Czy naukowe autorytety racjonalistów nie mogą się mylić?
Ten kto często polemizuje z racjonalistami niewątpliwie nie raz natknął się na argumentowanie „z autorytetu”. Jest to sofizm czy po prostu chwyt erystyczny znany jako Argumentum ad Verecundiam, który polega na tym, że zamiast argumentu podaje się jedynie opinię jakiegoś autorytetu lub grupy autorytetów, która ma być rozstrzygnięciem sporu. Istnieje też inny, podobny do tego sofizm, określany jako Argumentum ad Numeram (vide też Argumentumad Populum), który polega na tym, że jako rozstrzygnięcie zamiast argumentu podaje się jedynie opinię większości. Mamy tu więc do czynienia z czymś co za Robertem Cialdinim określa się mianem „społecznego dowodu słuszności”[1].
Wszystkie te błędy łączą się w pewnego rodzaju całość w argumentacji racjonalistów, którzy nie raz używają takiej oto sofistyki: „większość profesorów, teologów, biblistów, religioznawców (niepotrzebne skreślić) twierdzi tak a tak, a oni nie mogą się przecież mylić gdyż są to kompetentni znawcy. Nie mogą też kłamać ponieważ gdyby tak było to inni kompetentni znawcy z ich dziedziny szybko odkryliby to kłamstwo. W każdym razie nie ma powodów aby nie ufać autorytetom w tej kwestii”.
Pomijając już to, że jest to tak naprawdę pogląd prymitywnego scjentyzmu, takie rozumowanie stoi jednak na bardzo chwiejnych nogach. Zastanówmy się chwilę: na jakiej właściwie podstawie mamy uważać, że jakaś zbiorowość fachowców nie może się mylić? Nie ma tak naprawdę takiego powodu. Racjonaliści twierdzą co prawda zwykle w tym miejscu, że większość specjalistów „nie może” się mylić w danej kwestii właśnie dlatego, że są oni specjalistami i wyłapaliby tę omyłkę. Dalej pokażę jednak, że to naiwne rozumowanie jest najzwyczajniej w świecie wciąż bezpodstawne. Zacznijmy jednak od początku i spójrzmy chociażby na epokę Średniowiecza, kiedy to wszyscy uczeni utrzymywali wbrew Kopernikowi i Galileuszowi, że to Słońce krąży wokół Ziemi. Czy mieli oni rację? Byli przecież kompetentni w tej sprawie. Dlaczego więc tak właśnie się stało? Z kilku powodów. Przede wszystkim istnieje coś takiego jak paradygmat. Paradygmat jest swego rodzaju ograniczeniem, niewidzialną klatką z której myśl często „nie jest w stanie” się uwolnić i odnaleźć prawdę. Oznacza to, że alternatywne punkty widzenia nie są dopuszczane (lub bardzo utrudnione) i dlatego nawet wybitni uczeni nie będą widzieć, że są w błędzie. Nigdy nie dowiesz się, że tkwisz w błędzie skoro dopiero inny punkt widzenia jest w stanie cię z tego wyrwać. Póki jednak go nie poznasz, nawet to, że jesteś coraz większym specjalistą nie sprawi, że zrozumiesz iż tkwiłeś w błędzie.
Ale istnieją jeszcze inne, dużo bardziej bezpośrednie, banalne, wręcz błahe powody tego, że dana społeczność uczonych lub autorytetów w danej kwestii może tkwić w błędzie wcale nie wiedząc o tym. Tym powodem jest niewątpliwie ogromna złożoność zagadnień. Złożoność ta wykracza poza możliwości wystarczająco dogłębnej kontroli ze strony nawet wybitnych i bystrych umysłów. Po prostu nie da się sprawdzić wszystkiego. Weźmy choćby mój ulubiony słownik biblijny HarperCollins Bible Dictionary. Jest to właściwie encyklopedia licząca blisko 1500 stron objaśnień do poszczególnych haseł. Każde hasło i tak jest skrótem ogromnej dziedziny wiedzy, którą trzeba i tak jakoś podać w pigułce. Pomyślmy, czy ktokolwiek może sprawdzić taką wiedzę? Dany uczony nie urodził się przecież wraz ze swym biurkiem lub warsztatem zamiast pępowiny. Nie jest on dzień i noc przytwierdzony do swego stanowiska badawczego. Jego życie jest stosunkowo krótkie, jak życie każdego z nas, poza tym ma on też przecież obowiązki rodzinne, swe życie osobiste, uczuciowe, na które musi poświęcić dużą część niewielkiej ilości czasu (życia) jaki został mu dany. Stojąc wobec ogromu wiedzy, z którą ma za zadanie się mierzyć będąc obarczonym wszystkimi tymi osobistymi ograniczeniami, musi w którymś miejscu pójść na skróty lub wręcz skapitulować w kwestii sprawdzania. Nie wierzycie? To spróbujcie sami uprawiać naukę, albo jeśli nie macie na to czasu to zapoznajcie się chociaż z przypadkiem zamieszczonym poniżej.
Synod w Jabne
Synod w Jamne (inni: Jabne, Jawne) jest najlepszą ilustracją tego o czym pisałem powyżej. W każdym razie długo nie byłem w stanie znaleźć jeszcze lepszej ilustracji. W tej kwestii zachodzi wszystko to co bezpośrednio przeczy wyżej wspomnianemu założeniu wielu racjonalistów, którzy uważają, że większość specjalistów i autorytetów nie może się mylić w danej sprawie, gdyż na pewno zostałoby to zauważone, sprawdzone lub wyłapane przez tych samych lub innych specjalistów. Przez wiele lat uważano (za Graetzem, który rozpowszechnił ten pogląd jeszcze w XIX wieku), że kanon Starego Testamentu został ustalony na synodzie żydowskim w Jamne w 90 roku n.e. na którym miano również odrzucić księgi deuterokanoniczne ST (tzn. księgi uznawane za natchnione przez katolików i prawosławnych lecz odrzucane przez protestantów). Co ciekawe pogląd ten nadal pokutuje w wielu wciąż na nowo wydawanych opracowaniach, mimo to, że został już dawnoobalony. Oto kilka przykładów.
Na samym początku weźmy choćby Witolda Tylocha, racjonalistycznego guru okresu PRL jak i dziś. Rzeczywiście nie można odmówić mu tego, że był on wybitnym autorytetem w kwestii judaizmu i jego historii. Jednakże w jego książce pt. Opowieści mędrców Talmudu (Gdynia 1993, s. 171) znajdujemy ewidentnie błędną opinię, zgodnie z którą to właśnie Akademia w Jawne zajmowała się ustalaniem tekstu hebrajskiego Biblii.
Zajrzyjmy też do niezwykle popularnego i skądinąd całkiem niezłego opracowania Wilfrida J. Harringtona pt. Klucz do Biblii (Warszawa 1997). Czytamy w nim na stronie 48:
„Dopiero po zburzeniu Jerozolimy (70 r. po Chr.) grupa żydowskich doktorów, usiłując zachować to, co pozostało z przeszłości, zebrała się około 90 r. w Jamni ( = Yavne, około
W innej publikacji biblistycznej czytamy o procesie formowania się kanonu ST:
„Kanon Pism prawdopodobnie osiągnął ostateczną postać dopiero po pierwszej wojnie żydowskiej przeciw Rzymowi (66-70 po Chr.), pod wpływem rabinackich sądów w Jabne (Jamnia)”[3].
We Wstępie do Pisma Świętego Pallotinum (Poznań – Warszawa 1986), który jest jednym z najlepszych na rynku szczegółowych opracowań tyczących się Biblii, czytamy na stronie 80:
„Uważa się, że oficjalne określenie kanonu, który miał obowiązywać wszystkich Żydów, a w którym nie było ksiąg deuterokanonicznych, nastąpiło na synodzie w Jabne (Jamnia) ok. 90 r. po Chr., gdzie po zburzeniu Jerozolimy przez Rzymian, działała słynna szkoła rabinacka”[4].
Ten pogląd wcale nie jest odosobniony a powyższe cytaty wcale nie są wybierane przeze mnie tendencyjnie tylko z określonej grupy publikacji. Jest on tak rozpowszechniony, że wystarczyło mi sięgnąć zaledwie po kilka opracowań z brzegu tyczących się Starego Testamentu lub w ogóle Biblii i wydanych mniej więcej w obecnych czasach. Mimo, iż pogląd ten jest zupełnie błędny, o czym już za chwilę, jest on jednak jak widzieliśmy wciąż na nowo i powszechnie prezentowany przez autorytety w dziedzinie biblistyki, jakby się nic nie stało! A stało się bardzo wiele w tej kwestii. Po pierwsze należy rozpocząć od tego, że jedyna wczesna wzmianka w Misznie (część Talmudu) o Jamne pochodzi z traktatu Yadayim 3,5. Z tekstu tego wynika, że w Jamne zaistniała dyskusja na temat tego czy Pieśń nad Pieśniami oraz Księga Koheleta powodują, że ręce stają się nieczyste (a więc spierano się o to czy księgi te są święte). Z owej dyskusji pochodzi też słynna wypowiedź Rabbiego Akiby: „Niech niebiosa bronią, aby ktokolwiek w Izraelu kiedykolwiek podważał świętość Pieśni nad Pieśniami. Cały świat nie był godzien dnia, w którym Izrael otrzymał tę wspaniałą Pieśń, ponieważ wszystkie Pisma są święte ale Pieśń nad Pieśniami jest święta wśród świętych”.
Miszna Yadayim 3,5 nie zawiera jednak żadnego dokładnego sprawozdania z przebiegu dyskusji w Jamne. Ogólnie dyskusja ta dotyczyła nie tyle tematu kanonu, co tematu czystości - dla Żydów było ważne ustalenie, co powoduje nieczystość rąk. Yadayim 3,5 rozpoczyna się więc dyskusją o tym, czy jeśli zwój ma na początku usunięte litery, lecz liter tych jest jeszcze 85, to czy powoduje to nieczystość rąk. Następnie kilku rabbich wypowiada się na temat Pieśni nad Pieśniami i Księgi Koheleta. Rabbi Juda potwierdza, że Pieśń nad Pieśniami powoduje taką nieczystość (a więc jest święta), zwraca też jednak uwagę na to, że istnieją spory co do Księgi Koheleta. Rabbi Jose z kolei twierdzi, że Księga Koheleta nie powoduje nieczystości rąk, zwraca jednak uwagę na to, że istnieją różnice zdań co do Pieśni nad Pieśniami. Rabbi Simeon ben Azzai twierdzi, że słyszał o tradycji pochodzącej od 72 starszych, że w dniu w którym uczynili rabbiego Eliezera ben Azariasza przewodniczącym uczelni uznawano, że obie księgi powodują taką nieczystość (a więc obie są święte).
I to wszystko! Nic więcej! Czy widzicie tu gdzieś cokolwiek co pozwalałoby wysnuć wniosek, że synod w Jamne ustalił kanon Starego Testamentu? Nie ma jakiejkolwiek wzmianki w Misznie czy Talmudzie jakoby w Jamne doszło do zatwierdzenia kanonu Starego Testamentu, ani o tym żeby odrzucono tam tzw. księgi deuterokanoniczne Biblii żydowskiej, ani o tym aby dyskutowano o jakiejkolwiek innej księdze (niż Księga Koheleta i Pieśń nad Pieśniami) w kontekście czystości lub nieczystości rąk. Żeby było jeszcze ciekawiej to cała ta sprawa została na nowo zbadana i zrewidowana nie przez „grono specjalistów”, jak to domniemywaliby pewnie w tym miejscu racjonaliści, ale przez badacza amatora Jacka P. Lewisa w kwietniowej edycji Journal of Bible and Religion wydanej w 1964 roku i zatytułowanej What Do We Mean by Jabneh? Mimo, iż Lewis był amatorem jego pogląd został uznany za słuszny wśród kompetentnych kanonologów. Raymond E. Brown poparł rewizję Lewisa w swym komentarzu do Biblii Jerozolimskiej z 1990 roku. Do tych samych wniosków niezależnie od nich doszedł Sid Z. Leiman w 1976 roku a pierwszym, który tak naprawdę położył podwaliny w tej kwestii był W. M. Christie, który opublikował swe spostrzeżenia w 1925 roku w Journal of Theological Studies w artykule zatytułowanym The Jamnia Period in Jewish History.
Teraz już rozumiecie dlaczego powoływanie się na autorytety jako rozstrzygający argument w danej sprawie nie ma większego sensu i jest po prostu błędne? Mamy powyżej świetny przykład sytuacji, w której dany pogląd został zrewidowany przez określoną grupę kompetentnych kanonologów a mimo to umknęło to w jakiś sposób uwadze szerokiego grona specjalistów i autorytetów w dziedzinie ogólnie pojętej biblistyki, którzy nadal powielają ten błędny pogląd (co widać po kilku przykładowych ale dość reprezentatywnych przypadkach opinii jakie przytoczyłem wyżej). Czy można sobie wyobrazić lepszy przykład sytuacji, która tak druzgocąco obalałaby to jakże naiwne mniemanie racjonalistów, zgodnie z którym większość specjalistów i autorytetów nie może się mylić? Chyba nie.
Jan Lewandowski, wrzesień 2008