Nauka kontra religia, czyli polemika Daniela Dennetta z Alvinem Plantingą
W 2014 roku na polskim rynku wydawniczym ukazała się bardzo ciekawa książka pt. Nauka i religia, czy można je pogodzić?, wydana nakładem wydawnictwa Copernicus Center Press, która jest zapisem polemiki pomiędzy teistą Alvinem Plantingą i ateistą Danielem Dennettem. Obaj panowie są światowej sławy filozofami i już choćby z tego powodu zapis tejże debaty polemicznej zapowiada się niezwykle ciekawie, stając się swoistą ucztą dla miłośników tej problematyki. A tym razem panowie spierają się o to czy nauka zaprzecza religii, przy czym przez naukę rozumieją tu głównie teorię ewolucji. Pomijając całkiem konkretny i rzeczowy wstęp napisany przez kogoś innego, książka składa się z sześciu rozdziałów, gdzie każdy rozdział jest odrębnym esejem któregoś ze wspomnianych autorów, odpowiadającego na polemikę drugiego ze wspomnianych autorów. Polemikę rozpoczyna Plantinga i kończy Dennett esejem ujętym w rozdział szósty, niemniej rozdział ten niewiele wnosi do całej debaty i jest bardzo krótki w stosunku do innych rozdziałów. Dennett skrótowo podsumowuje w tym rozdziale całą debatę i swoje racje, podając to wszystko na zasadzie jedynie suchych wniosków i nie popierając tego już jakąkolwiek argumentacją. W niniejszym tekście postaram się streścić najlepsze punkty wspomnianej polemiki i przy okazji dodać własne uwagi tam, gdzie moim zdaniem zabrakło ich w tej debacie.
Sama debata w pewnym momencie rozczarowuje i pozostawia pewien niedosyt. Książka ma co prawda niewielką objętość ale wydaje się, że można ją było napełnić bardziej konkretną substancją. Dennett już na samym początku przyznaje rację Plantindze i ku jego dużemu zaskoczeniu wyznaje, że teoria ewolucji nie zaprzecza teizmowi. Na tym mogłaby się skończyć wszelka dalsza polemika ale oczywiście wtedy czytelnik nie wyniósłby już z niej zbyt wiele. Dalej jednak nie dzieje się już specjalnie zbyt dużo. Nie da się zamaskować wrażenia, że Dennett słabo postarał się w tej książce. W zasadzie jedynym jego głównym argumentem jest porównywanie Boga do Supermana i inne głupie analogie, które niezbyt pasują do rangi autorytetu profesora filozofii i z których po prostu nic nie wynika dla materii sporu. Tak samo nic nie wynika z tego, że Dennett często atakuje personalnie Plantingę i zarzuca mu na przykład brak formalnego wykształcenia w zakresie teorii ewolucji, co jest zresztą popularne wśród ateistycznych sofistów. Zarzut ten jest o tyle bezsensowny i samowywrotny, że Dennett w tej książce również wypowiada się o teorii ewolucji, choć także nie posiada formalnego wykształcenia w tym zakresie.
Plantinga postarał się w tej książce bardziej niż Dennett i podał bardziej wyrafinowaną argumentację, zwłaszcza w swym pierwszym eseju, ale z czasem niepotrzebnie dał się wciągnąć Dennettowi w te całe puste spory o Supermanie. Abym nie był posądzony o sprzyjanie tylko jednej stronie napiszę tutaj, że Plantinga również nie jest idealny w tej debacie. Niewątpliwym mankamentem jego polemiki jest to, że w pewnym momencie ciągle od nowa i szczegółowo powtarza swój argument EAAN (dalej wyjaśnię szczegółowo ten skrót i argument) przeciw zasadności wszelkich rozumowań darwinowskich ateistów. Plantinga ma rację gdy po którymś razie zauważa (s. 94), że Dennett nie jest w stanie poradzić sobie z tym zarzutem, po czym dalej okłada Dennetta na nowo tym argumentem. Niemniej jednak można było uniknąć tych powtórek i w tym czasie skupić się na wyczerpującej odpowiedzi na inne zarzuty Dennetta, tym bardziej, że nie było ich zbyt wiele i są one równie łatwe do odparcia. Gdyby Plantinga tak uczynił to jakość tej polemiki byłaby znacznie wyższa, choć szczerze mówiąc, pomimo wspomnianych niedoróbek w tej dyskusji nie jest aż tak źle i obaj panowie trzymają mimo wszystko pewien poziom. W dalszej części tego tekstu postaram się odpowiedzieć Dennettowi na te zarzuty, na które nie odpowiedział Plantinga. Dennett niemal podkłada się w kilku miejscach i aż prosi się żeby go na tym przyłapać, co uczynię.
Przejdźmy do szczegółów polemiki pomiędzy dwoma panami. W pierwszym swoim eseju Plantinga przedstawia wiele dobrych argumentów i kontrargumentów teistycznych. W zasadzie jest to najlepszy esej Plantingi w całej książce. Już na samym początku Plantinga odpiera zarzut pewnych ateistów, którzy twierdzą, że teizm jest sam w sobie niespójny, tym bardziej jest więc niespójny z nauką (s. 31). Plantinga ripostuje, że taki sam zarzut można przecież postawić również i współczesnej nauce: współczesna teoria względności jest niezgodna ze współczesną mechaniką kwantową i tak dalej. Od siebie dodam, że istnieją też sprzeczności między teorią względności i Newtonem, na przykład w kwestii ujęcia zagadnienia czasu, grawitacji, prędkości nieskończonej i równoczesności zdarzeń we wszystkich układach odniesienia. Jednym z ciekawszych spostrzeżeń Plantingi, które szczególnie mi się spodobało, jest jego spostrzeżenie, że „nawet gdyby współczesna nauka, ewolucyjna albo jakakolwiek inna, była niezgodna z wiarą teistyczną, to jeszcze nie wynikałoby stąd, że wiara teistyczna jest nieracjonalna albo nieuzasadniona, albo problematyczna w jakiś inny sposób” (s. 33).
Na kolejnych kartach swojego eseju Plantinga ukazuje, że teoria ewolucji nie jest sprzeczna z wiara teistyczną. Dużo uwagi autor poświęca zagadnieniu przypadku w koncepcji darwinowskiej. Okazuje się, że sam przypadek nie wyklucza ewentualnej roli Boga w procesie stwarzania dokonanego przy pomocy teorii ewolucji. Bóg może bowiem posługiwać się przypadkiem, który jest procesem zaaranżowanym przez Niego, wraz z doborem naturalnym, mutacjami genetycznymi pojawiającymi się w odpowiednim czasie i wszystkimi warunkami brzegowymi całego tego procesu. W ten oto sposób ewolucja darwinowska w sposób zaplanowany i przewidziany przez Boga doprowadziłaby do pojawienia się człowieka na samym szczycie drabiny ewolucyjnej. Teoria ewolucji nie zaprzecza teizmowi w żadnym przypadku.
Następnie Plantinga zauważa, że twierdzenie, iż ewolucja była procesem niezaplanowanym i niekierowanym, nie jest wbudowane w tę teorię, będąc jedynie metafizycznym dodatkiem dokładanym do niej przez ateistów z zewnątrz (s. 40). Jak trafnie zauważa Plantinga w innym miejscu książki, „naukowe dowody za niekierowaną ewolucją [...] w zasadzie nie istnieją” (s. 122). Ateista darwinowski doczepia do koncepcji darwinowskiej negujący istnienie Boga naturalizm ontologiczny, którego teoria ewolucji sama w sobie już nie posiada. Przyjmując, że teoria ewolucji byłaby nawet prawdą, to doczepienie do niej metafizycznego dodatku w postaci naturalizmu ontologicznego nie sprawi automatycznie, że on sam również stanie się prawdą. Non Sequitur. Dołączanie twierdzenia p do takiego, dla którego istnieje dowód, nie nadaje automatycznie dowodu dla p. Feike jest fryzyjskim ratownikiem więc zwiększa to prawdopodobieństwo, że Feike umie pływać, ale będziemy już w błędzie gdy stwierdzimy, że Feike umie pływać i zwiększa to prawdopodobieństwo, że w następnym rzucie monetą będzie orzeł. Z tego, że Feike umie pływać w żadnym wypadku nie wynika już wzrost prawdopodobieństwa dla tezy, że w następnym rzucie monetą wypadnie orzeł, tylko dlatego, że połączyliśmy ze sobą oba te stwierdzenia. Podobnie jest w przypadku ateistycznie interpretowanej teorii ewolucji - nauka ewolucyjna połączona z naturalizmem zawiera w sobie zanegowanie Boga, z tego powodu, że to właśnie naturalizm zakłada zanegowanie Boga. Jednak teoria ewolucji sama w sobie nie zawiera już takiego zanegowania. Ponieważ to jedynie naturalizm zawiera takie zanegowanie, to nie jest niespodzianką, że gdy połączysz go z nauką, albo w zasadzie z czymkolwiek innym - dziełami zebranymi Williama McGonagalla, The Old Farmer's Almanach bądź nawet chrześcijańskim credo - zawsze na wyjściu otrzymasz wniosek, że te dzieła również negują istnienie Boga (s. 41).
Jednym z ciekawszych spostrzeżeń Plantingi jest konstatacja, że jeśli wiara teistyczna jest prawdziwa, to jako taka nie wymaga ona dowodu ani uzasadnienia z innego źródła, będąc po prostu częścią kognitywistycznego uposażenia psychiki ludzkiej. Tak samo jak w przypadku wiary w inne umysły, nie mamy ani jednego dowodu na istnienie innych umysłów niż nasz, niemniej jednak przyjmujemy to jako niekwestionowalny aksjomat i prawda ta stanowi część naszego kognitywistycznego uposażenia. Nikt nie widzi potrzeby dowodzenia tej prawdy. W tym wypadku nawet gdyby ewolucja ewentualnie skompromitowała argument teisty z celowości w przyrodzie to i tak nie obali to teizmu, tak samo jak upadek wszelkich ewentualnych dowodów na istnienie innych umysłów niż nasz nie sprawi, że nasze przekonanie o istnieniu innych umysłów przestanie być racjonalne. Muszę przyznać, że jak dla mnie jest to jeden z ciekawszych i lepszych argumentów Plantingi (s. 45).
Innym równie ciekawym kontrargumentem Plantingi jest spostrzeżenie, że brzytwa Ockhama wyraźnie zawodzi w przypadkach, w których ateistom wydaje się, że trzeba ot tak po prostu odrzucić jakąś ideę mnożącą niepotrzebnie byty. Plantinga pokazuje w tym miejscu, że lepszym miernikiem niż liczenie „bytów nadmiarowych” jest oszacowanie prawdopodobieństwa danego wyjaśnienia. Przykładowo, nawet jeśli wyjaśnienie świata z Bogiem stwórcą uznamy za wyjaśnienie zawierające „byt nadmiarowy”, to patrząc na efektywność tego wyjaśnienia, odnoszącą się do takich złożonych struktur jak mózg ssaka i nieredukowalna złożoność w przyrodzie, pozostaje ono i tak bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem niż darwinowski naturalizm, który nie jest w stanie tego jakkolwiek sensownie wyjaśnić i tym samym popada w otchłań nieprawdopodobieństwa w zakresie eksplanacyjnym (s. 53). Jak widać, zasada kierująca się wyłącznie ideą niemnożenia bytów ponad potrzebę wcale nie musi być słuszna bowiem naturalizm ontologiczny i tak jest mniej wiarygodnym wyjaśnieniem niż teizm w tej kwestii, pomimo tego, że nie mnoży bytów ponad potrzebę.
Plantinga zauważa również, że chrześcijanie nie powinni się przejmować tym co mówi nauka o obszarach, w których teizm również proponuje swoje wyjaśnienia. Nawet gdyby nauka zaprzeczała gdzieś teizmowi to czemu chrześcijanie mają uzależniać od nauki swą wiarę, skoro wyjaśnienia naukowe cały czas zmieniają się i zaprzeczają sobie? Plantinga jako przykład przytacza w tym miejscu propozycje nauki odnoszące się do pytania o to, czy Wszechświat miał początek: „najpierw myślano, że miał, ale później zatriumfowała teoria stanu stacjonarnego, potem przewagę uzyskała kosmologia Wielkiego Wybuchu, ale obecnie zwiastuje się odwrócenie od tego poglądu i uznanie, że Wszechświat nie miał początku” (s. 57-58).
Następnie Plantinga od strony 58 przypuszcza atak na naturalizm ontologiczny, którego ateiści używają jako założenie podstawowe w swej interpretacji świata. Apologeta konstruuje pewien argument, który określa mianem EAAN. Mówiąc w dużym skrócie chodzi mu o to, że ateista nie może jednocześnie przyjmować za prawdę teorii ewolucji i naturalizmu ontologicznego, ponieważ w ostatecznym rozrachunku doprowadzi to do sprzeczności między nimi i wniosku, że zdolności poznawcze ateisty są niemal zerowe. Konstruując swój argument Plantinga zaczyna od spostrzeżenia, że jeśli uznamy dobór naturalny za niekierowany, zgodnie z założeniami ateistycznego naturalizmu, to okaże się, że mamy do dyspozycji jedynie dobór naturalny, który działa adaptacyjnie. Dobór naturalny „nagradza” zachowania adaptacyjne i „karze” nieadaptacyjne. Problem zaczyna się od tego, że zachowanie adaptacyjne nie pociąga za sobą konieczności posiadania prawdziwych przekonań o świecie. Możemy mieć błędne przekonania o świecie, które są jak najbardziej adaptacyjne. Ewolucja po prostu nie dba o poprawność naszych przekonań o świecie. Plantinga zauważa na przykład, że nasz układ immunologiczny zadziała przeciw chorobie nawet wtedy gdy będziemy mieć błędne przekonania w zakresie tego, czy jesteśmy chorzy, myśląc nawet, że jesteśmy zdrowi. Podobnie żaba może złapać muchę językiem przy pomocy całkowicie zautomatyzowanego procesu, nie mając nie tylko jakichkolwiek poprawnych przekonań na temat tej muchy, ale nie mając nawet jakichkolwiek przekonań (s. 133-135). „Nie musimy postulować, że żaba ma prawdziwe przekonania, by tłumaczyć jej adaptacyjne zachowanie” (s. 135). Oznacza to, że skoro ewolucja nie dba o poprawność przekonań o świecie to w tym momencie ateista może każdy swój pogląd oszacować z prawdopodobieństwem nie większym niż 0,5. Po dokonaniu pewnego uśrednienia prawdopodobieństwo ogólnego światopoglądu ateisty wyznającego naturalizm i darwinizm będzie ekstremalnie niskie. Plantinga konkluduje: „Jeśli masz 100 niezależnych przekonań i prawdopodobieństwo każdego wynosi 0,5, to prawdopodobieństwo, że trzy czwarte z nich jest prawdziwe, co stanowi skromny warunek wiarygodności zdolności poznawczych, będzie niższe niż jedna milionowa” (s. 64).
Plantinga stwierdza następnie, że ateista uznający naturalizm i ewolucjonizm jednocześnie nie będzie w stanie obalić tego argumentu ponieważ jeśli wiarygodność jego rozumowania jest niższa niż jedna milionowa to nie posiada on tym samym żadnego wiarygodnego rozumowania na swoją obronę. Taki ateista podważa też wszelkie swoje inne wnioskowanie, w tym te, które doprowadzają go do uznania naturalizmu i ewolucjonizmu za prawdę. Może on uznać ewolucjonizm i naturalizm za prawdę jedynie odgórnie, czyli przyjmując prawdziwość przesłanki, która ma dopiero zostać wywnioskowana, co jest błędnym kołem w rozumowaniu. Ateista tylko wtedy może wybrnąć z tego dylematu gdy odrzuci darwinizm lub naturalizm, ale odrzucając któryś z tych dwóch fundamentów swego rozumowania straci jednocześnie broń przeciw teizmowi. Ateista będzie w kropce, bez względu na to w którą stronę by tu nie poszedł (s. 66-67). W ten właśnie oto sposób Plantinga zapędza w kozi róg uznającego jednocześnie naturalizm i ewolucjonizm ateistę, wraz z całym jego rozumowaniem. W tym też punkcie kończy się pierwszy esej Plantingi, najlepszy w moim odczuciu, biorąc pod uwagę resztę jego esejów w tej książce.
Następnie przychodzi czas na odpowiedź Dennetta. Ta odpowiedź nie jest chyba tym czego oczekiwaliby ateiści śledzący tę polemikę, bowiem już na samym początku przyznaje on rację Plantindze wprost i to kilkakrotnie na różnych stronach stwierdzając, że teoria ewolucji rzeczywiście nie zaprzecza teizmowi (s. 70,72,76). Dennett przyznaje też wprost - co jest bardzo ważne dla teistów - że teoria ewolucji sama w sobie nie zawiera ateistycznego założenia naturalizmu o nieistnieniu Boga (s. 77). Im dalej brnie Dennett, tym gorzej dla niego, gdyż w pewnym momencie zaczyna po prostu przyrównywać Boga do Supermana, z czego kompletnie nic nie wynika. Supermanizm staje się głównym „argumentem” Dennetta w tej książce i w zasadzie poza różnymi takimi niedojrzałymi porównaniami i wyśmiewaniem nie ma on specjalnie nic więcej.
W wielu miejscach Dennett popełnia też elementarne błędy w rozumowaniu, które jest dość infantylne jak na profesora filozofii. Właściwie są to takie typowe szkolne błędy na poziomie wręcz gimnazjalnym, że tak je określę. Na przykład na stronie 82 i 84 Dennett argumentuje, że żaden naukowiec nie będzie się zajmował nieredukowalną złożonością na podstawie której argumentuje Plantinga, ponieważ taki naukowiec miałby niskie szanse na otrzymanie....... nagrody Nobla. Zdaniem Dennetta zajmowanie się nieredukowalną złożonością nie wróży zbyt dobrze karierze akademickiej danego naukowca. Jak widać Dennett wyżej niż poszukiwanie prawdy ceni różnego rodzaju zaszczyty, nagrody i pochwały. Sam zresztą nigdy nie otrzymał przecież nagrody Nobla za swe wywody więc musimy uznać, że wedle jego własnych kryteriów te wywody są po prostu bezwartościowe. Z pseudoargumentacją odwołującą się do nagrody Nobla spotkałem się niejednokrotnie wśród internetowych ateistów, którzy ze swym rozumowaniem są na poziomie nie wyższym niż gimnazjalny, co sytuuje retorykę Dennetta dość nisko w skali merytorycznej. Nagroda Nobla zresztą już dawno zdewaluowała się i upolityczniła, co deprecjonuje ją jeszcze bardziej jako pseudoargument.
Na stronie 83 Dennett twierdzi, że jeśli teraz nauka czegoś nie wie, to będzie to wiedzieć w przyszłości. Rozumowanie takie jest kolejnym szkolnym błędem na poziomie gimnazjalnym, które kompromituje profesora filozofii. Nietrudno zauważyć, że stanowisko odwołujące się do przyszłości opiera się wyłącznie na wierze, ponieważ nie wiemy co nauka zdoła zrobić w przyszłości. Równie dobrze można przyjąć, że w przyszłości nauka w ogóle przestanie istnieć. Argumentacja odwołująca się do przyszłości obarczona jest błędem logicznym Argument to the Future. Nie wiemy co przyniesie przyszłość i czy w ogóle będzie jakaś przyszłość, która nie istnieje i nie ma sensu odwoływanie się do czegoś, co nie istnieje. Dennett popełnia tu też błąd logiczny Canceling hypothesis, uzasadniając jedną hipotezę przy pomocy jedynie innej hipotezy. Zresztą dokładnie tak samo można by też zneutralizować każdy argument ateisty przeciw teizmowi. Jeśli tylko ateista próbuje wykazać gdzieś teiście jakąś domniemaną sprzeczność, tajemnicę lub brak sensu, to teista też może odpowiedzieć, że teraz nie umiemy tego czy tamtego wyjaśnić ale w przyszłości będziemy w stanie to zrobić, gdy tylko nasza wiedza poszerzy się. Na stronie 83-84 Dennett ponownie popełnia błąd logiczny Argument to the Future gdy stwierdza, że darwinizm z powodzeniem byłby w stanie wyjaśnić nieredukowalną złożoność zgodnie z teorią ewolucji. Tymczasem Dennett znowu jedynie spekuluje w tym miejscu i odwołuje się wyłącznie do swojej fantazji o przyszłości, co ponownie wpędza jego rozumowanie w błąd logiczny.
Wreszcie, na stronie 88 Dennett kończy swój esej na próbach odpowiedzi na wyżej omawiany argument EAAN Plantingi. Trzeba przyznać, że odpowiedź Dennetta jest mniej niż poważna. Nie mogąc sobie w żaden sposób poradzić z argumentem Plantingi Dennett zwyczajnie stwierdza na zasadzie błędnego koła w rozumowaniu, że ewolucja po prostu wyposażyła nas w zdolności poznawcze. Dennett używa tego jako argumentu, choć to właśnie jest przecież zarazem przedmiotem sporu, co wpędza jego argumentację w ewidentną kolistość. Przyznam, że spodziewałem się czegoś więcej po znanym profesorze filozofii niż tylko powtarzanie frazesów i popełnianie takich szkolnych błędów w rozumowaniu, które nie plasuje się wyżej niż poziom gimnazjalny.
W ten sposób dobrnęliśmy do rozdziału trzeciego, w którym przychodzi czas na odpowiedź Plantingi dla Dennetta. Na samym początku Plantinga od razu zabiera się za „niemądre historyjki” Dennetta o Supermanie, jak sam to określa, które zdaniem Plantingi nie mają nic wspólnego z tym co on sam przedstawił (s. 89). Dla Dennetta Bóg jest jak Superman, co ma ośmieszyć teistów. Bardzo podoba mi się kontrargument Plantingi na takie szyderstwo, gdy stwierdza on, że dana idea może być jak najbardziej możliwa do zaistnienia, nawet wtedy gdy wydaje się niemądra pewnej grupie ludzi (s. 91). W moim odczuciu kasuje to całkowicie wszelkie takie dokonywane przez Dennetta i innych ateistów porównania Boga do czegokolwiek głupiego, co tylko mogłoby przyjść im na myśl, na przykład do krasnoludków, latającego czajniczka Russella czy potwora spaghetti. Plantinga dodaje też w innym miejscu (s. 114), że ateiści nie podają właściwie żadnego argumentu za tym, że teizm jest właśnie czymś takim jak te wszystkie głupie idee, do których oni go porównują. Samo porównanie Boga do Supermana wcale jeszcze nie dowodzi, że Bóg jest akurat takim wymysłem jak Superman, gdyż porównanie to tylko porównanie i tyle. Nic więcej z takiego porównania nie wynika poza samym porównaniem.
Słusznie też Plantinga zwraca uwagę na to, że supermanizm Dennetta nie jest podobny do teizmu. Superman, gdyby żył obecnie, byłby niewiele po osiemdziesiątce. Nic nie wiadomo o tym czy Superman ingerował w ewolucję i tak dalej. Analogia Dennetta jest po prostu fałszywa. Plantinga konkluduje: „Supermanizm to głupia teza, ale to nie oznacza, że teizm czy pomysł, że Bóg sterował ewolucją, czy ją ukierunkował, też jest głupi” (s. 93).
Na stronie 94 Plantinga ma słuszność, że Dennett w zasadzie nie odpowiedział na jego argument EAAN: „Muszę jednak przyznać, że byłem rozczarowany odpowiedzią Dennetta na ten argument. W zasadzie on jedynie po prostu oznajmił, że faktycznie jesteśmy produktem ewolucji i że nasze przekonania w rzeczywistości docierają do prawdy”. Dennett porównuje zdolności poznawcze człowieka do kalkulatora i Plantinga sprytnie wykorzystuje to na swoją korzyść, gdy zauważa, że przecież kalkulatory prowadzą nas do prawdy właśnie dlatego, że zostały zaprojektowane przez inteligentną istotę, tak jak człowiek.
Po tym wszystkim następuje rozdział 4, w którym Dennett znowu odpowiada Plantindze. Na tym etapie spór robi się już coraz bardziej jałowy i obaj panowie coraz częściej powtarzają się, niemniej jednak wciąż jeszcze trafiają się perełki argumentacyjne tu i ówdzie. Dennett niestety nadal nie popisuje się zbytnio mądrością i poziom jego retoryki jest ze strony na stronę coraz niższy. W pewnym momencie stwierdza on na przykład, że „historia wyjścia Izraelitów z Egiptu jest całkowicie zmyślona. Nie ma żadnych dowodów na wyjście Żydów z Egiptu ani nawet na ich obecność w tym miejscu i w tym czasie” (s. 106). Na tej samej stronie Dennett dodaje, że „wiele historii w Biblii nie jest opartych na faktach, ale są to po prostu bajeczki (lub delikatniej mówiąc - mity), gdy badania historyczne i archeologiczne wykazały ich fałszywość” (kursywa ode mnie). Osobiście aż dziwię się, że Plantinga w ogóle nie odniósł się do tej demagogii Dennetta i nie wykorzystał okazji, gdyż aż się prosi. Dennett popełnia tu bowiem jednocześnie kilka elementarnych błędów logicznych w rozumowaniu. Po pierwsze, brak dowodu nie jest dowodem na brak, więc Dennett bezpodstawnie stwierdza, że skoro nie ma dowodów na wyjście Izraelitów z Egiptu oraz ich pobyt tam w tym czasie, to historia ta jest „całkowicie zmyślona”. Dennett popełnia tu aż dwa błędy logiczne za jednym zamachem, czyli argumentowanie ex silentio i Argumentum ad Ignorantiam. Brak dowodu nie jest dowodem na brak i koniec kropka. W takich przypadkach wcale nie wiemy czy coś zostało „zmyślone”, czy jesteśmy jedynie ofiarą braku informacji z danego okresu. Niejednokrotnie w historii bywało tak, że „racjonalistyczni” ignoranci pochopnie orzekali nieistnienie czegoś na podstawie braku dowodów z danego okresu historii, a potem nagle takie dowody zostawały odkryte i kompromitowały „racjonalistycznych” krytykantów (patrz choćby potwierdzony przez historię przypadek króla Belszazara, którego wcześniej „racjonaliści” uważali jedynie za biblijny wymysł). Nadal jak widać nie wyciągnęli oni żadnej lekcji z takich przypadków. W błędzie jest Dennett również wtedy gdy stwierdza, że „badania historyczne i archeologiczne wykazały fałszywość” podań biblijnych. Jak niby miały to „wykazać”? Przecież archeologia i historia nie są naukami ścisłymi i dowody w nich nie istnieją, mają one co najwyżej przypuszczenia, domniemania i hipotezy. A przypuszczenia nie mogą „zaprzeczyć” niczemu gdyż są jedynie przypuszczeniami. Dennett popełnia tu elementarne błędy na poziomie gimnazjalnym i aż dziwię się, że Plantinga nie podchwycił tu okazji do polemiki.
Ale Plantinga podchwycił okazję gdzie indziej i w jednym miejscu dosłownie zmasakrował pewnego ateistę, którego zacytował Dennett na stronie 102. Niejaki John B.S. Haldane, biolog, napisał w 1934 roku: „Moje doświadczenie wynikające z pracy naukowej ma charakter ateistyczny. Oznacza to, że gdy konstruuję eksperyment, zakładam, że żaden bóg, anioł ani diabeł nie zaingeruje w jego przebieg; a założenie uzasadnione jest moimi sukcesami osiągniętymi w trakcie kariery naukowej. Byłbym więc intelektualnie nieuczciwy, gdybym nie był ateistą w odniesieniu do reszty świata”. Odpowiadając na ten wywód Plantinga wpierw pyta (s. 124) gdzie tacy jak Haldane widzą sprzeczność pomiędzy Bogiem, który działa sobie w świecie i jednocześnie nie miesza się do niczyich eksperymentów naukowych? Po czym niezwykle celnie i zarazem dowcipnie ripostuje: „Haldene myśli, jak się zdaje, że uczciwość intelektualna wymaga od niego bycia ateistą (skoro już zakłada, że Bóg nie będzie się mieszał do jego eksperymentów). Ale mnie to przypomina uznanie, że uczciwość intelektualna wymaga ode mnie zaprzeczania istnienia moich dzieci, skoro zakładam, że nie podpalą one mojego domu. Jest ogromna różnica pomiędzy ateizmem i zakładaniem, że Bóg nie będzie się mieszał do eksperymentów” (s. 125). Plantinga uzupełnia tę myśl o spostrzeżenie, że zasady nauki są na ogół formułowane dla zamkniętych systemów, czyli systemów, które są zamknięte na zewnętrzny wpływ przyczynowy. Jednak dla Boga nie istnieje żaden problem aby zaingerować z zewnątrz w taki system przyczynowy (s. 127-128). Dlatego nauka sama w sobie nie jest w stanie dowieść, że cuda są niemożliwe.
Jak dla mnie jednym z najlepszych momentów omawianej książki są spostrzeżenia Plantingi na temat tak zwanego argumentu z osobistego niedowierzania (s. 117), o którym wspomina też Dennett (s. 142). Plantinga odnotowuje, że na przykład Richard Dawkins skarżył się kiedyś, że pewnym sceptykom trudno jest uwierzyć w teorię ewolucji ponieważ wydaje im się ona niewiarygodna. Niemniej jednak, jak zauważa Plantinga, tacy ateiści jak Dennett odrzucają teizm dokładnie z tego samego powodu osobistego niedowierzania: teizm wydaje im się niewiarygodny, irracjonalny, śmieszny i tak dalej. Od siebie dodam, że znane jest słynne powiedzenie Kelvina, dla którego samolot nie miał prawa latać ponieważ Kelvinowi wydawało się po prostu niewiarygodne, że coś cięższego od powietrza może się wzbić w przestworza. Jak jednak widać, osobiste niedowierzanie Kelvina okazało się być błędnym argumentem przeciw idei lotnictwa. Argument z osobistego niedowierzania jest więc pseudoargumentem, również wtedy gdy odniesiemy go do istnienia Boga. Plantinga stwierdza ponadto, że skoro dla większości ziemskiej populacji Bóg jest czymś oczywistym i normalnym, to dlaczego teiści mieliby się przejmować opinią garstki ateistów, którym Bóg nie mieści się w głowach? Jak wyznaje Plantinga, jemu samemu nie mieści się w głowie to jakim sposobem wszystkie cuda świata ożywionego mogłyby powstać na drodze niekierowanej i chaotycznej ewolucji. Jest to bowiem skrajnie nieprawdopodobne z probabilistycznego punktu widzenia. Dziwi się on następnie ateistom, który wierzą w takie ekstremalne nieprawdopodobieństwo, zarzucając jednocześnie teistom, że sami wierzą w takie „nieprawdopodobne” ich zdaniem tezy, jak Bóg. Plantinga porównuje tu ateistów do właściciela domu publicznego, „którego gorszy wyświetlany w znajdującym się obok kinie film tylko dla dorosłych” (s. 118-119). Kończąc rozdział 5 Plantinga podsumowuje swój ostatni esej: „Naturalizm jest więc intelektualnym bankrutem” (s. 136).
W ten sposób dochodzimy do ostatniego rozdziału książki, rozdziału 6, w którym Dennett niby odpowiada Plantindze. Napisałem „niby” gdyż poza wygłoszeniem kilku ateistycznych banałów i powtórzeniem swoich tez na zasadzie czegoś w rodzaju podsumowania, Dennett w zasadzie nie wnosi już nic nowego. Pisze on na przykład, że „nasze zdolności poznawcze są równie oczywiste co lot trzmiela” (s. 138-139), choć przecież ta „oczywistość” nie może być oczywista skoro jest przedmiotem sporu z Plantingą i na dodatek Dennett nie wybronił się przed zarzutami (EAAN) Plantingi w tym zakresie. W ten sposób Dennett po raz kolejny ląduje w błędnym kole wraz z tym co próbuje przedstawiać jako uzasadnienia swego rozumowania.
Tyle jeśli chodzi o streszczenie polemiki jaka dokonała się między dwoma filozofami w dziedzinie ateizm kontra teizm i nauka kontra religia. Polemiki ciekawej, na dość profesjonalnym poziomie jak widać, niemniej jednak pozostawiającej pewien niedosyt gdyż momentami ma się wrażenie, że można było bez trudu podciągnąć jej poziom jeszcze wyżej. Nie narzekajmy jednak gdyż i tak otrzymaliśmy całkiem dużo smakołyków w zakresie omówionej wyżej uczty intelektualnej, opartej na dość interesującej wymianie zdań między dwoma znanymi publicystami. A za największe osiągnięcie tej debaty można niewątpliwie uznać przyznanie przez Dennetta, który sam jest ateistą, że teoria ewolucji nie zaprzecza teizmowi i sama w sobie nie zawiera naturalistycznego założenia o nieistnieniu Boga.
Jan Lewandowski, grudzień 2016