jest tylko właściwością chemiczną (s. 130-132). Teiści wiedzą od dawna to, co teraz dopiero dociera do Dawkinsa i takich wojujących ewolucjonistów darwinowskich jak on.


    Nauka nieoczekiwanie ujawniła biologiczną złożoność inżynierii w skali mikro, która jest dużo bardziej zaawansowana niż wszelkie ludzkie projekty, a nawet przekracza zdolność ludzkiego pojmowania. To w zasadzie rewiduje i obala darwinowski ewolucjonizm, który odwołuje się do filozoficznego materializmu i bezcelowych procesów w wyjaśnianiu zjawiska życia. Thomas stwierdza, że to skłoniło go nie tylko do zlekceważenia bzdur powtarzanych przez główny nurt propagandy darwinowskiej, ale doprowadziło go nawet do rewizji jego własnych wcześniejszych założeń. Zaczął sobie stawiać pytania o to czym właściwie jest „racjonalność”. Doszedł ostatecznie do wniosku, że ewolucjoniści darwinowscy wypaczają świadectwa i proponują naiwne teorie w celu przekonania nas, że życie da się w łatwy i naturalny sposób wyjaśnić. Ten rażący prymitywizm i łatwowierność u ewolucjonistów były czynnikami, które zniechęciły Thomasa do ich bajeczek i ostatecznie przyniosły odwrotny skutek od zamierzonego. Thomas przewiduje, że w niezbyt odległej przyszłości coraz więcej ludzi przejrzy na oczy i zorientuje się, że paradygmat darwinowski opiera się jedynie na bezpodstawnej ułudzie (s. 129, 132-133).


    Thomas pyta: a co jeśli darwinizm zostanie pokonany? Co by było, gdyby darwinizm nigdy nie wygrał? Thomas dochodzi do wniosku, że gdyby Darwin nigdy nie żył, to zwyciężyłaby późniejsza, bardziej przemyślana wizja ewolucji Alfreda Russela Wallace'a, która zniosła granice doboru naturalnego i ponownie otworzyła drzwi teleologii w biologii (s. 134, 142). Zwolennicy paradygmatu opartego na założeniach darwinowskich zbyt często są skupieni na ukrywaniu odkryć dotyczących ograniczeń doboru naturalnego, a nie na uczciwym rozważeniu alternatywnych hipotez. To pokazuje jak ograniczeni i zamknięci w swojej bańce są ewolucjoniści. Przykładem takiego ograniczenia był choćby incydent ze znanym darwinistą Stephenem Jay Gouldem, który pewnego razu skwitował braki w zapisie kopalnym jako „tajemnicę handlową paleontologii”. Ewolucjoniści natychmiast na niego wściekle naskoczyli, co przy okazji pokazało również to, że w oblężonej cytadeli Darwina takie przejawy wolności słowa są bardzo źle widziane. Trudno dziwić się ewolucjonistom darwinowskim: to co Gould ujawnił sprawiło, że ich okręt zaczął nabierać wody. Również matematycy skrytykowali hurraoptymizm darwinistów, którzy bezkrytycznie przypisują doborowi naturalnemu i losowym mutacjom rolę niemal wszechmocnego stwórcy. Matematycy zorganizowali konferencję naukową w Instytucie Wistar w Filadelfii, której przewodniczył noblista sir Peter Medawar. Konferencja ta miała wymowny tytuł: Matematyczne wyzwania teorii ewolucji (Mathematical Challenges to the Theory of Evolution). W referacie plenarnym profesor Murray Eden z MIT przedstawił wyniki obliczeń prawdopodobieństwa, aby dowieść, że neodarwinizm jest matematycznie nieprawdopodobny (s. 135). To proste: losowe mutacje i dobór naturalny nie są w stanie stworzyć żadnego życia. Matematycy też już to wiedzą. Ale darwiniści nadal tłumią prawdę.


    Ewolucjoniści darwinowscy pytani o to, dlaczego wciąż trzymają się teorii zdyskredytowanej przez badania z różnych stron, nie mówiąc już o braku jakichkolwiek dowodów na ich darwinowską bajeczkę, odpowiadają często, że lepsza jest choćby taka byle jaka teoria niż żadna. Taka odpowiedź bardzo irytuje naukowców z innych dyscyplin, ale również i zwykłych ludzi. Istotne kwestie są bowiem sprowadzane przez darwinistów do słownych przepychanek i trywialnych gier towarzyskich na poziomie piaskownicy. Z zażenowaniem zauważył to pewien komentator, Norman Macbeth z Harvardu, którego Thomas cytuje. Macbeth napisał, że ewolucjoniści nie zachowują się jak prawdziwi sceptycy, którzy kierują się narzędziem krytycyzmu jako podstawowym kryterium nauki (nic dziwnego - ich teoria od razu by wtedy upadła). Przeciwnie, darwiniści odwracają uwagę od bezpodstawności swej bajeczki i jej problemów na zagadnienie zaproponowania teorii alternatywnej. Mcbeth jednak uważa, że taki pogląd jest bezpodstawny. Nie trzeba proponować żadnej teorii alternatywnej, gdy się krytykuje tak bezpodstawną teorię jak darwinowska teoria ewolucji. Mcbeth napisał: „Nie mogę traktować poważnie takiego poglądu. Jeśli teoria jest sprzeczna z faktami lub z rozsądkiem, nie ma prawa do szacunku. [...] Nie ma znaczenia, czy zaproponowana zostanie lepsza teoria”. Powinno się pozwolić krytykować wady leżące u podstaw darwinowskiej ortodoksji bez narażania na zbędne nękanie. Ewolucjoniści stwarzają problemy wobec tych, którzy myślą niestandardowo (s. 136 i tamże przypis nr 12). Uczciwa wątpliwość musi być fundamentem metody naukowej i nie należy podejmować żadnych prób jej zmiażdżenia lub spętania na tej podstawie, że nie zgadza się ona z panującym paradygmatem. Thomas zgadza się z Normanem Mcbethem. Pisze, że obrona w stylu „najlepsza teoria ze złych” jest słaba. Charakteryzuje taką retorykę jako wprowadzającą w błąd. Porównuje to do sytuacji, gdy ktoś otrzymał błędne wskazówki od pracownika kolei w kwestii tego jak dotrzeć na stację kolejową, po czym po przejściu wielu kilometrów wylądowałby w szczerym polu zamiast na stacji. Następnie odmówiłby poszukania lepszej trasy ponieważ uznałby, że otrzymane informacje były „najlepszymi z dostępnych”. Nie, rozsądną rzeczą jest opuszczenie pustego pola i porzucenie głupich wskazówek (s. 137).


    Jako zadeklarowany agnostyk Thomas kieruje apel do ewolucjonistów darwinowskich, którzy jego zdaniem wygłaszają w tej chwili jedynie „wzniośle brzmiące bzdury”. W ogóle nie biorą oni pod uwagę tego, że to czym się zajmują może być właśnie tym porządkiem rzeczywistości, który jest odporny na ludzkie rozumienie. Czy się to ewolucjonistom darwinowskim podoba, czy nie, mogą oni być skazani jedynie na pozostanie niewtajemniczonymi widzami niewyjaśnionego widowiska życia, a nie graczami, którzy rozumieją jego genezę i zasady. Thomas przyznaje, że uważa za przekonujące poglądy zwolenników inteligentnego projektu, a nawet za lepsze niż poglądy ewolucjonistów darwinowskich, niemniej jednak z powodu swoich odgórnych założeń ideologicznych chce on nadal pozostawać na stanowisku agnostycznym. Takie oświadczenie znanego agnostyka jest oczywiście na wagę złota i należy je docenić. Thomas przywołuje też słynnego amerykańskiego filozofa i ateistę - Thomasa Nagela, który również skrytykował darwinizm w swej książce za jego uproszczenia i redukcjonizm „pływające pod fałszywą banderą nauki” (s. 138). Nagel konkluduje, że darwiniści wcale nie muszą rozumieć świata lepiej niż tacy starożytni filozofowie jak Arystoteles i Lukrecjusz. Spójrzmy na przykład na nierozwiązywalną zagadkę ludzkiego mózgu i kwestię świadomości, dodaje Thomas. Fantastyczny stopień mikroorganizacji mózgu i jego zdolność do komunikowania się z naszymi kończynami w celu wykonywania właściwych ruchów trudno wytłumaczyć tępym procesem niezdolnym do zharmonizowania funkcji koordynacyjnych. Thomas jest również pod wrażeniem takich cudów natury jak motyle, wraz z całym niemal cudownym procesem ich metamorfozy od jaja, przez gąsienicę, kokon i aż do owada, który z niego się wykluwa. Thomas uważa, że próby wyjaśnień przez ewolucjonistów darwinowskich takich cudów natury jak mózg i motyle jest „żałosne” i wskazuje na dość strome zejście od wzniosłości do śmieszności. Śmiałe i aroganckie twierdzenia darwinistów o doborze naturalnym wyglądają śmiesznie, podkreśla Thomas. Jeśli chodzi o hiperboliczne fantazje na temat rozwiązania tajemnicy życia, to ewolucjoniści darwinowscy powinni wykazywać trochę więcej pokory w obliczu odwiecznej tajemnicy życia i uznać tę realną, otrzeźwiającą możliwość, że mogą w tym wszystkim stanąć przed tajemnicą. Sama natura rzeczy nie upoważnia darwinistów do ich wniosków. Thomas cytuje Paula Daviesa, kolejnego agnostyka, który osobiście uważa, że niemożliwe jest aby biedny stary homo sapiens dotarł kiedykolwiek do sedna rzeczy (s. 139, 142-143). Ewolucjoniści darwinowscy opowiadają jedynie niepotwierdzone i wyświechtane historyjki o początkach życia i pochodzeniu wszystkich gatunków (s. 143).


    Darwin miał w swoich czasach wielu świetnie wykształconych przeciwników, którzy wytykali mu mnóstwo niekonsekwencji i niejasności. Byli to bardzo często biolodzy. Jednym z nich był St. George Mivart, którego krytyka teorii ewolucji była tak dosadna, że Darwin zdecydował się z tego powodu zejść ze sceny i usunąć w cień. W liście z 1860 roku do Asy Graya Darwin pisał, że ma wątpliwości w kwestii tego czy dobór naturalny może cokolwiek stworzyć. Darwin przyznawał wręcz: „Jestem skłonny patrzeć na wszystko jako na wynik zaprojektowanych praw [...] cały ten temat jest zbyt głęboki dla ludzkiego intelektu. Równie dobrze pies mógłby spekulować na temat umysłu Newtona” (s. 140). Poglądy Darwina były bardzo chwiejne. Thomas przytacza jego wypowiedzi, które bardzo często zaprzeczały sobie nawzajem i wykluczały się wzajemnie, choć Darwin wypowiadał te zdania tuż obok siebie w tekście. Przyznawał bowiem, że jego poglądy ciągle się zmieniają. Miał też wątpliwości czy teoria ewolucji, dzieło jego życia, nie jest jedynie nieprzemyślaną fantazją (s. 141).


    Harold Urey, laureat nagrody Nobla, badający pochodzenie życia stwierdził, że życie „jest zbyt złożone, aby mogło wyewoluować gdziekolwiek” (s. 143-144). Darwiniści wysuwają więc jedynie bajkowe twierdzenia o spontanicznym powstaniu pierwszych form życia. Prócz tego ewolucjoniści darwinowscy popełniają rozmaite błędy w rozumowaniu i dysonanse poznawcze. Thomas uważa, że lepiej nie brnąć dalej w darwinizm. Obrona darwinowskiej teorii ewolucji obraża empiryczne zasady dobrej nauki. Taka obrona wręcz uniemożliwia przyszłe badania. Darwinistyczne wymysły powinny być traktowane jak mitologia lub religia, a nie jako nauka (s. 144). Ewolucjoniści darwinowscy blefują i opierają się jedynie na swojej wierze. Sztywne obstawanie przy ich bezpodstawnej teorii, przeciw której istnieją rozsądne argumenty, skończy się wreszcie utratą zaufania publicznego, gdy społeczeństwa przejrzą na oczy. Byłoby lepiej gdyby biolodzy przyznawali się do swej ignorancji wobec zaskakujących zjawisk. Ewolucjonistyczne półprawdy i wykręty w żadnym wypadku nie przyniosą ogółowi społeczeństwa niczego dobrego. Thomas pisze, że gdyby materialistyczny paradygmat poparty był choćby częściowo przekonującymi dowodami, to zaakceptowałby go jako pierwszy. Jednak to właśnie racjonalistyczne zasady każą Thomasowi odrzucić narrację darwinowską. Za największą historyczną ironię uważa on to, że najzagorzalsi obrońcy ewolucji darwinowskiej twierdzą, iż popierają ideały europejskiego oświecenia. Znieważają oni fundamentalne zasady tego prądu umysłowego, podtrzymując przy życiu hipotezę bez podstaw empirycznych lub nawet najmniejszego zbliżenia jej do prawdopodobieństwa. Jak zauważył kiedyś Richard Spilsbury - podstawowym zarzutem wobec neodarwinizmu nie jest to, że jest on spekulatywny, ale że nadaje cudowne moce niewłaściwym podmiotom (losowe mutacje plus dobór naturalny). W istocie jest to próba nadnaturalizowania natury, nadania bezmyślnym procesom nadludzkiej mocy. Narracja darwinowska jest w stanie działać tylko dzięki pośredniemu lekceważeniu programu oświecenia przez odwoływanie się do sposobów myślenia rzekomo wymarłych dawno przed narodzinami Darwina (s. 145). Chodzi mianowicie o to, że przypisywanie twórczego potencjału samej naturze jest głęboko archaicznym, animistycznym sposobem myślenia, który cofa nas nawet do pogaństwa epoki homeryckiej (s. 145-146). Umysł przednaukowy przypisywał naturze sprawczość poprzez personifikację różnych jej aspektów. Dokładnie to samo robią ewolucjoniści darwinowscy w swoich pismach. Teoria doboru naturalnego jest powrotem do wcześniejszych sposobów myślenia. Darwin kierował się duchem politeistycznego świata, przypisując naturze nieskończoną liczbę mocy transformacyjnych. Czysta ekstrawagancja. Jednak dobór naturalny wspierany losowymi mutacjami, wraz ze swoimi nadzwyczajnymi mocami, to tylko czysto metafizyczny postulat neodarwinistów, który jest w dodatku przestarzały (s. 146). Ewolucjonistyczna idea ogromnych transmutacji rzekomo odpowiadających za zasiedlenie Ziemi, transmutacji samych z siebie, to idea całkowicie nieprzekonująca. Darwinowska próba rozwiązania zagadki specjacji poprzez postulowanie procedury selekcji zapoczątkowanej i realizowanej przez niewspomaganą naturę rozbija się o każdą przeszkodę. Koncepcji tej brakuje siły wyjaśniającej, podstaw empirycznych oraz logicznej spójności. Jest pełna sprzeczności. Ostatecznie jest to pseudowyjaśnienie i sposób na ukrycie stojącej za nim ignorancji. Ten archaiczny wzorzec myślowy musi wydawać się tak nieprzekonujący współczesnemu, naukowo wykształconemu umysłowi, że raz zdemaskowany może w konsekwencji stać się jedynie niezamierzonym wzmocnieniem alternatywy boskiej przyczynowości. Darwiniści oczywiście odrzucili odgórnie tę możliwość we wszystkich wiekach po oświeceniu, w wyniku czego nieuchronnie znajdują się między Scyllą i Charybdą, stając przed wyborem nie do pozazdroszczenia. Ewolucjonistom można wręcz współczuć. Darwinowska koncepcja samej natury jako wystarczającej siły przyczynowej jest po prostu nonsensowna i powinniśmy się od niej odwrócić. Thomas pod sam koniec swej książki posuwa się wręcz do stwierdzenia, że zdanie „Bóg to zrobił”, choć nie pasuje do ludzi o nieteistycznym światopoglądzie, to jest bardziej prawdopodobne niż stwierdzenie „zrobiła to natura”, które jest jeszcze mniej prawdopodobne. Takie stwierdzenie padające z usta agnostyka jest bezcenne. Hipoteza naturalistyczno-materialistyczna tak wyraźnie zawiodła (s. 147). W obliczu zwykłej niemożności czysto naturalnego wyjaśnienia logika nie pozostawia nam wielkiego wyboru. Nic nie bierze się z niczego. Nic nie może magicznie wyłonić się ani „naturalnie ewoluować” bez wspierającej sprawczości, konkluduje na zakończenie swej książki Thomas (s. 148).


    W epilogu Thomas pisze o tym, że widzi wiele podobieństw między ideologią polityczną średniowiecza a instrumentalizacją przez dzisiejszą świecką ideologię nieweryfikowalnej, nieopartej na dowodach hipotezy ewolucji darwinowskiej. Biorąc pod uwagę sekularyzującą woltę, jakiej doświadczyła Europa po epoce oświecenia, ważnym motywem, dla którego można tak łatwo przejść do quasi-magicznego pojęcia doboru naturalnego, wydaje się chęć powstrzymania ludzi od przekonania się do koncepcji stworzenia. Thomas pisze, że ta nowoczesna forma oszukiwania wydaje się mniej wybaczalna niż jej średniowieczna odmiana, ponieważ jest tak niezgodna z wartościami naszej „epoki mas”. Ideolodzy ewolucji darwinowskiej podżegają do oszukiwania ludzi. Tak zwane „dowody” na ewolucję nigdy nie istniały i już dawno zostały zdyskredytowane jako atrapy. Mistyfikacja została obnażona (s. 149). Obnażono na przykład mistyfikację Ernsta Haeckla, który sfałszował rysunki embrionów tylko po to, żeby wesprzeć darwinizm (s. 150, przypis nr 2). Na końcu swego epilogu Thomas wyraża nadzieję, że dał czytelnikowi możliwość zapoznania się z wieloma problematycznymi aspektami współczesnej teorii ewolucji darwinowskiej, które nie współgrają z materializmem (s. 150).


    I to wszystkie ciekawostki, jakie chciałem wypisać z wyjątkowej książki Neila Thomasa pt. Pożegnanie z Darwinem. Zachęcam do zapoznania się z całością jego książki, która zawiera o wiele więcej rarytasów dla czytelnika spragnionego intelektualnej uczty. Dodatkowym bezcennym atutem jego pracy jest to, że poza niewątpliwą erudycją autora jest ona przepojona literackim wdziękiem.


Neil Thomas, Pożegnanie z Darwinem. Zagorzały agnostyk odkrywa teorię inteligentnego projektu, Warszawa 2023, wydawnictwo En Arche.


    Jan Lewandowski, wrzesień 2024.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane