Darwinowska teoria ewolucji jest największym oszustwem w dziejach nauki - biolog molekularny Jonathan Wells
Jonathan Wells jest kolejnym dyplomowanym na świeckiej uczelni biologiem molekularnym (doktorat), który został odstępcą od neodarwinowskiej narracji i kwestionuje to, że darwinizm ma jakiekolwiek empiryczne i naukowe podstawy. Uczony ten wiernie zastosował się do zasady, że pójdzie za świadectwami dokądkolwiek one go poprowadzą. Krytycznie przeanalizował rzekome dowody za darwinizmem i odkrył, że nie wynika z nich wniosek, iż w przyrodzie zachodzi lub kiedykolwiek zachodziła jakakolwiek ewolucja. Tym bardziej w rozumieniu darwinowskim, które to rozumienie postuluje, że mechanizmem odpowiedzialnym za rzekomą ewolucję jest dobór naturalny wspomagany przez losowe mutacje. Wells posiada nawet dwa doktoraty. Jest również wykładowcą akademickim. W 2000 roku Wells wydał przełomową książkę pt. Ikony ewolucji. Nauka czy mit? W Polsce książka ta została wydana po raz pierwszy w 2007 roku przez wydawnictwo W Wyłomie i w 2020 roku została ona wznowiona przez Fundację En Arche. W niniejszym omówieniu opieram się na wspomnianym pierwszym polskim wydaniu książki Wellsa z 2007 roku. Książka Wellsa wywołała duże zamieszanie wśród anglosaskich darwinistów. Obok książki pt. Czarna skrzynka Darwina Michaela Behego jest ona uważana za jedną z dwóch najbardziej przełomowych publikacji rozpoczynających serię krytycznych tekstów na temat darwinizmu w XXI wieku. Książka Wellsa stała się do tego stopnia znana, że darwiniści masowo zaczęli modyfikować swoje wcześniejsze podręczniki po wydaniu przez niego jego pracy. Na niewiele się to jednak zdało, bo darwinizm i tak pozostał nagi. Król jest nagi.
Poniżej omawiam rzeczoną książkę Wellsa w wydaniu polskim z 2007 roku i podając odnośniki do stron będę przywoływał jedynie to wydanie. Podając odnośniki do stron w nawiasach przytaczam jedynie polskie wydanie książki Wellsa, nawet wtedy gdy cytuję kogoś, kogo cytuje sam Wells. Dokładne namiary na cytaty Wellsa wnikliwy czytelnik może sprawdzić sobie w polskim wydaniu jego książki, która jest bardzo bogata w przypisy. W niniejszym tekście raz tylko odstępuję od zasady, że przytaczam pierwsze polskie wydanie książki Wellsa, a mianowicie, gdy poniżej zamieszczę ryciny z jego książki. Zrobię to wtedy za drugim polskim wydaniem książki Wellsa, czyli za wspomnianym już wyżej wydawnictwem En Arche. Uzyskałem bowiem od nich zgodę na przedruk rycin.
Tak więc w nawiasach podaję wyłącznie odnośniki do polskiego wydania książki Wellsa. Resztę odnośników zainteresowany czytelnik może sobie sprawdzić w rzeczonej książce.
Pracując już jako embriolog Wells wiedział, że mające dowodzić ewolucji rysunki przedstawiające embriony są nieprawdziwe. Obrazy były zniekształcone i dodatkowo pominięto wcześniejsze stadia rozwoju embrionów, w których to wcześniejszych stadiach embriony bardzo różnią się od siebie. Brytyjski embriolog Michael Richardson w czasopiśmie „Anatomy and Embryology” nazwał potem te rysunki „jednym z największych oszustw w biologii”. Jego wypowiedź została zacytowana również w wiodącym czasopiśmie „Science”. Wells zauważa, że pomimo bycia oczywistym fałszerstwem rysunki te nadal są zamieszczane w podręcznikach biologii wydawanych po 1997 roku. Podręczniki te zamieszczają również inne sfałszowane rysunki, mające rzekomo dowodzić teorii ewolucji (s. 5).
Darwinizm zachęca do wypaczania faktów. Uczniowie i społeczeństwo są systematycznie wprowadzani w błąd co do rzekomych dowodów potwierdzających teorię ewolucji (s. 6, 12).
Nauka niewątpliwie zawiera elementy mityczne (s. 8). Wszelka wiedza naukowa z zasady podlega zmianie (s. 9).
Darwiniści przedstawiają hipotezy i przypuszczenia tak, jakby były one faktami (s. 12). Jest to oszukiwanie społeczeństwa.
Darwinizm jest coraz bardziej sprzeczny z nowymi odkryciami i coraz bardziej widać, że jest po prostu błędny (s. 12-13).
W rozdziale 2 Wells obszernie analizuje słynny eksperyment Millera-Ureya, który darwiniści wykorzystują w swej propagandzie do udowadniania, że rzekomo wspiera on teorię ewolucji. Tymczasem nic bardziej mylnego. Podczas tego eksperymentu nie odtworzono warunków panujących pierwotnie na Ziemi i tym samym eksperyment ten ma niewiele wspólnego z pochodzeniem życia (s. 15, 172).
Eksperyment Millera-Ureya zakładał, że pierwotna atmosfera była bogata w tlen, co nie tylko jest sprzeczne z danymi, ale byłoby to również niszczycielskie dla pierwszych form życia. Tlen jest do tego stopnia szkodliwy dla cząstek organicznych, z których miało uformować się pierwsze życie, że chemicy muszą często usuwać tlen i używać zamkniętych naczyń przy syntezie i przechowywaniu organicznych substancji chemicznych w laboratoriach. Chemiczne składniki organizmów żywych mogły powstać tylko w naturalnym środowisku pozbawionym tlenu (s. 15, 17, 20). Z czasem więc geochemicy zaczęli poddawać w wątpliwość to, że pierwotne warunki na Ziemi wyglądały właśnie tak, jak zakładał eksperyment Millera-Ureya (s. 17-18).
Jednak coraz więcej danych wskazywało na to, że w pierwotnej atmosferze Ziemi było rzeczywiście wystarczająco dużo tlenu aby zniszczyć formujące się życie na sposób zgodny z kanonami darwinowskimi. Powstał zamęt. Bez względu na ten zamęt geochemicy doszli jednak do wspólnego wniosku, że eksperyment Millera-Ureya nie odzwierciedlał warunków atmosferycznych, jakie panowały na wczesnej Ziemi. Eksperyment Millera-Ureya rozpoczął się po prostu od niewłaściwej mieszanki gazów (s. 21-22, 25, 26, 47, 188-189). Co więcej, gdy w 1977 roku ponownie przeprowadzono eksperyment Millera-Ureya, w warunkach dużo bardziej realistycznych w stosunku do pierwotnej atmosfery Ziemi, to badacze nie uzyskali nawet aminokwasów. Eksperyment Millera-Ureya nie daje też żadnej odpowiedzi na pytanie o to, jak we wczesnej atmosferze Ziemi powstały białka, które są podstawowym budulcem życia (s. 23).
DNA nie jest dobrym kandydatem na początki życia, jak chcieli niektórzy darwiniści, ponieważ DNA wymaga białek w celu powielenia się. A więc życie istniało już przed DNA (s. 24, 190). Pochodzenie życia jest zagadką kompletnie niepojętą dla darwinistów. Nie tylko nie wiedzą jak powstało życie, ale nie są w stanie określić nawet tego z jakich pierwotnych składników było ono złożone (s. 24).
Wells odkrył też, że darwiniści w oficjalnych podręcznikach kompletnie zafałszowują prawdę o eksperymencie Millera-Ureya. Przedstawione przez Wellsa przykłady pokazują, że darwiniści reklamują ten eksperyment jako sukces, choć był on w zasadzie porażką (s. 26). W 1986 roku chemik Robert Shapiro napisał nawet książkę, w której krytykował oparte na eksperymencie Millera-Ureya twierdzenia darwinistów w temacie pochodzenia życia. Shapiro nazwał wywody darwinistów w tym temacie „mitologią” (s. 26). Trafne określenie. Od siebie dodam, że w zasadzie cały darwinizm jest jedną wielką mitologią.
Warto też jeszcze dodać, że po latach sam Miller odżegnał się od swego eksperymentu. Doszedł on z czasem do wniosku, że na temat początków życia na naszej planecie nie można powiedzieć nic, co byłoby empirycznie sprawdzalne. Istniejące zaś wśród współczesnych uczonych próby opisania procesu powstania życia Miller określił nie mniej sceptycznie, co jeden z autorów przeprowadzających rozmowę z nim zrelacjonował w ten oto sposób:
„Wydawało się, że nie zrobiła na nim wrażenia żadna z ostatnich koncepcji pochodzenia życia – mówił o nich jako o «nonsensach» lub «papierowej chemii»” (cytowane za John Horgan, Koniec nauki, czyli o granicach wiedzy u schyłku ery naukowej, Warszawa 1999, s. 177).
Skoro już mówimy o eksperymencie Millera-Ureya to nie wolno pominąć jeszcze jednej kluczowej kwestii. Po pierwsze, do uzyskania białka potrzeba jeszcze wejść w posiadanie około dwudziestu dodatkowych aminokwasów (mniej więcej tyle wchodzi w skład ożywionego białka z jakiego jest zbudowany człowiek). Nikomu się to do tej pory jeszcze nie udało.
Po drugie, od białka do jednej żywej komórki jeszcze daleka droga. Każda komórka składa się z czterech podstawowych substancji: (1) protein (białek, gdzie podstawą ich budowy są aminokwasy), (2) DNA, (3) węglowodanów i (4) tłuszczy. Aby uzyskać komórkę trzeba wykazać możliwość spontanicznego powstania wszystkich czterech elementów. Niczego takiego ewolucjoniści darwinowscy oczywiście nie wykazali.
To o czym nie informują nas już ewolucjoniści powołujący się na wynik doświadczeń Millera to fakt, że Miller uzyskał tak zwany racemat. Alanina składa się z dwóch form: lewoskrętnej i prawostronnej. Wszystkie białka, z których składa się nasz organizm są zrobione wyłącznie z lewoskrętnej alaniny. Racemat to mieszanina form lewoskrętnych i prawoskrętnych. Obie te formy są chemicznie identyczne, różnią się od siebie jedynie kształtem optycznym, tak jak lewa ręka różni się od prawej. Nie jest więc możliwe aby rozdzielić je od siebie za pomocą samej chemii. Aby tego dokonać trzeba użyć zewnętrznego źródła informacji, które przeprowadzi proces odpowiedniego rozdzielenia obu form. Takim czynnikiem jest DNA, ale DNA do tego celu, czyli do produkcji białek, samo potrzebuje już istniejących białek. Istna kwadratura koła, której bajeczka darwinowska nie jest już w stanie w żaden sposób wyminąć.
I teraz będzie clou: nasze ciało syntetyzuje wyłącznie lewoskrętne białko. W przeciwnym wypadku białko nie mogłoby żyć. Białka w naszym ciele funkcjonują także jako enzymy. W najprostszej komórce istnieje około 2 tysiące enzymów. Enzym dopasowuje się do swego substratu tak jak lewa ręka do rękawiczki na lewą rękę. I wszystkie enzymy muszą dopasować się do swoich substratów.
Jeśli więc mamy na przykład 20 tysięcy lewoskrętnych alanin i tylko jedną prawoskrętną, to ta jedna cząsteczka wystarczy aby zniszczyć enzymatyczne właściwości białka. Chemicznie nie można oddzielić tych dwóch form od siebie, gdyż są one pod względem chemicznym identyczne. Dopiero DNA może to uczynić. Potrzebna jest więc uprzednia informacja.
A zatem ewolucjoniści darwinowscy w swej teorii samorzutnego powstania życia nie są w stanie nawet wystartować ze swoją teorią. Gdyż jeśli nie jest możliwe aby samorzutnie z materii nieożywionej powstała choćby jedna komórka, to jaki jest sens mówić o dalszej samoorganizacji i powielaniu? Podstawowa znajomość chemii falsyfikuje też darwinowską hipotezę powstania białka w oceanach. Nie jest również możliwe powstanie życia takiego, jakie jest ono na Ziemi, w wyniku jedynie samych reakcji chemicznych, gdyż komórka z zepsutym systemem enzymatycznym byłaby martwa. Ten temat najbardziej obszernie opracował brytyjski chemik, profesor dr Artur E. Wilder-Smith w swej pracy pt. The Natural Sciences Know Nothing of Evolution, Master Books, San Diego, California 1981. Zagadnienie to omawiał dość obszernie również fiński biochemik Matti Leisola - patrz Matti Leisola, Jonathan Witt, Heretyk. Podróż pewnego naukowca od darwinizmu do teorii inteligentnego projektu, Warszawa 2022, s. 29-30.
W rozdziale 3 Wells analizuje zagadnienie tak zwanego darwinowskiego drzewa życia. Okazuje się, że drzewo to zostało po prostu ścięte przez samych biologów. Wells pisał swą książkę w 2000 roku i nie przewidział, że będzie miał aż tak bardzo rację, bowiem zaledwie 9 lat później czasopismo naukowe „New Scientist” w wydaniu z 24 stycznia 2009 (numer 2692) zamieściło na swej okładce bardzo wymowny tytuł: Darwin was wrong. Cutting down the tree of life, co tłumaczy się: Darwin się pomylił. Drzewo życia ścięte. Istotnie. Na to samo zwrócił uwagę w swej książce Wells, który opisał to zagadnienie już dziewięć lat wcześniej. Zapis skamieniałości wywraca do góry nogami darwinowskie drzewo pochodzenia życia (s. 27, 29, 37, 46, 47, 170). A mianowicie, według teorii Darwina zróżnicowania na poziomie typów nie mogły pojawić się już na samym początku. Jednak to właśnie ukazuje zapis kopalny (s. 31). Mamy do czynienia raczej z trawnikiem niż z drzewem lub po prostu ze splątanym gąszczem. Darwiniści wypierają fakt, że zapis kopalny jest kompletnie niezgodny z ich teorią i po prostu dalej wyznają swoją darwinowską religię, włączywszy w to amerykańską Państwową Akademię Nauk, która manipuluje opinią publiczną (s. 37, 45, 46-47). Jeśli cokolwiek w drzewie filogenetycznym jest prawdziwe, to są to tylko same koniuszki gałęzi, złożone z obecnie żyjących organizmów. Natomiast cała reszta tego drzewa jest jedynie domysłem i przypuszczeniem (s. 42-43). Również analiza genów ujawniła, że wyniki badań mRNA są sprzeczne z drzewem filogenetycznym darwinistów. W końcu darwiniści zaczęli rysować różne drzewa, które sobie nawzajem zaprzeczały (s. 43-45, 46). Prawdziwe drzewo darwinowskie po prostu nie istnieje (s. 45). Badania genetyczne doprowadziły do absurdalnych wyników z punktu widzenia założeń darwinizmu. Na przykład badanie 88 sekwencji białkowych z 1996 roku umieściło zające wśród naczelnych zamiast gryzoni. Analiza 13 genów dziewiętnastu gatunków zwierząt z 1998 roku umieściła jeża morskiego wśród strunowców. Jeszcze inne badanie dwunastu białek z 1998 roku umieściło krowy bliżej wielorybów niż koni. To wszystko wprost zaprzecza darwinowskim założeniom i doprowadziło do kryzysu w dziedzinie filogenezy molekularnej (s. 44, 46, 194, 198). Darwiniści często w dyskusjach podkreślają, że „genetyka potwierdza teorię ewolucji”. No właśnie widać, jak „potwierdza”. Stwierdzenie takie brzmi jak ponury żart w świetle tego co napisałem przed chwilą i przy okazji obnaża to, że darwiniści liczą na to, iż ich odbiorcy będą ignorantami w tej kwestii. A właściwie to sami darwiniści są ignorantami w tym zakresie. Jedynie paleontolodzy nie dali się ogłupić darwinistom, bo widzą oni co jest w zapisie kopalnym. Wells cytuje Harry'ego Whittingtona, amerykańskiego paleontologa, który w 1985 roku napisał w „Washington Post”: „Sceptycznie patrzę na diagramy, które pokazują dywergencję życia zwierzęcego w czasie i zbiegają się u podstawy do jednego rodzaju zwierzęcia”. Również wykwalifikowani biolodzy kwestionują darwinowskie drzewo życia. Na poziomie królestw, typów i gromad dziedziczenie zmian od rzekomego wspólnego przodka nie jest żadnym zaobserwowanym faktem, jak wciskają darwiniści opinii publicznej. W 1999 roku pewien chiński paleontolog, znany ekspert od skamieniałości kambryjskich, odwiedził Stany Zjednoczone i wygłosił wykłady na kilku uniwersytetach. Na jednej z takich konferencji stwierdził on, że układ eksplozji kambryjskiej wprost zaprzecza darwinowskiej teorii ewolucji. Na sali zaległa cisza i stwierdzenie to pominięto milczeniem. Chińczyk zdziwił się i zapytał potem obecnego na konferencji Wellsa dlaczego tak się stało. Wells odpowiedział, że krytykowanie darwinizmu w USA jest źle postrzegane. Chińczyk zaśmiał się i odparł na to: „W Chinach możemy krytykować Darwina, ale nie rząd. Wy w Ameryce możecie krytykować rząd, ale nie Darwina” (s. 48-49, 145, 220). Ameryka ceni sobie wolność słowa. Chyba, że chodzi o ewolucję Darwina (s. 146).
Wells przypomniał też przypadek Colina Pattersona, słynnego brytyjskiego paleontologa, który w 1981 roku odważył się publicznie zakwestionować rzekome dowody na teorię ewolucji, podczas wykładu wygłoszonego w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Po tym wykładzie dogmatyczni darwiniści nieustannie go nękali i więcej nie odważył się on już nic powiedzieć na ten temat (s. 196, 220).
Ano właśnie. Kambryjski zapis kopalny od samego początku nie pasował do teorii Darwina. Nie zaczynał się bowiem od jednego albo kilku gatunków, które stopniowo na przestrzeni milionów lat rozdzielały się w rodziny, potem w rzędy, następnie gromady i typy. Kambr rozpoczyna się od nagłego pojawienia się wielu w pełni ukształtowanych typów i gromad zwierząt. Innymi słowy, najwyższy poziom hierarchii biologicznej pojawia się już na samym początku. Dokładnie tak jak opisuje to biblijna Księga Rodzaju. Nawet Darwin w swojej książce pt. O pochodzeniu gatunków napisał, że jest to poważnym problemem i może być podnoszone jako zasadny argument przeciw jego teorii. Od czasów Darwina odkryto wiele złóż skamielin starszych niż kambryjskie. Pogłębiło to tylko ten problem, zamiast go rozwiązać. Główne grupy zwierząt rzeczywiście pojawiły się nagle we wczesnym kambrze (s. 32, 35, 37, 38, 40, 42, 67, 88, 94, 96). Skamieniałości prekambryjskie aż do czasów kambru składają się jedynie z organizmów jednokomórkowych. A potem nagle pojawia się całe życie, gotowe i ukształtowane. Żadnej ewolucji w skamieniałościach po prostu nie widać. Dlatego mówi się o kambryjskiej eksplozji życia (s. 32, 34, 37). Eksplozja kambryjska z czasem okazała się jeszcze bardziej nagła i szerzej zakrojona niż wcześniej przewidywano. Skrócono nawet jej okres o milion lat. Teoria Darwina przewiduje, że zróżnicowanie typów i gromad pojawiło się dopiero po długiej historii dywergencji niższych kategorii, takich jak gatunki, rodzaje, rodziny i rzędy. Tymczasem eksplozja kambryjska wprost temu przeczy. Jak ujął to ewolucjonista Jeffrey Schwartz: główne grupy zwierząt pojawiają się w zapisie kopalnym nagle i wyskakują jak Atena z głowy Zeusa - w pełni ukształtowane i gotowe do działania. Zamiast ewolucji z dołu na górę, którą przewidywał Darwin, mamy do czynienia z ewolucją z góry na dół, tak jakby ewolucja odbywała się niczym film puszczony do tyłu (s. 35-36, 38, 192). Od siebie dodam, że ateiści często śmieją się z Księgi Rodzaju, którą nazywają wierzeniami z epoki brązu. A tu się okazuje, że zapis kopalny jest zgodny z Księgą Rodzaju, a nie z darwinowską teorią ewolucji. Dobre!
Wells wskazuje też na to, że zapis kopalny jest w zasadzie kompletny i nie można wybronić darwinizmu przez stwierdzenie, że coś w tym zapisie niby brakuje. Cytowani przez Wellsa paleontolodzy są pewni, że zapis kopalny jest kompletny (s. 37, 39). Zapis kopalny jest tak dobry i wyczerpujący, że mamy nawet skamieniałości bakterii w skałach starszych niż trzy miliardy lat (s. 34, 39, 191, 193). Mamy nawet zachowane miękkie tkanki w prekambryjskim zapisie kopalnym, które znaleziono w Australii na wzgórzach Ediacara i w przełęczy Burgess (s. 39). Nie da się zatem wybronić darwinizmu przez stwierdzenie, że ewolucja co prawda nastąpiła, ale zapis kopalny jest niekompletny i uległ zniszczeniu (s. 37, 39). To tylko stare kłamstwo religiantów darwinowskich, które jest wciąż powtarzane do dzisiaj w różnych formach.
Wells pokazuje też jak darwiniści manipulują porównaniami cząstek DNA przy pomocy danych uzyskanych z biologii molekularnej. Konkretna część DNA może zawierać tysiące podjednostek i układanie ich może dać znacząco odmienne wyniki w zależności od tego, w jakiej kolejności je ustawimy i jak będziemy interpretować porównania oraz co właściwie porównamy. Dokładność zegarów molekularnych jest niepewna i szacunki różnią się tu o setki milionów lat, w zależności od używanej techniki i cząsteczek (s. 40-42).
W rozdziale 4 Wells analizuje zagadnienie homologii, czyli podobieństw w budowie organizmów (na przykład podobieństw anatomicznych), wykorzystywane przez darwinistów do nieudanego dowodzenia teorii ewolucji. Darwiniści dowodzą, że podobieństwa w strukturach różnych organizmów wynikają rzekomo ze wspólnego pochodzenia wszystkich tych organizmów. Jednak taki dowód jest obarczony błędnym kołem w tym wypadku, gdyż darwiniści z góry zakładają tutaj to, czego mają dopiero dowieść. Założenie, że podobieństwo struktur w organizmach żywych jest dowodem na wspólne pochodzenie jest wykorzystywane jako dowód na wspólne pochodzenie, czyli to, co ma dopiero zostać dowiedzione jest zarazem wykorzystywane jako dowód na to, co ma dopiero zostać dowiedzione. Mamy tu do czynienia z ewidentnym błędnym kołem w rozumowaniu darwinistów: wspólne pochodzenie dowodzi homologii, która dowodzi wspólnego pochodzenia. Jest to objaśnianie nieznanego przez nieznane (błąd logiczny ignotum per ignotum). Po drugie, biolodzy od dziesiątków lat wiedzą, że cechy homologiczne nie są efektem działania podobnych genów i nie wynikają ze wspólnego pochodzenia. Na przykład oko ośmiornicy w swej budowie bardzo przypomina oko człowieka, ale darwiniści wcale nie uważają, że jest to wynik wspólnego pochodzenia i sądzą, że oczy te wyewoluowały niezależnie (s. 52-55, 65-66). Darwiniści muszą z góry założyć istnienie wspólnego przodka aby móc wypowiedzieć zdanie, że podobieństwo dowodzi pokrewieństwa. Jednak to niczego nie wyjaśnia i jest to dogmatyzm, który myli wierzenie z wyjaśnieniem. W tej sytuacji darwinizm nic nie wyjaśnia, ale jedynie definiuje swoje wierzenie we wspólne pochodzenie (s. 55, 93-95). Wells zwraca uwagę na to, że podręczniki biologii popełniają wciąż to samo błędne koło, gdy dowodzą wspólnego pochodzenia za pomocą homologii, a następnie dowodzą homologii za pomocą wspólnego pochodzenia (s. 64-66, 197).
Darwinizm wykłada się również na szukaniu rzekomych homologii pomiędzy strukturami biomolekularnymi. Określenie podobieństwa między cząsteczkami życia jest bardzo problematyczne i dyskusyjne, tak samo zresztą jak w dziedzinie morfologii. Homologia molekularna generuje tyle samo sprzecznych wyników i ponownie ląduje ona w wyjaśnianiu nieznanego przez nieznane, czego miała uniknąć (s. 56).
Homologia darwinowska wykłada się również w obszarze zapisu kopalnego. Skamieniałości nie są łatwe do porównywania ponieważ są inne niż żywe organizmy i przez swoją niekompletność domagają się dointerpretowywania pewnych szczegółów w wyobraźni, których to szczegółów nie zawierają. Ewolucjoniści darwinowscy znowu wikłają się tu w błędne koło w rozumowaniu (s. 57). Istnieje ryzyko, że na podstawie samego podobieństwa jakichś cech darwiniści mogą uznać, że dwa organizmy są ze sobą spokrewnione, choć w rzeczywistości może je dzielić odległość milionów lat (s. 95, 96).
Wells pisze też o tym, że ewolucjoniści darwinowscy strzelili sobie w stopę porównując zapis kopalny, który przyrównali do sekwencji kolejnych modeli samochodów produkowanych przez jednego producenta. Zdaniem darwinistów podobieństwo kolejnych samochodów produkowanych przez jednego producenta jest dobrą analogią do zapisu kopalnego, który rzekomo dowodzi tego, że wszystkie współczesne organizmy żywe pochodzą od jednego wspólnego przodka. Analogia ta jest jednak fatalna dla darwinistów i ich teorii ewolucji ponieważ wszystkie samochody mają inteligentnego projektanta. W ten sposób ewolucjoniści darwinowscy niechcący wykazali, że podobieństwa między organizmami dowodzą w równym stopniu wspólnego projektanta i wspólnego pochodzenia. Wells nazwał to za Phillipem E. Johnsonem „omyłką Berry”, od nazwiska Tima Berry'ego, darwinisty, który jako pierwszy powołał się na tę nieudaną analogię z samochodami (s. 57-58). Omyłka Berry ukazuje, że wskazywanie przez darwinistów na samo podobieństwo między organizmami żywymi nie dowodzi jeszcze teorii ewolucji. Podobieństwa między organizmami mogą bowiem równie dobrze świadczyć o istnieniu wspólnego projektanta. „Dziedziczenie” to tylko puste słowo ewolucjonistów darwinowskich (s. 59, 96).
Darwinowska teoria, zgodnie z którą struktury homologiczne są wytworem podobnych ścieżek rozwoju, nie pasuje do faktów (s. 59). Ścieżki rozwoju struktur traktowanych przez darwinistów jako homologiczne są zupełnie inne na etapie larwalnym lub zarodkowym i różnią się w sposobie powstawania. Przykładem tego zjawiska są choćby pewne dwa gatunki jeżowca, które ostatecznie rozwijają się według całkowicie odmiennych ścieżek w prawie identyczne formy dorosłe. Innym przykładem są salamandry i żaby. Oba te gatunki są płazami, ale rozwój palców przebiega u nich w odwrotnych kierunkach. Nawet kończyny kręgowców nie powstają według podobnych ścieżek rozwoju, jak ustalili biolodzy. Nie ma zatem związku między homologią a ścieżkami rozwoju, jak chcieliby ewolucjoniści darwinowscy (s. 60).
Tak samo jest z genami. I tu następuje szok. Wbrew założeniom ewolucjonistów darwinowskich cechy kontrolowane przez identyczne geny niekoniecznie są homologiczne. I na odwrót, cechy uważane za homologiczne są kontrolowane przez różne geny. Na przykład zarodek muszki owocowej wymaga genu even-shipped do właściwego rozwoju segmentów, ale inne owady, takie jak szarańcza i osy, kształtują swe segmenty bez tego genu. Podobnie jest z genem sex-lethal, który jest niezbędny do określenia płci muszek owocowych, ale już nie innych owadów, które wytwarzają osobniki płci męskiej i żeńskiej już bez niego. Geny rozwojowe myszy i człowieka mogą zastąpić swe odpowiedniki u muszek. Wells zadaje trudne pytanie darwinistom: jeśli geny kontrolują struktury, a geny rozwojowe myszy i muszki są tak podobne, to dlaczego zarodek myszy nie rozwija się w muszkę, a zarodek muszki w mysz? Nie ma zatem związku między genami i strukturami, wbrew temu co sądzą ewolucjoniści darwinowscy (s. 61, 199, 200). Te same geny odpowiadające za rozwój gruczołów płciowych u muszek owocowych są u ludzi zaangażowane w proces rozwoju mózgu, co jest kolejnym przykładem na to, że cechy kontrolowane przez identyczne geny niekoniecznie są homologiczne. Na stronach 62 i 63 Wells podaje dalsze przykłady niehomologicznych struktur, w które są zaangażowane te same geny distal-less. Ciągłość informacji strukturalnej nie pochodzi zatem z genów i ścieżek rozwoju. Mechanizm powstawania struktur homologicznych pozostaje tym samym nieznany z punktu widzenia ewolucji darwinowskiej (s. 62).
W rozdziale 5 Wells omawia zagadnienie wyjątkowo bezczelnego i skandalicznego fałszerstwa dokonanego przez ewolucjonistów darwinowskich w zakresie embriologii. Zdaniem darwinistów jednym z „dowodów” na ewolucję jest to, że embriony kręgowców wyglądają niemal identycznie w pierwszym stadium. Jest to darwinowskie kłamstwo i to podwójne. Po pierwsze nie wyglądają one niemal identycznie, a po drugie nie jest to pierwsze stadium. Biolodzy od ponad wieku wiedzą już, że owo rzekome podobieństwo embrionów jest wywodzone z dziewiętnastowiecznych rycin Ernsta Haeckla, który sfałszował swe rysunki aby „udowodnić” ewolucję. W rzeczywistości ryciny te, poza sfałszowaniem, nie przedstawiają wczesnego etapu rozwoju embrionów, ale mniej więcej środkowy okres ich rozwoju. Na wcześniejszym etapie rozwoju różnice w wyglądzie embrionów są uderzające i to Haeckel oraz ewolucjoniści darwinowscy już przemilczają. Jest to klasyczny przykład tego, jak darwiniści naginają fakty do swojej teorii (s. 68-70, 72, 76, 78-79, 82-83, 85, 172, 178, 201, 203). Wells na stronie 69 zamieszcza sfałszowane ryciny Haeckla. Embriony kręgowców to nie jedyny typ, który przeczy kłamstwom ewolucjonistów darwinowskich o embrionach. Najnowsze badania nad robakami, owadami i jeżowcami ukazują wiele przykładów, w których organizmy należące do tej samej grupy bardziej różnią się od siebie we wczesnych stadiach rozwoju niż w późniejszych (s. 204).
Wells demaskuje też oszustwo ewolucjonistów darwinowskich, którzy twierdzą, że zarodki kręgowców przechodzą rzekomo przez wszystkie etapy ewolucji, odzwierciedlając w swej budowie na przykład takie cechy jak skrzela, które to skrzela mają zanikać w późniejszych etapach embrionów. Jest to tak zwana rekapitulacja. Ma to niby pokazywać, że człowiek pochodzi od ryby i ten moment jest jakby uchwycony w pewnym okresie rozwoju embrionu. Jednak nic takiego nie zachodzi i jest to kolejna manipulacja darwinistów (s. 70, 72, 82, 83). Wells dokładnie omawia zagadnienie rzekomych skrzeli, które zdaniem ewolucjonistów mają się ujawniać na pewnym etapie rozwoju embrionów kręgowców. Czyżby? Jedyne, co widać na embrionach w pewnym etapie rozwoju, to jakieś fałdy. Ale czemu ma to być od razu ślad po „skrzelach”, jak chcą darwiniści? Nie jest to ślad po żadnych „skrzelach”. Fałdy gardłowe to nie skrzela. Fałdy gardłowe nie są skrzelami nawet u zarodków ryb w stadium farynguli. Podobieństwo jest tu złudne (s. 84-85, 96). Ewolucjonista darwinowski widzi tu to, co chce widzieć przez różowe okulary swej teorii, ale tego co darwinista chce tu widzieć po prostu nie ma. Znowu mamy tu do czynienia z błędnym kołem we wnioskowaniu u ewolucjonistów darwinowskich, gdy zakładają oni z góry swą teorię i potem wyciągają wnioski zgodne już tylko z tym odgórnym założeniem. Jest to klasyczny przykład błędnego koła w rozumowaniu (petitio principii), który u darwinistów występuje bardzo często (s. 85, 96). Przy okazji warto wspomnieć o tym, że słynny darwinista Stephen Jay Gould twierdził, iż Darwin rzekomo nigdy nie bronił teorii rekapitulacji Haeckla, ale słowa samego Darwina zaprzeczają wprost temu twierdzeniu (s. 202).
Następnie Wells przechodzi do zdemaskowania oszustwa Haeckla, który sfałszował ryciny embrionów. Już w czasach Haeckla wielu współczesnych zarzucało Haecklowi sfałszowanie rycin, między innymi Wilhelm His (s. 73, 75, 76).
Na stronie 74 Wells mówi więc „sprawdzam” i porównuje sfałszowane ryciny Haeckla z rzeczywistym wyglądem embrionów na omawianym etapie. Porównanie to jest szokujące i fałszerstwo Haeckla jest ewidentne. Niezwykle rzadko umieszczam ryciny w moich tekstach, ale tym razem zdecydowałem się na porównanie obrazowe. Poniżej zamieszczam widok sfałszowanych rycin embrionów przez Haeckla, obok których widać rzeczywisty wygląd zarodków.
Rysunek 1. W górnym rzędzie znajdują się sfałszowane ryciny embrionów różnych rodzajów. W dolnym rzędzie możemy sobie obejrzeć rzeczywisty wygląd tych samych zarodków. Fałszerstwo to zostało dokonane przez ewolucjonistę Ernsta Haeckla, który przy pomocy tego fałszerstwa chciał uzyskać potwierdzenie teorii ewolucji. Widzimy do jak ordynarnych oszustw są w stanie posuwać się darwiniści, byleby tylko wesprzeć swoją bajeczkę o ewolucji. Fałszerstwo to było przez wiele lat używane i wykorzystywane przez darwinistów w niezliczonej liczbie publikacji i prezentacji. Pamiętam jak prezentowano mi to w szkole na lekcjach biologii. Obecnie ewolucjoniści również powielają tę reprodukcję w swoich podręcznikach. Skan rycin publikuję za omawianym w niniejszym tekście podręcznikiem Jonathana Wellsa, wydanym w polskim tłumaczeniu przez Fundację En Arche (s. 94). Uzyskałem zgodę wydawcy na publikację.
Wells zwraca też uwagę na to, że wybrane przez Haeckla rysunki zarodków są dobrane niezwykle tendencyjnie i selektywnie. Mianowicie, Haeckel wybrał tylko pięć przykładów, całkowicie pomijając bezżuchwowce i ryby chrzęstnoszkieletowe. Co więcej, jako przedstawiciela płazów wybrał salamandrę, a nie żabę, której zarodek wygląda inaczej. Haeckel sfałszował też rozmiary zarodków i liczbę metamerów. Wells cytuje embriologów, którzy dokładnie zbadali zakres zniekształceń w rysunkach Haeckla. Brytyjski embriolog Michael Richardson i jego koledzy napisali: „Nasze badanie poważnie podważa wiarygodność rysunków Haeckla” (s. 75). Richardson w wywiadzie dla czasopisma „Science” dodał: „Wygląda na to, że jest to jedno z najsłynniejszych fałszerstw w biologii”. Nawet Stephen Jay Gould, popularny apologeta darwinizmu, w czasopiśmie „Natural History” z marca 2000 napisał o rysunkach Haeckla, że „przesadził podobieństwa przez zastosowanie idealizacji i pominięć [...] brak dokładności i zwyczajne zafałszowanie [...] w sposób, który tylko można nazwać oszustwem” (kursywa w cytacie Goulda ode mnie). Tak więc nawet niektórzy embriolodzy i znani ewolucjoniści darwinowscy są już zmuszeni przyznać, że rysunki embrionów w wykonaniu Haeckla są po prostu fałszerstwem i zwykłym oszustwem (a może raczej niezwykłym). Wells zwraca uwagę na znaczące konsekwencje tego fałszerstwa. Otóż darwiniści nie tylko do dziś posługują się sfałszowanymi rysunkami Haeckla jako „dowodami” na ewolucję, ale również i sam Darwin opierał swój wniosek o wspólnym pochodzeniu całego życia od jednego przodka właśnie na błędnym przekonaniu, że zarodki w najwcześniejszej fazie są do siebie rzekomo podobne. Nie są (s. 76, 79-81, 86, 201, 203). Wracając jeszcze do Goulda to Wells zauważa, że Gould potwierdził, iż od ponad 20 lat wiedział, że rysunki Haeckla są zafałszowane i przyznał to dopiero po polemice z biologiem molekularnym Michaelem Behe. Czemu więc wcześniej Gould milczał na ten temat? Gould pokrętnie tłumaczył się, ale jego tłumaczenia pogrążały jego i darwinistów tylko jeszcze bardziej. Mianowicie Gould stwierdził, że ewolucjoniści darwinowscy powinni - tu dosłowny cytat - „dziwić się i wstydzić za ponad stuletni bezmyślny recykling, który doprowadził do uporczywego przedstawiania tych rysunków w znacznej części, jeśli nie większości współczesnych podręczników” (s. 86, 174). Znamienne przyznanie się do masowego powielania darwinowskiego oszustwa, i to w wykonaniu jednego z czołowych ewolucjonistów darwinowskich na świecie (s. 87, 174). Złoto.
Ano właśnie. Wells następnie rozpisuje się o tym, że najwcześniejsze stadia rozwoju zarodków nie są do siebie wcale podobne (s. 76). Na stronie 77 i 80 Wells zamieszcza rycinę, na której możemy sobie obejrzeć jak wyglądają kolejne etapy rozwoju embrionów. Jest to kolejny szokujący rysunek, na którym możemy zobaczyć zupełnie inną rzeczywistość niż ta, którą przedstawiają w podręcznikach ewolucjoniści za Haecklem. Zarodki różnią się od siebie na poszczególnych etapach rozwoju tak bardzo, jak różnią się od siebie orzech włoski, pestka dyni i limonka. Na następnych stronach Wells szczegółowo analizuje te różnice w embrionach (s. 78-79, 81-83, 85). Wells wspomina też o tym, że nawet słynni biolodzy nie zawsze wiedzą, że opierają się na sfałszowanych rysunkach Haeckla. Jednym z takich biologów był Douglas Futuyma, któremu pewien internauta zarzucił, że opiera się on na sfałszowanych rysunkach Haeckla w swym podręczniku pt. Evolutionary biology z 1998 roku. Futuyma sprawdził zagadnienie z ekspertami z dziedziny embriologii i z przerażeniem odkrył, że rzeczywiście posługiwał się sfałszowanymi rysunkami zarodków (s. 85-87). To dość dobrze pokazuje, że nawet zawodowi akademicy mogą być wprowadzani w błąd przez darwinistów. Potem takie kłamstwa niosą się po kolejnych podręcznikach jak zaraza. A zatem podstawowy filar darwinizmu i ewolucji okazał się oszustwem po ponad stu latach bezkrytycznej akceptacji, zauważa Wells (s. 87).
W rozdziale 6 Wells ponownie wraca do zagadnienia luk w zapisie kopalnym, które stanowią poważny problem dla teorii Darwina, z czego on sam zdawał sobie sprawę w swojej książce pt. O pochodzeniu gatunków. Darwin przyznawał, że liczba pośrednich ogniw przejściowych pomiędzy żyjącymi a wymarłymi gatunkami musiała być niewyobrażalnie duża. A jednak do 1859 roku żadne z takich ogniw przejściowych nie zostało znalezione (s. 88). Obecnie sytuacja jest w zasadzie taka sama. Wells pokazuje to na przykładzie tak zwanego Archeopteryksa, który zdaniem darwinistów miał być rzekomo ogniwem przejściowym między gadami a ptakami. Jednak paleontolodzy zgadzają się dzisiaj z tym, że Archeopteryks nie jest przodkiem współczesnych ptaków. Przeciwnie, Archeopteryks jest po prostu bardzo starym ptakiem (s. 89, 91). Ewolucjoniści darwinowscy mają też bardzo poważne i w zasadzie nieprzezwyciężalne do dziś problemy polegające na tym, że nie wiedzą jak wykształciło się latanie u ptaków. Sam proces latania jest pod względem aeorodynamicznym niezwykle skomplikowany. Jeszcze bardziej skomplikowane byłoby związane z lataniem przekształcenie wymagające znacznych zmian w anatomii i fizjologii zwierzęcia (s. 92, 95).
Okazało się, że paleontolodzy odkryli, iż najbardziej prawdopodobny przodek Archeopteryksa żył dziesiątki milionów lat później (s. 95, 96, 105). Archeopteryks został w końcu porzucony przez darwinistów jako rzekome ogniwo pośrednie. Trudności spiętrzyły się do tego stopnia, że stał się on bezużyteczny dla ewolucjonizmu (s. 97).
Sfrustrowani z powodu braku ogniw pośrednich ewolucjoniści postanowili je po prostu wyprodukować. Potrzeba jest matką wynalazku. Efektem tego było jedno z najgłośniejszych fałszerstw w historii darwinizmu - tak zwany człowiek z Piltdown. Ktoś połączył czaszkę człowieka z żuchwą współczesnego orangutana, spreparowaną tak, by wyglądała na pochodzącą od tego samego osobnika. Oszustwo w końcu została wykryte i zamiecione pod dywan, choć przez pewien czas piewcy ewolucjonizmu darwinowskiego posługiwali się człowiekiem z Piltdown jako „dowodem” na teorię ewolucji. Ale darwiniści mają nie tylko swojego sfałszowanego człowieka z Piltdown na koncie. Mają też ptaka z Piltdown na koncie, na którego nabrał się w 1999 roku nawet słynny magazyn „National Geographic” w wydaniu z listopada 1999. Ptak ten został nazwany Archeoraptorem i okrzyknięty wielką sensacją, która miała być brakującym ogniwem między ziemnymi dinozaurami a ptakami. Niestety, sensacja ta była równie głośna co skandaliczna, gdyż również i to okazało się oszustwem (s. 97, 222-223). Chiński paleontolog Xu Xing dowiódł, że do skamieliny prymitywnego ptaka jakiś oszust przykleił ogon dinozaura. W ten oto sposób ewolucjoniści darwinowscy „wyprodukowali” kolejny „dowód” na ewolucję (s. 98). Tam, gdzie nie ma dowodów, kreatywność fantastów bierze górę. Zamiast dowodów na ewolucję mamy tu kolejny kreatywny dowód na to, że ewolucja jest jedynie fantazją darwinistów. Wspomniany magazyn „National Geographic” ośmieszył się do tego stopnia, że w wydaniu z 21 stycznia 2000 ogłosił „sprostowanie”. W tym samym czasie prestiżowe czasopismo naukowe „Nature” skrytykowało „National Geographic” za „naiwność”. Wiodący paleontolodzy określili zaś magazyn „National Geographic” mianem „brukowego dziennikarstwa”. W całym tym zamieszaniu umknął wszystkim fakt, że nawet gdyby Archeoraptor był prawdziwy (a nie był), to i tak byłby o dziesiątki milionów lat młodszy od Archeopteryksa. Nie nadawał się więc na żadne „ogniwo pośrednie” między dinozaurami a ptakami (s. 98-99, 105).
Kolejnym niewypałem ewolucjonistów, który kandydował na ogniwo pośrednie między dinozaurami a ptakami, był niejaki Bambiraptor. Jednak okazał się on o 75 milionów lat późniejszy niż Archeopteryks. W dodatku powstał jeszcze jeden znaczący problem: nie miał on piór. Nie znaleziono żadnego, nawet najmniejszego śladu piór na skamieniałościach. Tym bardziej nie mógł być on więc przodkiem ptaków. Czy darwinistom to przeszkadzało? Ależ skąd. Zaczęli w swej wyobraźni dorysowywać pióra Bambiraptorowi, których to piór on nigdy nie miał. Fantazja darwinowska znowu przyszła z pomocą (s. 100, 102, 105, 175, 206). Co gorsza, na konferencjach ewolucjonistów zaczęli pojawiać się jawni krytycy hipotezy, zgodnie z którą ptaki pochodzą od dinozaurów. Na przykład na sympozjum na Florydzie zjawił się ornitolog Alan Feduccia z Uniwersytetu Południowej Karoliny, który przewidział, że teoria dino-ptaków będzie „największą kompromitacją paleontologii XX wieku”. Innym sceptykiem był Larry Martin, który powiedział, że gdyby miał bronić teorii pochodzenia ptaków od dinozaurów to czułby zażenowanie za każdym razem gdyby miał wstać i mówić na ten temat. Niejaki Storrs Olson rozdawał nawet na sympozjum znaczki z napisem „Ptaki NIE są dinozaurami” (s. 102). Na tym nie koniec darwinowskich niewypałów w temacie pochodzenia ptaków. Ewolucjoniści zaczęli w pewnym momencie twierdzić, że uzyskali DNA niejakiego Triceratopsa sprzed 65 milionów lat. Problem w tym, że wiadomo, iż DNA starsze niż milion lat nie dostarczają wiarygodnych informacji. Drugi problem polega na tym, że Triceratops nie pochodzi z tej gałęzi dinozaurów, z której nawet wedle samych darwinistów miały ewoluować ptaki. Triceratops nie mógł więc być przodkiem ptaków. To jest jednak nic przy tym, co odkryto dalej. Okazało się bowiem, że DNA Triceratopsa jest takie samo jak DNA indyka. Oba kody genetyczne są w 100% identyczne. Wszystko to brzmi jak jakiś żart prima aprilisowy (s. 102-105).
Bez względu na to jak komiczne byłyby te wszystkie perypetie ewolucjonistów darwinowskich, którzy nie umieją wyjaśnić zagadki pochodzenia ptaków, pewne jest to, że współczesne ptaki nie pochodzą ani od Archeopteryksa, ani od żadnego Triceratopsa lub czegokolwiek w tym rodzaju. Zgadzają się z tym wszystkie strony tego sporu (s. 105, 207). Słynny astronom sir Fred Hoyle uważał nawet Archeopteryksa za jawne fałszerstwo (s. 206). Ale to już tylko taka ciekawostka na marginesie.
Kilka słów ode mnie. A zatem Archeopteryks nie potwierdza ewolucji ptaków od gadów. Collin Patterson, specjalista od danych kopalnych, tak samo jak Raup i Stanley nie potrafi podać ani jednej formy przejściowej między większymi grupami zwierząt. Nie potrafi też udzielić odpowiedzi na pytanie o to czy Archeopteryks jest przodkiem wszystkich ptaków. Uważa on ponadto, że Archeopteryks nie jest dobrym przykładem formy przejściowej (za Luther D. Sunderland, Darwin's Enigma. Fossils and Other Problems, California 1984, s. 65n). To samo zauważa Henry Gee (In Search of Deep Time). Paul Lemoine na przykład pisze, że chociaż Archeopteryks ma cechy zarówno gadów, jak i ptaków, to „z pewnością nie jest przodkiem żadnego z nich, ale raczej stanowi jedynego reprezentanta pewnej szczególnej podklasy”. Jak już wspomniałem, ostatnio godni szacunku uczeni (wśród nich Sir Fred Hoyle) sugerowali, że skamieniałość Archeopteryksa jest oszustwem (patrz Strange Case of Archaeopteryx 'Fraud', „New Scientist”, 14 marzec 1985, vol. 105, No. 1447, s. 3). Owo stworzenie wielkości gołębia nie rozwiązuje żadnego problemu ewolucji ptaków. Był to w zasadzie ptak upierzony, tak samo jak te dziś żyjące. Zgadzają się z tym współcześni ewolucjoniści:
„Paleontolodzy próbowali zamienić Archeopteryksa w naziemnego, pierzastego dinozaura. Ale tak nie jest. To ptak, ptak siedzący. I żadna ilość „paleo-bełkotu” tego nie zmieni” (A. Feduccia, cytowany w: V. Morell, Archaeopteryx: Early Bird Catches a Can of Worms, „Science”, 259(5096):764–65, 5 luty 1993).
Pierwotnie darwiniści stwierdzali, że Archeopteryks wyraźnie demonstruje makroewolucyjne przejście od gadów do ptaków. Mówili, że faktycznie Archeopteryks jest najlepszym przykładem formy przejściowej w przypadku danych kopalnych dotyczących kręgowców. Miał on zęby i kostny ogon („cechy gadzie”), a jednocześnie prawdziwe pióra asymetryczne, co jest cechą charakterystyczną dla ptaków (Alan Feduccia, Feathers of Archeopteryx, „Science”, marzec 1979). Ale sądząc po jego względnie masywnych widełkach obojczykowych i asymetrycznych stosinach piór lotnych, Archeopteryks prawdopodobnie był zdolny do siłowego lotu. Inne kopalne ptaki też miały zęby, chociaż nie występują w żadnej współczesnej postaci. Ponadto niektóre gady nie mają zębów. Ewolucjoniści szybko okrzyknęli Archeopteryksa „ogniwem pośrednim” między ptakami a gadami, ponieważ podobnie jak choćby Changchengornis ma „gadzie” pazurki na skrzydłach. Ale i dzisiaj istnieją ptaki z takimi samymi pazurkami, na przykład amerykański Hoatzin, afrykański Touraco, czy po prostu struś. Czemu to już nie są dla darwinistów „ogniwa pośrednie” między gadami a ptakami? Wiadomo - ponieważ żyją od milionów lat i wciąż się w nic nie przekształciły (ani nic się nie przekształca w nie), co oznacza, że Archeopteryks też nie musiał się w nic przekształcić, ani z niczego przekształcić z powodu takich cech.
Jeszcze nie przeniknęło do powszechnej świadomości, że odkryto współczesnego ptaka, który żył w tym samym czasie co Archeopteryks (Bone Bonanza: Early Bird and Mastodon, „Science News”, 24 wrzesień 1977, s. 198). Mianowicie, w 1977 roku odnaleziono w Colorado skamieniałości niewątpliwego ptaka, który nie mógł pochodzić od Archeopteryksa, ponieważ żył w tym samym czasie. Ponadto okazało się, że Archeopteryks miał tak znakomite skrzydła, że był w stanie dobrze latać. Był to ptak z prawdziwego zdarzenia, chociaż o nieco dziwnej budowie. Jeśli Archeopteryksa nazywa się ogniwem pośrednim między dinozaurami a ptakami - uznał Hitching - to równie dobrze można pingwina nazwać formą pośrednią między ptakiem i rybą.
Wróćmy jednak do omawiania książki Jonathana Wellsa pt. Ikony ewolucji. W rozdziale 7 Wells omawia kolejny rzekomy „dowód” na darwinowską teorię ewolucji, którym jest melanizm przemysłowy ciem krępaków. I tu się dopiero będzie działo! Jednak okazało się, że nie nastąpiło tu nic więcej niż zmiana proporcji istniejących już wcześniej gatunków ciem. Zmiany te nie były bardziej imponujące niż dokonywane od wieków zmiany proporcji wywoływane przez hodowców zwierząt domowych (s. 111).
Melanizm przemysłowy, czyli większe występowanie brunatnej odmiany ciem krępaka na danym obszarze z powodu zanieczyszczeń przemysłowych, które umożliwiały mu wtapianie się w środowisko dzięki owym zanieczyszczeniom. Wspomniany owad był po prostu mniej widoczny dla drapieżników dzięki ciemnemu tłu. Jednak okazało się, że istnieją rozbieżności między postulatami darwinistów a rzeczywistym geograficznym rozmieszczeniem melanistycznych ciem. W grę wchodziły jeszcze jakieś nieznane czynniki. Na obszarach wiejskich, gdzie zanieczyszczenie przemysłowe jest niewielkie, odsetek występowania form melanistycznych sięgał aż 80%. Coś tu wyraźnie nie grało (s. 111-113, 117, 119). Okazało się również, że obecność lub nieobecność porostów, na tle których miały się chować ćmy melanistyczne, nie była aż tak ważna (s. 114, 118).
Dalsze badania dokonywane po roku 1980 wykazały, wbrew twierdzeniom darwinistów, że ćmy krępaka nabrzozaka wcale nie siadają na pniach drzew, gdzie byłyby łatwo dostrzegane przez ptaki i w ten sposób eliminowane na drodze doboru naturalnego. Wyszło na jaw, że ćmy te wyjątkowo rzadko siadają na pniach drzew. W trakcie 25 lat badań w terenie Cyril Clark i jego koledzy znaleźli zaledwie jednego krępaka nabrzozaka siedzącego na pniu drzewa. W przeciwieństwie do twierdzeń ewolucjonistów badania ujawniły, że krępaki nabrzozaki spędzają czas w ukryciu. Krępak nabrzozak nie siada na pniach drzew (s. 115, 118). Skąd więc wzięły się zdjęcia w podręcznikach darwinistów, na których możemy sobie obejrzeć ćmy krępaki siedzące na pniach drzew?
Zdjęcia te zostały zainscenizowane. Mało tego. Ewolucjoniści nawet przyznali się, że spreparowali te zdjęcia. Theodore Sargent z Uniwersytetu Massachusetts powiedział reporterowi „Washington Times” w 1999 roku, że przyczepiał martwe okazy ciem do pni drzew na potrzeby filmu przyrodniczego. Wykonano wiele zafałszowanych fotografii. Cały „melanizm przemysłowy”, przedstawiany przez darwinistów jako „dowód” na ewolucję, został sfabrykowany. Wyszło zatem na jaw kolejne oszustwo ewolucjonistów. Ćmy krępaka nabrzozaka nie siadają na pniach drzew i nie są eliminowane przez dobór naturalny, jak chcieliby darwiniści (s. 116, 118-119, 172, 174-175, 178, 211). Zresztą, jaki to miałby być niby dowód na ewolucję? Ćmy krępaki w wersji zabarwienia ciemnego i jasnego istnieją obok siebie od zawsze i ewolucjoniści nigdy nie wykazali, że jedna odmiana powstała tu z drugiej. Całą tę darwinowską mistyfikację o doborze naturalnym można więc włożyć między bajki (s. 116).
Problem z tą całą mistyfikacją związaną z ćmami krępaka nabrzozaka dostrzegli też sztandarowi darwiniści. Jerry Coyne, biolog ewolucyjny z Uniwersytetu Chicago, napisał, że zebrane dowody na dobór naturalny krępaka nabrzozaka okazały się „wadliwe albo wręcz błędne”. Coyne przyznał, że ćmy były bezpośrednio umieszczane na pniach drzew. Coyne doszedł do wniosku, że „cenny koń w naszej stajni dowodów” ewolucji „jest w złej kondycji. [...] Musimy przestać udawać, że rozumiemy sposób działania doboru naturalnego”, pisał Coyne (s. 118-119). A zatem ewolucjoniści darwinowscy nie rozumieją zasady działania doboru naturalnego. Wells uważa, że odwoływanie się przez darwinistów do doboru naturalnego w niczym nie różni się od praktykowania alchemii (s. 119). Od siebie dodam, że wiara darwinistów w magiczną potęgę doboru naturalnego i losowych mutacji w niczym nie różni się od wiary w potęgę nonsensu, a ewolucjonizm stanowi po prostu credo ateistycznego materializmu.
A zatem ewolucjoniści darwinowscy już wiedzą, że zdjęcia i eksperymenty związane z ćmą krępaka nabrzozaka zostały sfałszowane i są wadliwe (s. 159). Czy to im przeszkadza w powoływaniu się na ten przykład, gdy piszą o „dowodach” na ewolucję? W żadnym wypadku. Wells przywołuje casus kanadyjskiego podręcznika od ewolucji, w którym autor zamieszcza sfałszowane zdjęcia krępaka nabrzozaka i nawet przyznaje się do tego, że wie, iż zdjęcia te są jedynie inscenizacją. Jednak znany ewolucjonista Jerry Coyne jest zażenowany fałszerstwem związanym z ćmą krępaka. „Moja reakcja”, pisał Coyne cytowany przez Wellsa, „przypomina konsternację towarzyszącą odkryciu w wieku sześciu lat, że to mój ojciec, a nie Święty Mikołaj przynosi prezenty na Boże Narodzenie” (s. 120). Bardzo interesujący przypadek, gdy to sami darwiniści przyrównują teorię ewolucji do bajki o Świętym Mikołaju, który przynosi wszystkim dzieciom prezenty pod choinkę. Tym bardziej, że Święty Mikołaj to ulubiona postać ateistów, którzy przyrównują Świętego Mikołaja do Boga.
W rozdziale 8 Wells omawia słynny przypadek tak zwanych zięb Darwina, które rzekomo mają być jednym z najbardziej koronnych dowodów na teorię ewolucji. Darwin obserwował zięby w czasie swej podróży na wyspy Galapagos. Dzioby zięb podobno zmieniają swój kształt w zależności od uwarunkowań środowiskowych. Mamy różne gatunki zięb, ale Wells zauważa, że zamiast rozdzielania się na nowe gatunki następuje proces odwrotny - hybrydyzacja, która sprawia, że gatunki zięb łączą się w jedno, zamiast rozgałęziać się na kolejne, jak zakładało drzewo filogenetyczne Darwina (s. 122, 129, 130-132). Okazało się też, że znaczna część informacji zbieranych przez Darwina na temat zięb była błędna. Osiem z piętnastu lokalizacji zidentyfikowanych przez niego zostało zakwestionowane. Darwin miał ograniczone i w znacznej mierze błędne pojęcie na temat zwyczajów żywieniowych i geograficznego rozmieszczenia tych ptaków (s. 123). Po 1947 roku zaczęto Darwinowi przypisywać zasługi dotyczące zięb, których nigdy nie widział, oraz spostrzeżenia na ich temat, których nigdy nie poczynił. Nazwanie zięb na jego cześć „ziębami Darwina” ma w zasadzie charakter mityczny (s. 124).
Nie mamy też informacji na temat genetyki dziobów zięb. Badania chromosomów nie wykazują różnic między ziębami z Galapagos (s. 125, 215). Ewolucjoniści darwinowscy wmawiają wszystkim, że na skutek zmian środowiskowych, na przykład w okresach suszy, rozmiary i kształty dziobów zięb zmieniają się. Ma to być rzekomo „dowód” na ewolucję, czyli na to, że wszyscy ludzie wyewoluowali z mikrobów lub innych drobnoustrojów. Wedle darwinistów wszyscy jesteśmy bowiem jedynie wielokrotnie zmutowaną bakterią. Tymczasem dokładne badania ujawniły, że zmiany dziobów zięb poruszają się zaledwie w zakresie pół milimetra (s. 127). Cóż za spektakularny „dowód” na ewolucję. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Wells pisze, cytując pewien z komentarzy, że nawet niektórzy biolodzy mają wątpliwości czy zmiany dziobów zięb wyjaśniają także ich pochodzenie (s. 227).
Ale w sumie to jest nawet jeszcze gorzej niż chcieliby ewolucjoniści darwinowscy. Okazuje się, że te mikroskopijne zmiany dziobów zięb poruszają się w obie strony i kształt dzioba potrafi wrócić do poprzedniego stanu i rozmiaru. Zmiana nie utrwala się (s. 128-129, 131-132, 159, 175). Zaobserwowano to również u dużej zięby kaktusowej na Isla Genovesa. Według paleobiologa Roberta Carrolla powrót kształtu dzioba do poprzedniego rozmiaru jest regułą, a nie wyjątkiem (s. 216). No i gdzie tu jest niby jakaś „ewolucja”? A gdzie tu są jakieś „dowody” na ewolucję? Nie ma ani jednego, ani drugiego. Wciąż przypominam, że według darwinistów my ludzie wyewoluowaliśmy z drobnoustrojów. Jak zmiana dzioba zięby o pół milimetra w obie strony ma tego niby dowodzić? Ktoś tu robi z nas idiotów (s. 159).
Wells zwraca też uwagę na to, że w ogóle jest dość wątpliwe dzielenie przez ewolucjonistów zięb na oddzielne gatunki. Jest to sztuczne i wymuszone. Populacja ludzka, mimo różnicy ras i języków, niewątpliwie należy do tego samego gatunku (s. 131). To samo dotyczy różnych ras psów i koni. Gdyby zdefiniować rygorystycznie gatunki jako te, które nie mogą się krzyżować, to wtedy na Daphne rozpoznalibyśmy tylko dwa gatunki zięb Darwina. Nie ma czternastu odrębnych gatunków zięb Darwina. Dowody na to nie wskazują. Tak zwane zięby Darwina pozostawiają wiele do życzenia jako rzekomy przykład powstawania gatunków na skutek działania doboru naturalnego (s. 131-132, 214). Nie wyodrębniono nawet czynnika selekcji. Darwiniści mają ewidentnie skłonność do wyolbrzymiania i do przesadnych twierdzeń opartych na mizernych przesłankach. Wprowadzają innych w błąd w swych publikacjach i przemilczają istotne fakty, które przeczą ich teorii ewolucji. To nie ma nic wspólnego z naukowym poszukiwaniem prawdy. To jest wypaczanie prawdy przez darwinistów (s. 132-133).
W rozdziale 9 Wells analizuje kwestię mutacji u muszek owocowych. Słynne są już dziś eksperymenty ewolucjonistów darwinowskich, którzy poddawali biedne muszki owocowe krzyżowaniu w celu wywołania u nich mutacji genetycznych, mających doprowadzić do „ewolucji”. W ten sposób darwiniści chcieli uzyskać „dowody” na ewolucję. Jak widać, te „dowody” na ewolucję, które już niby istnieją (czytaj: nie istnieją), były niewystarczające i postanowiono uzyskać kolejne „dowody”, tym razem znęcając się nad muszkami owocówkami. Wells pisze, że mutacje genetyczne nie są w stanie wyjaśnić tej ogromnej różnorodności życia, którą widzimy na Ziemi. Po prostu ten mechanizm jest za słaby do takiego wyjaśnienia (s. 134-135). Wszystkie znane nam mutacje są albo szkodliwe dla organizmu (przeważająca większość), albo w najlepszym wypadku neutralne. A co dopiero mówić o mutacjach, które przekształcałyby jeden gatunek w drugi. Takie mutacje nie istnieją. Przykładem wspomnianej szkodliwości są właśnie mutacje, które darwiniści wywoływali u muszek owocowych w ramach swoich eksperymentów. Zmutowana muszka jest poważnie upośledzona (s. 135, 137). I po mutacji wciąż jest tylko muszką, a nie staje się czymś innym, jak to się dzieje w bajkach darwinistów.
Jednak ewolucjoniści darwinowscy uparcie próbowali i w końcu udało im się wytworzyć pewne mutacje u muszek owocowych. Jednym muszkom wyrosły nogi na głowie, innym dodatkowa para skrzydeł. Czy to była ewolucja? Skądże znowu. Były to tylko kolejne mutacje destrukcyjne, które potwierdziły prawdę, że mutacje są niemal zawsze destrukcyjne (ewentualnie neutralne). Co więcej, sztucznie wywołane przez darwinistów mutacje były ekstremalnie rzadkie i skrajnie nieprawdopodobne do wystąpienia w naturze, ponieważ darwiniści wywołali aż trzy mutacje u muszek. Takie coś się nie zdarza w naturze pozbawionej ludzkiej ingerencji (s. 140).
Na tym nie koniec niepowodzeń u ewolucjonistów darwinowskich. Dodatkowa para skrzydeł, która wyrosła u niektórych muszek, okazała się bezużyteczna. Skrzydła te są pozbawione mięśni. Wells daje tu przykład skrzydeł w samolocie, które zwisają w dół w czasie lotu. Skrzydła takie są oczywiście bezużyteczne. W dodatku muszki z dodatkową parą skrzydeł mają trudności w rozmnażaniu. Poza laboratorium od razu by wyginęły i nie są one w stanie latać z powodu zwisających skrzydeł niezdolnych do lotu. Dodatkowa para niefunkcjonalnych skrzydeł nie jest zresztą czymś nowym, co zasługiwałoby na miano „ewolucji”. Muszka owocowa wciąż jest muszką, która jest jedynie zdegenerowanym mutantem. Nawet darwiniści przyznali, że ten eksperyment nie powiódł się. Cytowany przez Wellsa Ernst Mayr napisał, że takie muszki są jedynie dziwolągami i potworkami, które można określić mianem beznadziejnego tworu podlegającego eliminacji przez dobór naturalny. Co ciekawe, ewolucjoniści darwinowscy wierzą, że muszki owocówki rzeczywiście posiadały kiedyś dodatkowe pary skrzydeł, ale utraciły je na korzyść uzyskania funkcjonalności. Eksperyment z mutacjami u muszek owocowych nie dowiódł więc niczego poza „ewolucją wstecz”, czyli czymś zupełnie odwrotnym niż oczekiwali darwiniści (s. 141, 159, 172, 218).
Wells opisuje też przyczyny niepowodzenia ewolucjonistów darwinowskich w kwestii eksperymentów z muszkami owocowymi. To cała hierarchia musiałaby ewoluować, aby wywołać korzystną zmianę w dodatkowej parze skrzydeł, a nie zaledwie jeden gen. Jako „dowód” na ewolucję muszka owocowa nie jest więcej warta niż dwugłowe ciele pokazywane w cyrku (s. 142). Paradoksalnie przez te eksperymenty darwiniści udowodnili jedynie coś, co jest przeciwne założeniom teorii ewolucji, a mianowicie to, że każdy organizm ma swój kres w zakresie zmian i geny pilnują aby ów organizm nie zmienił się w coś innego. Istnieje wiele przypadków podobieństw i różnic w genach, które nie są związane z podobieństwami i różnicami w morfologii. Tak więc uzasadnione jest kwestionowanie twierdzenia neodarwinistów, którzy roszczą sobie, że mutacje genetyczne dostarczają surowca ewolucji na szeroką skalę. Geny nie są aż tak ważne, jak ukazują je neodarwiniści. Dla ewolucjonisty darwinowskiego ekwiwalencja genomowa jest paradoksem: skoro geny kontrolują rozwój, a geny w każdej komórce są takie same, to dlaczego komórki są tak różne? Geny są włączane i wyłączane przez jakieś czynniki zewnętrzne. A zatem jest coś poza genami, co je kontroluje. Czynniki te nazywamy czynnikami epigenetycznymi i pozostają one nieuchwytne (s. 144). Takie geny rozwojowe jak ultrabithorax są do siebie podobne u wielu różnych zwierząt, włączając w to muchy i ludzi. Jeśli nasze geny rozwojowe są podobne do genów zwierząt, to dlaczego człowiek nie wydaje na świat muszek owocowych zamiast istot ludzkich? Te dylematy są nierozwiązane przez neodarwinizm i dlatego ewolucjoniści zamiatają ten problem pod dywan i przemilczają go. Jednak coraz częściej słychać wśród biologów głosy sprzeciwu wobec neodarwinowskiej idei, że geny kontrolują rozwój zarodkowy (s. 145). Z tego punktu widzenia tym bardziej poronione są więc te wszystkie eksperymenty ewolucjonistów dokonywane na muszkach owocowych, które jedynie za pomocą manipulacji genetycznych mają dostarczyć „dowodów” na ewolucję. Pomijam już fakt, że celowe zmiany wywoływane w laboratorium nie przypominają ślepej i nieukierunkowanej ewolucji, ale prędzej kojarzą się z działaniami inteligentnego projektanta. To kolejny znany problem dotyczący eksperymentatorów neodarwinowskich.
Wells pisze też, że mutacje biochemiczne - takie jak prowadzące do odporności na antybiotyki lub mutacje prowadzące do anemii sierpowatej - nie wpływają na kształt ani strukturę organizmu. Ewolucja potrzebuje korzystnych mutacji, które wpływają na morfologię (s. 138, 142-144). Warto o tym wspomnieć ponieważ darwiniści często oszukują opinię publiczną gdy twierdzą, że wspomniane mutacje prowadzące do odporności bakterii na antybiotyki lub prowadzące do anemii sierpowatej (jest to choroba), są rzekomo dowodem na to, że wszyscy wyewoluowaliśmy od jakiegoś drobnoustroju. Jest to oczywiście kolejny nonsens promowany przez ewolucjonistów, bo jedno w żaden sposób nie wynika tu z drugiego. Od siebie dodam, że zmienność mikro związana z mutacją biochemiczną opartą na uodparnianiu się bakterii na antybiotyki, też nie jest niewątpliwym przykładem. Dwaj izraelscy naukowcy zbadali jeszcze raz dogłębnie tę kwestię (Lee Spetner, 2001) i okazało się, że tak naprawdę bakterie nie uodparniają się na antybiotyki. Jedynie pewne szczepy pośród nich od zawsze mają taką odporność i transferują gen tej odporności innym bakteriom. Ale nie jest to żadna „ewolucja”, bo ta nowa cecha nie powstaje na drodze ewolucji, tylko jest przekazywana już jako istniejąca wcześniej. To przeczy tezie, że jakaś cecha jest nabywana przez te bakterie drogą presji środowiskowej. Nie wspominając już o tym, że przykład z bakteriami jest fatalny i nie jest przykładem żadnej „ewolucji”, choćby z tego względu, że ten antybiotyk niszczy bakterie już na tyle, że antybiotyk nie może już ich potem do reszty zabić. I co to jest niby za „ewolucja”?
W rozdziale 10 Wells rozważa „dowody” ewolucjonistów na rzekomą ewolucję koni. Okazuje się, że mamy tu do czynienia z kolejnym przykładem mistyfikacji darwinowskiej. Szczątkowe rysunki kości, nóg i zębów zostały przez ewolucjonistów „uzupełnione” rysunkami czaszek i w ten oto sposób darwiniści uzyskali „dowody” na „ewolucję” koni (s. 147). Doktryna nieukierunkowanej ewolucji jest jedynie ideą metafizyczną, a nie empirycznym faktem. Wykracza ona poza fakty i dowody, którymi dysponujemy. Jest to pojęcie, które jedynie udaje neutralny opis natury. Nie dowiedziono, że mechanizm neodarwinowski (czyli dobór naturalny plus losowe mutacje) jest w stanie doprowadzić do ewolucji konia (s. 147-149, 152-153, 154-156, 159) lub człowieka (s. 157).
Na stronach 148 i 150 Wells publikuje diagramy ewolucjonistów, które mają obrazować rzekomą ewolucję koni. Diagramy te są jedynie czystą fantazją darwinowską i w dodatku ewolucjoniści ciągle coś w nich zmieniają, rewidują i przy nich majstrują. Na przykład Proterohippus został odrzucony a Protohippus został uznany za wymarłą linię boczną. Miohippus pojawia się w zapisie kopalnym przed Mesohippusem, choć utrzymuje się później (s. 150-151). Darwiniści ciągle wciskają opinii publicznej kit, że ewolucja jest rzekomo „bezspornym faktem, udowodnionym ponad wszelką wątpliwość”. Trochę dziwny jest ten „fakt”, który podlega nieustannym zmianom i rewizjom. Nie wspominając już o braku jakichkolwiek dowodów na ten rzekomy „fakt ewolucji”. Wells w pewnym momencie konstatuje, że jeśli najbardziej sztandarowymi „dowodami” na ewolucję są skompromitowane ćmy krępaka i dzioby zięb, które zmieniają się w zakresie mniejszym od milimetra, czy zmutowana czteroskrzydła muszka owocówka niezdolna do latania, to coś kiepsko jest z tymi dowodami na „ewolucję” ludzi od drobnoustrojów. Okazuje się, że neodarwiniści nie mają tak naprawdę żadnych dowodów na ewolucję. Król jest nagi (s. 152, 154-155). Darwinizm jest jedynie promowaniem filozofii i metafizyki materialistycznej w przebraniu nauki, którą to nauką nie jest. W duchu tej filozofii indoktrynuje się studentów nauk biologicznych. Jednakże filozofia materialistyczna nie wynika z dowodów, ale jest jedynie założeniem metafizycznym i sekularystycznym mitem (s. 153-156, 169, 171, 182). Darwiniści wprowadzają zatem ludzi w błąd. Nawet Richard Dawkins przyznał, że ewolucjonistom nie są potrzebne żadne dowody aby udowodnić prawdziwość darwinizmu. Symulacje komputerowej ewolucji wystarczają Dawkinsowi w pełni (s. 154). Nie potrzeba mu dowodów aby coś udowodnić. Osobliwe twierdzenie. Nie potrzeba zatem również dowodów aby udowodnić istnienie Boga. Twierdzenie, że Bóg istnieje jest zatem również udowodnione bez dowodów. Dawkins jest generalnie niezbyt rozgarnięty, co wiadomo już od dawna, ale w tym miejscu jest wręcz „genialny”.
W rozdziale 11 Wells analizuje ostatni ikoniczny rzekomy „dowód” na ewolucję - skamieniałości domniemanych przodków człowieka. Ewolucjoniści darwinowscy nie mają żadnych dowodów na to, że jesteśmy jedynie zwierzętami i że nasze istnienie jest jedynie przypadkowym i ubocznym produktem ewolucji. Odkrycia skamieniałości rzekomych przodków człowieka są bardzo szczątkowe i do tego darwinowska interpretacja tych szczątków jest silnie skażona osobistymi przekonaniami i uprzedzeniami. Paleoantropolodzy przyznają, że ich dziedzina jest najbardziej subiektywna i kontrowersyjna w całej biologii. Nie jest to żaden mocny fundament dla daleko posuniętych twierdzeń, jakie darwiniści wysuwają na temat natury człowieka. Modele wyjaśniające rzekomą ewolucję człowieka nie są niczym więcej niż domkiem z kart, jak to ujął F. Clark Howell, biolog ewolucyjny z Berkeley (s. 157, 159-161, 164-167, 169-170, 171, 185).
Neandertalczyk, uważany swego czasu przez ewolucjonistów za „przodka człowieka”, okazał się współczesny człowiekowi. Darwiniści uważali go swego czasu nawet za „małpę”. Wcześniej uważano go po prostu za zwykłego człowieka, którego kości zdeformowała choroba (s. 161). Huxley też uważał neandertalczyka za zwykłego człowieka, a nie za przodka ludzi (s. 163). Dosłownie co kilka miesięcy poglądy ewolucjonistów na temat neandertalczyków zmieniają się o 180 stopni. Pisarz naukowy James Shreeve żartował nawet, że rozmawiał ze 150 naukowcami i otrzymał 150 różnych punktów widzenia. Każda teoria dotycząca neandertalczyka zmienia się jak pogoda w niektórych stanach USA. Jeśli ci się nie podoba, to poczekaj pięć minut a na pewno się zmieni (s. 168-169, 224). Darwiniści tworzą fantazyjne rysunki jaskiniowców, z którymi paleontolodzy się z reguły nie zgadzają (s. 169). Jak widać, przy odkryciach skamieniałości istnieje szerokie pole do różnych interpretacji, które wykluczają się wzajemnie. Dotyczy to zwłaszcza odkryć prehistorycznych szczątków człowieka, które są bardzo skąpe i fragmentaryczne. Nie ma tu żadnych „twardych faktów”, jak wmawiają naiwnej opinii publicznej ewolucjoniści. Nie jest to tylko kwestia odkrycia, ale kwestia interpretacji, która jest podatna na ideologiczne wpływy i uprzedzenia (s. 164, 166-167, 169, 171).
Wells szeroko omawia też słynne darwinowskie oszustwo, związane z rzekomą ewolucją człowieka, znane jako człowiek z Piltdown. Czaszka z Piltdown należała w rzeczywistości do współczesnego człowieka, choć być może liczącego tysiące lat. Natomiast żuchwa należała w tym przypadku do współczesnego nam orangutana. Zęby zostały tu celowo spiłowane tak, że wyglądały na ludzkie. Dopiero po ponad czterdziestu latach odkryto oszustwo związane z człowiekiem z Piltdown. Wcześniej to oszustwo funkcjonowało w oczach opinii publicznej jako kolejny „dowód” na ewolucję (s. 164). Ile takich „dowodów” na „ewolucję” jest jeszcze sfałszowanych i czeka na zdemaskowanie? Naukowców można oszukać jak zwykłych ludzi, tym bardziej biorąc pod uwagę to, że widzą oni to, co chcą widzieć (s. 164-167).
Wells poświęca szczególnie dużo uwagi odkryciom kopalnym, a zwłaszcza temu, że podlegają one wielorakiej interpretacji w zależności od tego jak są rekonstruowane. Na podstawie szczątków kopalnych nie można określić związków typu przodek-potomek. Skamieniałości po prostu nie rodzą skamieniałości. Jak to określił Henry Gee w 1999 roku, główny autor naukowy magazynu „Science”, „żadna skamielina nie posiada aktu urodzenia”. Na przykład słynna czaszka odkryta w północnej Kenii w 1972 roku dramatycznie zmieniała wygląd i przemieniała się w coś innego, w zależności od tego w jaki sposób górną szczękę przyłączano do pozostałej części. To jak umieszczano szczękę zależało od przyjętych z góry założeń. Potem każdy wybiera sobie tylko to, co mu pasuje, w zależności od uprzednich oczekiwań. Na podstawie tego samego zestawu kości można stworzyć różne postaci. A zatem skamieniałości nie rozwiązują problemu pochodzenia człowieka lecz ten problem jedynie pogłębiają. Do tego dochodzi jeszcze problem tego, że dysponujemy bardzo małym zasobem odnalezionych szczątków kości, co przyznała Constance Holden w magazynie „Science”. Można je zmieścić w małej skrzyni. Pewien antropolog porównał to zadanie do próby odtworzenia całej treści książki Wojna i pokój jedynie przy pomocy odnalezionych 13 przypadkowych stron (s. 164-167, 169).
Okresy oddzielające skamieniałości są tak ogromne, że nie możemy powiedzieć niczego konkretnego na temat możliwych połączeń między nimi w sensie pochodzenia, przyznał wyżej już przywoływany Henry Gee. Mamy tu do czynienia z milionami lat, czyli z „głębią czasu”, jak to nazywa Gee. Bez możliwości odtworzenia tych połączeń wszystko pływa tu w ogromnym morzu luk (s. 165-166).
Wells trafnie zauważa też, że współczesny darwinizm odgrywa taką samą rolę jak mity przednaukowe i jest tak samo zmyślony i niepoparty dowodami jak one (s. 166-167, 169, 171, 173). Ewolucja darwinowska to tylko świecka religia (s. 171, 224).
Istotnie, tak właśnie jest, co bez ogródek przyznają nawet sami ewolucjoniści darwinowscy. Michael Ruse, zadeklarowany darwinista, napisał: „Zwolennicy teorii ewolucji promują ją jako coś więcej niż zwykłą naukę. Teoria ewolucji jest rozpowszechniana jako ideologia, świecka religia - pełnoprawna alternatywa chrześcijaństwa. [...] Teoria ta jest religią. Tak było na początku i pozostało do dzisiaj” (Michael Ruse, Is Darwinism a Religion?, „Huffington Post”, 2011, September 20).
Wróćmy do omawianej książki Wellsa pt. Ikony ewolucji. Wells omawia też kwestię tego, że darwiniści ciągle nie mogą dojść do porozumienia nawet w najdrobniejszych kwestiach. Nie istnieje całościowa teoria ewolucji człowieka. Nigdy jej nie było, jak to ujął biolog ewolucyjny z Berkeley F. Clark Howell (s. 168-169). Według Clarka modele wyjaśniające ewolucję człowieka nie są niczym więcej niż domkiem z kart (s. 169).
W ostatnim rozdziale swej znakomitej książki Wells podsumowuje swe wywody i analizuje socjologiczne i metafizyczne konsekwencje darwinizmu, przyglądając się temu jaki wpływ ma ewolucjonizm darwinowski na społeczeństwo, oświatę i kulturę. Wpływ ten jest destrukcyjny. Darwiniści mamią opinię publiczną swoimi błędnymi interpretacjami niektórych przesłanek lub wręcz oszustwami, takimi jak ryciny Haeckla i ćmy krępaka nabrzozaka (s. 172-175). Mamy twarde dowody na to, że ewolucjoniści darwinowscy wiedzą, że posługują się sfałszowanymi dowodami, a mimo to robią tak nadal i nie poprawiają podręczników (s. 174-176).
Wells omawia też zagadnienie cenzury i tłumienia krytyki przez dogmatycznych darwinistów, którzy zdominowali czasopisma naukowe i dokonują cenzury niewygodnych im poglądów przez orzekanie, że krytyka darwinizmu jest rzekomo „nienaukowa”. Tymczasem to darwinizm jest nienaukowy. Ewolucjoniści darwinowscy blokują też fundusze dla swych oponentów i w ten oto sposób dowody przeciwne ich teorii w końcu znikają niczym niewygodni świadkowie w procesach przeciw mafii. Gdy krytycy zostaną już uciszeni, a niewygodne fakty ukryte, dogmatyczni darwiniści ogłaszają, że nie toczy się naukowa debata nad ich teorią i rzekomo nie ma żadnych dowodów zaprzeczających ewolucjonizmowi darwinowskiemu. Ortodoksyjnym darwinistom udało się wprowadzić niemal całkowity monopol na granty badawcze (s. 177, 179-180, 225, 228). Ewolucjoniści w Ameryce powołali też do istnienia instytucje cenzorskie, takie jak National Center for Science Education i American Civil Liberties Union, które pilnują, aby w placówkach oświatowych nie pojawiała się żadna otwarta krytyka darwinizmu (s. 178, 228). Warto zwrócić uwagę na zupełnie mylące nazwy tych instytucji, które w swoim działaniu są całkowitym zaprzeczeniem tego, co rzekomo reprezentują.
Zaskakująco wielu biologów w Ameryce wątpi w głośne twierdzenia darwinowskiej teorii ewolucji i odrzuca je, wolą oni jednak się nie wychylać aby nie utracić posad i nie zostać zmarginalizowanymi, co sprowadziłoby ich do roli wyrzutków. Ludzie ci stanowią niejako podziemie, które jest rozczarowane darwinowską cenzurą przeciwnych poglądów (s. 179).
Istotnie. W artykule Newsweeka pt. Amerykanie nie wierzą w ewolucję czytamy, że zaledwie 20% pracowników naukowych w USA wierzy w darwinowską teorię niekierowanej ewolucji. Profesor Ecklund zapewnia, że przeprowadziła sondaż na reprezentatywnej grupie prawie dziesięciu tysięcy osób. Przebadała również 600 pracowników naukowych:
https://www.newsweek.pl/swiat/amerykanie-nie-wierza-w-teorie-ewolucji-newsweekpl/t0kbk6z
Na szczęście społeczeństwo amerykańskie też budzi się i już tylko zaledwie około 10% Amerykanów wierzy w darwinowską teorię niekierowanej ewolucji. Jak czytamy w artykule Onetu pt. Ten diabeł Darwin:
„Według sondażu przeprowadzonego przez Instytut Gallupa, tylko 14 proc. Amerykanów jest zdania, że homo sapiens pojawił się na świecie wyłącznie poprzez proces ewolucji”
https://wiadomosci.onet.pl/nauka/ten-diabel-karol-darwin/zxqle
Podobnie czytamy w cytowanym już wyżej artykule z Newsweeka pt. Amerykanie nie wierzą w ewolucję:
„Jedynie co dziesiąty Amerykanin wierzy w teorię ewolucji Darwina
Jedynie 10 proc. Amerykanów, a więc podobny odsetek jak w najnowszych badaniach, twierdziło, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego”
https://www.newsweek.pl/swiat/amerykanie-nie-wierza-w-teorie-ewolucji-newsweekpl/t0kbk6z
Te dowody na zanikającą wiarę w darwinowską teorię ewolucji w USA, zarówno wśród naukowców, jak i w zwykłym społeczeństwie amerykańskim, są dość pokrzepiające ponieważ większość świata wcześniej czy później kopiuje trendy ze Stanów Zjednoczonych.
Wróćmy do omawianej książki Jonathana Wellsa pt. Ikony ewolucji. Pieniądze amerykańskiego podatnika idą na wypaczanie prawdy w kampanii indoktrynacyjnej ewolucjonistów darwinowskich. Zaczął interesować się tym nawet kongres Stanów Zjednoczonych. Darwinistyczni propagandyści otrzymują od Amerykanów dziesiątki miliardów dolarów rocznie, tylko po to, żeby przyszli biolodzy uczyli się kłamstw i stosowania błędnego koła pod pozorem nauki. Dzięki temu nieprzełamanemu monopolowi na nauczanie darwiniści mogą wmawiać opinii publicznej, że fakty rzekomo potwierdzają teorię ewolucji, nawet jeśli jej zaprzeczają (s. 180-182, 185, 229). Ewolucjoniści wmawiają społeczeństwu, że darwinowska teoria ewolucji chroni społeczeństwo przed religijnymi fanatykami. Tymczasem to darwinizm jest sekularystyczną religią grupki fanatyków, którzy sprytnie zdominowali środki przekazu i edukację w Stanach Zjednoczonych. Jeden dogmatyzm został tu tylko zamieniony na inny dogmatyzm (s. 183).
Na samym końcu swej książki Wells rozprawia się też z często powtarzanym przez darwinistów mitem, jakoby nic w biologii nie miało sensu, jeśli nie jest rozpatrywane w świetle teorii ewolucji. Mit ten został po raz pierwszy sformułowany przez Theodosiusa Dobzhansky'ego w 1974 roku (s. 183). Tymczasem jest to po prostu nonsens i twierdzenie to jest jawnie fałszywe. Biologia od dawna radzi sobie bez teorii Darwina. Wells przytacza przykłady dziedzin, dla których teoria ewolucji nie ma żadnego znaczenia, na przykład medycyna, rolnictwo. Nawet w samej biologii większość jej dziedzin była wytworzona przez ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o teorii Darwina lub ją nawet odrzucili (na przykład von Baer). Dziedziny te to na przykład: embriologia, anatomia, fizjologia, paleontologia, kladystyka, genetyka, ekologia. Nauki biologiczne to nie to samo co darwinizm, choć dogmatyczni ewolucjoniści chcieliby, żebyśmy tak myśleli. Dobry biolog nawet nie powinien być darwinistą ponieważ darwiniści przekręcają fakty i przypasowują je do swoich odgórnych założeń. Jest to działanie wbrew tradycyjnie pojmowanej nauce (s. 184-185, 227). Pokazuje to dobitnie właśnie książka Wellsa.
Mamy coraz więcej dowodów na to, że najbardziej szeroko zakrojone twierdzenia ewolucjonizmu darwinowskiego są błędne. W nauce nie może istnieć nic takiego jak niezastąpiona teoria. Tymczasem darwiniści twierdzą, że teoria ewolucji jest już faktem udowodnionym ponad wszelką wątpliwość. Od razu powinna nam się zapalić czerwona lampka w tym momencie, że ktoś tu nam wciska ideologię zamiast nauki. Prawdziwy naukowiec powiedziałby w kontrze do Dobzhansky'ego, że nic w biologii nie ma sensu jeśli nie jest rozpatrywane w świetle dowodów (s. 228). A na darwinowską teorię ewolucji nie ma żadnych dowodów. Tym samym to darwinizm nie ma sensu w kontekście biologii.
Wells wspomina też o tym, że darwiniści uczą studentów biologii uników w stosunku do osób krytykujących teorię ewolucji. Kiedy ktoś zastanawia się czy ewolucja ma miejsce studenci mają odpowiadać, że ewolucja oznacza po prostu zmianę genetyczną w czasie (s. 186-187). Ale taka odpowiedź jest często stosowaną przez darwinistów manipulacją, polegającą na gierkach ekwiwokacyjnych. Otóż każda ewolucja jest zmianą, ale nie każda zmiana jest ewolucją. Przypomnijmy, że w mniemaniu darwinistów wszyscy wyewoluowaliśmy z drobnoustrojów. Innymi słowy, wszyscy ludzie żyjący kiedykolwiek, z nami włącznie, są tylko wielokrotnie zmutowaną bakterią. Tak właśnie jest. Dla darwinisty jesteś tylko wielokrotnie zmutowaną bakterią, która wyewoluowała w ciebie w sposób zupełnie losowy, przypadkowy i nieukierunkowany przez nikogo. To jest ewolucja w pełnym tego słowa znaczeniu darwinowskim. To jest zmiana w skali makro. A teraz weźmy zmiany dziobów zięb w skali mikro. To jest zmiana, ale to nie jest już ewolucja ponieważ dziób zięby wraca do postaci wyjściowej. Widzimy teraz jak darwiniści stosują gierki słowne i ekwiwokacje aby odeprzeć krytykę. Robią to właśnie przez utożsamianie słowa „ewolucja” ze słowem „zmiana”, choć nie są to terminy tożsame znaczeniowo ponieważ każda ewolucja jest zmianą, ale już nie każda zmiana jest ewolucją. Pamiętajmy o tym podstawowym rozróżnieniu, zwłaszcza gdy jesteśmy poddawani indoktrynacji darwinowskiej.
Wells pod koniec swej książki przypomina też o tym, że Darwin wydał aż sześć wersji swej książki pt. O pochodzeniu gatunków w odpowiedzi na krytykę i zarzuty wielu biologów jego czasu. Kolejne wersje książki Darwina zaprzeczały sobie wzajemnie (s. 187).
Reasumując, Wells świetnie ukazał, że wszystkie te tak zwane „dowody” darwinistów na „ewolucję” wcale nie wykazują, że cały obecny świat żywych stworzeń, z człowiekiem włącznie, powstał od pierwszych drobnoustrojów w wyniku doboru naturalnego i losowych mutacji, jak wmawiają światu ewolucjoniści darwinowscy.
Wells po jakimś czasie wydał też drugą, długo oczekiwaną książkę o ikonach ewolucji, w której sprawdził czy kłamstwa darwinistów są nadal powtarzane (przy okazji omówił kolejne ikony ewolucji). Czy darwiniści nadal powtarzają zdemaskowane nawet przez biologów kłamstwa w swych książkach propagandowych o teorii ewolucji? Oczywiście, że tak. Dla ewolucjonistów fakty nie mają bowiem żadnego znaczenia. Teoria ewolucji jest ich religią, która zastąpiła im Boga Stwórcę i będzie podtrzymywana nie tylko bez poparcia w faktach, ale będzie podtrzymywana nawet wbrew faktom. To właśnie Wells wykazał w swej drugiej książce o ikonach ewolucji, którą omówię z czasem na łamach niniejszego portalu.
Zaś co do twierdzenia, że ewolucja jest rzekomym „faktem” (choć omówiona książka Wellsa dobrze pokazuje, że teoria ewolucji nie ma nic wspólnego z faktami), to oczywiście darwiniści wciąż bezczelnie rozpowszechniają tę nieprawdziwą propagandę. W cytowanym już przeze mnie wyżej artykule z Onetu pt. Ten diabeł Karol Darwin czytamy o tym jak darwiniści zareagowali na wyrażoną przez pewną dociekliwą kobietę krytykę ich bajeczki o ewolucji:
„Gniewnie odpowiedział jej prof. Ulrich Kutschera, wiceprzewodniczący Związku Biologów: «Pani Wolff powinna się najpierw zorientować i przeczytać podręcznik. Ewolucja to dowiedziony fakt, opowieść biblijna zaś jest chrześcijańskim mitem, który w żadnym wypadku nie pasuje do lekcji biologii». [...] Dawkins podkreśla, że teoria ewolucji może być w takim samym stopniu podawana w wątpliwość jak teoria o obrocie Ziemi wokół Słońca”
https://wiadomosci.onet.pl/nauka/ten-diabel-karol-darwin/zxqle
No ale gdzie jest ten „dowiedziony fakt” ewolucji, który czyniłby ją tak niewątpliwą jak obrót Ziemi wokół Słońca? Jakoś tych „dowiedzionych faktów” w kwestii ewolucji nie widać. To, co darwiniści nazywają „dowiedzionym faktem ewolucji” okazało się być jedynie pęczkiem oszustw i mistyfikacji. Ujawnił to nikt inny, jak właśnie biolog molekularny Jonathan Wells. Od siebie dodam na zakończenie, że ewolucja darwinowska to ateistyczny mit stworzenia, który ma na celu wyprzeć ze świadomości społecznej teistyczną koncepcję stworzenia. To od początku było celem Darwina, którego książka pt. O pochodzeniu gatunków była po prostu książką teologiczną. Ewolucja darwinowska nie jest jednak niczym więcej niż tylko współczesnym zabobonem laickim, co Jonathan Wells po mistrzowsku wykazał.
Jonathan Wells, Ikony ewolucji. Nauka czy mit?, Gorzów Wielkopolski 2007, wydawnictwo W Wyłomie; Jonathan Wells, Ikony ewolucji. Nauka czy mit?, Warszawa 2020, wydawnictwo En Arche.
Jan Lewandowski, październik 2024.