Darwinowska teoria ewolucji jest pseudonauką - Phillip E. Johnson
Phillip Johnson to nie jest byle kto. To właśnie jemu Michael Behe, autor legendarnej już książki pt. Czarna skrzynka Darwina z 1996 roku, zadedykował swoją książkę pt. Dewolucja. Pisząc swą dedykację dla Johnsona Behe podziękował mu jednocześnie za inspirację i wpływ, które wywarły na niego krytyczne prace Johnsona o teorii ewolucji. Behe przyznał też, że to właśnie Johnson zachęcił go do napisania przełomowej Czarnej skrzynki Darwina (por. Michael Behe, Dewolucja. Odkrycia naukowe dotyczące DNA wyzwaniem dla darwinizmu, wydanie polskie En Arche, Warszawa 2022, s. 5 i 17). W 1991 roku Johnson opublikował książkę pt. Sąd nad Darwinem - Darwin on trial (wydanie polskie Sąd nad Darwinem, fundacja En Arche, Warszawa 2020. Było też wcześniej wydanie Vocatio z 1997 roku). Książka Johnsona pt. Sąd nad Darwinem stała się bardzo głośna w świecie anglojęzycznym i z miejsca stała się bestsellerem (ponad 250 000 sprzedanych egzemplarzy), podobnie zresztą jak wspomniana wyżej książka Michaela Behe Czarna skrzynka Darwina, której wydania polskiego dokonała u nas znowu fundacja En Arche w 2020 roku (wcześniej Czarną skrzynkę Darwina wydało u nas wydawnictwo Megas w 2008 roku). Książka Johnsona pt. Sąd nad Darwinem nie tylko stała się bardzo głośnym bestsellerem, ale wywołała też ogólnonarodową dyskusję społeczną w USA na temat zasadności teorii ewolucji. Na pewno nie było to coś, czego chcieli darwiniści. Wcześniej w świecie anglojęzycznym ukazywały się książki krytyczne na temat teorii ewolucji (między innymi słynny Kryzys teorii ewolucji Michaela Dentona z 1985 roku, na którą to książkę Behe też się powołuje jako na inspirację), niemniej jednak nie stawały się one sukcesami wydawniczymi. Książka Johnsona pt. Sąd nad Darwinem była pierwszym dużym sukcesem wydawniczym w świecie anglojęzycznym, jeśli chodzi o krytykę darwinowskiej teorii ewolucji. Po co o tym wszystkim piszę? Aby uzmysłowić czytelnikowi niniejszego tekstu, że Johnson jest autorem, którego nie mogę pominąć w moim cyklu recenzującym najważniejsze książki obnażające bezpodstawność i fałszywość darwinowskiej teorii ewolucji. Johnson jest po prostu zbyt ważny, żeby można było go pominąć. Książek obnażających bezpodstawność i fałszywość darwinowskiej teorii ewolucji jest bardzo dużo, całe mnóstwo, wręcz multum. Niemniej jednak omawiam i omówię tylko absolutne klasyki i te książki, które uważam za wyjątkowe perełki. Jednocześnie nie będą to może książki najbardziej znane, bo te są już wystarczająco rozreklamowane (z tego powodu nie będę omawiał rewelacyjnych książek Michaela Behego, gdyż ten autor jest już bardzo rozreklamowany). Ale Johnsona pominąć nie można. Jego książki o ewolucji to absolutny klasyk i kamień węgielny w tej dziedzinie. Poza tym mam do nich wyjątkowy sentyment.
Po polsku ukazały się tylko dwie książki Phillipa Johnsona, o ile mi wiadomo. Wspomniany już Sąd nad Darwinem, który omówię przy innej okazji, a także mniejsza książka pt. Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. Poradnik krytycznego myślenia (wydawnictwo Wista, Warszawa 2007). I tę właśnie książkę omówię w niniejszym tekście. Tradycyjnie, niżej będę cytował w gołych nawiasach odnośniki jedynie do tej książki. Zaznaczam to tak dla porządku.
Zanim jednak omówię książkę Johnsona, dodam jeszcze o nim kilka ważnych słów. Johnson również, tak jak Behe, inspirował się wyżej już wspomnianą książką Michaela Dentona pt. Kryzys teorii ewolucji. To ona otworzyła mu oczy. Książka Dentona jest więc absolutnym klasykiem, gdy chodzi o prace krytyczne wobec darwinowskiej teorii ewolucji. Zrecenzowałem ją już wcześniej:
https://www.apologetyka.info/ateizm/nie-ma-dowodow-na-teorie-ewolucji-agnostyk-michael-denton,1583.htm
Z czasem wszyscy trzej panowie oczywiście spotkali się i zaprzyjaźnili się ze sobą (Behe, Johnson, Denton). Wielokrotnie organizowali wspólne spotkania, siedzieli i dużo ze sobą dyskutowali, wymieniając się doświadczeniami i wiedzą. To wszystko zaowocowało wieloma genialnymi publikacjami i konferencjami. Wróćmy jednak do książek Johnsona. Nie można nie wspomnieć, że książki Phillipa Johnsona są wypełnione bardzo mądrą i ciekawą treścią. Książki Johnsona są nie tylko nasączone wyjątkową mądrością, będąc jednymi z najmądrzejszych książek, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia, ale są też one napisane pięknym językiem. Jego słowa aż oczarowują wdziękiem i mądrością. Obcowanie z jego książkami jest niezwykle estetycznym i ekscytującym doznaniem. Tym bardziej więc warto polecić jego książkę, nie tylko tą, którą omówię szczegółowo niżej, ale wszystkie. Język używany w jego książkach jest wytworny, elegancki i wręcz poetycko natchniony. Można rozkoszować się każdym jego słowem, co nie jest typowe dla książek obnażających bezpodstawność darwinowskiej bajeczki o ewolucji. W dodatku Johnson posiada też niezwykle rzadką i cenną umiejętność ujmowania istoty rzeczy w zaledwie kilku trafnie dobranych słowach. Sami się przekonajcie, jeśli uda wam się zdobyć jego książkę, którą omówię w niniejszym tekście. Mi się udało ją zdobyć, co było pewnym wyczynem, wziąwszy pod uwagę fakt, że nakład tej książki wyczerpał się i nie jest już ona dostępna w ofercie wydawniczej. A jeśli nawet nie zdobędziecie tej książki, to warto zapoznać się choćby z książką Sąd nad Darwinem Johnsona, która w momencie pisania tego tekstu jest powszechnie dostępna. Phillip Johnson jest właśnie z tych wszystkich wspomnianych wyżej powodów postacią ikoniczną i legendarną w środowiskach spierających się z darwinistami. Nie można nie omówić choćby jednej jego książki na łamach serwisu apologetycznego. Dlatego teraz i jeszcze potem przy innej okazji omówię łącznie dwie książki Johnsona polemizujące z darwinowską teorią ewolucji. To, jak bardzo jest to znacząca postać w wojnach kulturowych z darwinistami pokazuje choćby fakt, że obecni członkowie ruchu Inteligentnego Projektu uważają go za swojego ojca chrzestnego i założyciela, choć sam Johnson teoretykiem projektu de facto nie był (a na pewno nie w takiej mierze jak wspomniany już wyżej Michael Behe i William Dembski).
Po tym rozbudowanym wprowadzeniu przejdźmy zatem do omówienia rzeczonej książki Phillipa Johnsona pt. Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. Poradnik krytycznego myślenia. We Wstępie do swej książki Johnson zauważa, że społeczność naukowa jest zakłopotana niepowodzeniem w przekonywaniu opinii publicznej do wiary w darwinowską teorię ewolucji. Badania pokazują, że mniej niż 10% Amerykanów wierzy w darwinowską ewolucję (s. 8, 105).
To prawda. Jak czytamy choćby w artykule Onetu pt. Ten diabeł Darwin:
„Według sondażu przeprowadzonego przez Instytut Gallupa, tylko 14 proc. Amerykanów jest zdania, że homo sapiens pojawił się na świecie wyłącznie poprzez proces ewolucji”
https://wiadomosci.onet.pl/nauka/ten-diabel-karol-darwin/zxqle
Podobnie czytamy w artykule z Newsweeka pt. Amerykanie nie wierzą w ewolucję:
„Jedynie co dziesiąty Amerykanin wierzy w teorię ewolucji Darwina
Jedynie 10 proc. Amerykanów, a więc podobny odsetek jak w najnowszych badaniach, twierdziło, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego”
https://www.newsweek.pl/swiat/amerykanie-nie-wierza-w-teorie-ewolucji-newsweekpl/t0kbk6z
Te dowody na zanikającą wiarę w darwinowską teorię ewolucji w USA, zarówno wśród naukowców, jak i w zwykłym społeczeństwie amerykańskim, są dość pokrzepiające, ponieważ większość świata wcześniej czy później kopiuje trendy ze Stanów Zjednoczonych.
Wróćmy jednak do rzeczonej książki Johnsona pt. Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. W rozdziale 1 omawianej książki Johnson precyzyjnie ustala czym jest darwinowska teoria ewolucji. Darwiniści stosują bowiem różne gierki semantyczne i zamierzone ekwiwokacje, aby rozmyć to pojęcie w obliczu przeciwników, ale Johnson przy pomocy wypowiedzi z pism samych darwinistów jednoznacznie ustala, że teoria ewolucji oznacza dla nich przede wszystkim proces, w którym całe obecne życie wyewoluowało w sposób niekierowany z jakiegoś pierwotnego jednokomórkowca. Johnson zaznacza, że w dyskusji nie powinniśmy dopuścić, aby darwiniści wcisnęli nam jakąś inną definicję teorii ewolucji, która to definicja może oznaczać dosłownie wszystko lub nic, na przykład to, że w świecie przyrody jest jakaś zmienność. Nie, darwinowska teoria ewolucji twierdzi o wiele więcej.
Darwiniści wierzą, że ewolucja to niekierowany przez nikogo (a na pewno nie przez Boga) proces od molekuły do człowieka, który to proces może zostać zilustrowany hodowlą psów lub zmiennością ptasich dziobów (s. 8-9, 41, 49-50, 52, 111). Jednak zmienność ptasich dziobów i sztuczna hodowla psów nie są dowodem na to, że wraz z całym światem ożywionym wszyscy ludzie wyewoluowali z jakiejś molekuły. Wnioski wykraczają tu poza przesłanki i darwiniści popadają regularnie w takie błędne i zbyt daleko idące ekstrapolacje, które nie pokrywają się z dostępnym materiałem dowodowym. Darwinizm jest zatem ideologią, która mylnie jest nam przedstawiana jako fakt naukowy (s. 9, 32-33, 49-50, 52-53, 111). Kontrowersja nie dotyczy zmienności dziobów zięb, ale tego, jak zięby w ogóle powstały (s. 49-50).
Tak zwany teistyczny ewolucjonizm to nonsens, niezgodny z pierwotnym założeniem darwinistów. Teistyczni ewolucjoniści (w tym wielu katolickich myślicieli i duchownych) uważają, że to Bóg nadzoruje ewolucję i kieruje nią. Teistyczni ewolucjoniści wierzą, że Bóg stwarza za pomocą ewolucji. Tymczasem Johnson pokazuje, że takie rozumowanie jest skrajnie niezgodne z podstawowymi ideami darwinistów. Darwiniści uznają bowiem ewolucję za niekierowany i bezmyślny proces, a co za tym idzie, nasze istnienie jest jedynie przypadkiem, a nie zaplanowanym zdarzeniem. Wszechświat nie miał nas na myśli i nikt nie miał nas na myśli (s. 12-13). Aby potwierdzić swe twierdzenia Johnson na stronie 13 cytuje oficjalne stanowisko Amerykańskiego Narodowego Stowarzyszenia Biologii (American National Association of Biology Teachers) z 1995 roku, które oświadczyło:
„Różnorodność życia na Ziemi jest wynikiem ewolucji: niekontrolowanego, bezosobowego, nieprzewidywalnego i naturalnego procesu [...] przypadku”.
Johnson na stronie 13 cytuje również wypowiedź słynnego ewolucjonisty George'a Simpsona, który stwierdził to samo:
„Człowiek jest rezultatem bezcelowego i naturalnego procesu, który nie miał go w zamyśle”.
Na stronie 45 Johnson cytuje Carla Sagana, który napisał:
„[...] główne ustalenie nowoczesnej biologii, mówiące, że istoty ludzkie (i wszystkie inne gatunki) ewoluowały wolno w naturalnym procesie z bardziej pierwotnych istot bez potrzeby boskiej interwencji”.
Nic dziwnego, że współcześni ewolucjoniści darwinowscy tak nauczają. Nauczał tak bowiem już sam Darwin, ich nauczyciel i mentor, który pisał w swej Autobiografii:
„Nie więcej jest, zdaje się, celowości w zmienności istot żywych i w działaniu doboru naturalnego niż w kierunku, w którym wieje wiatr” (Karol Darwin, Dzieła wybrane. T. VIII: Autobiografia i wybór listów, tłum. A. Iwanowska i inni, PWRiL, Warszawa 1960, s. 44).
Darwiniści wyznają naturalizm, czyli koncepcję, według której natura jest wszystkim co istnieje. A jeśli natura jest wszystkim co istnieje, to musiała mieć własną zdolność stwarzania. Darwinowska narracja jest więc opowieścią o tym, że natura stworzyła nas sama, bez pomocy Boga (s. 13-14, 19-21, 28, 45, 47-48). Darwinowska teoria ewolucji nie mówi, że Bóg stwarzał nas powoli i stopniowo za pomocą ewolucji. Darwinowska teoria ewolucji mówi, że to rozumiana czysto naturalistycznie ewolucja jest naszym stwórcą, Bóg zaś nie miał z tym stwarzaniem nic wspólnego (s. 14-15, 19-21, 28, 45, 47-48). Darwiniści uważają, że stworzył nas ślepy zegarmistrz, czyli bezosobowe procesy przyrody. Jednak coraz więcej danych naukowych przeczy temu poglądowi (s. 19, 46, 79). Darwiniści są jednak nieprzejednanymi materialistami i naturalistami, którzy zakładają ewolucję z góry. Dlatego wszelka dyskusja z nimi przypomina dyskusję z fanatykami religijnymi, którzy nie są w stanie dopuścić żadnych przeczących im dowodów i alternatywnych punktów widzenia, z góry uważając te punkty widzenia za błędne (s. 19, 76-77). Darwiniści uważają, że Bóg nie żyje, stąd wszelkie próby udowadniania im, że darwinowska ewolucja jest jedynie wymysłem, są stratą czasu. Jesteśmy na Ziemi a Boga nie ma, natura jest tym samym wszystkim co istnieje, zatem to ewolucja jest naszym stwórcą i nic innego być nim nie może. Koniec kropka, żadnej dyskusji z darwinistami tu nie ma, gdyż darwinizm jest po prostu zakładany przez ewolucjonistów z góry jako bezdyskusyjny fakt (s. 19, 99-100, 102, 103). To jest oczywiście czystej wody dogmatyzm sekularystyczny. Inaczej tego nazwać nie można.
Gdzie w darwinowskiej ewolucji jest zatem jakieś miejsce dla Boga? Nie ma takiego miejsca. Bóg jest darwinistom zupełnie niepotrzebny i zbędny. Tak więc darwiniści wymyślili ewolucję właśnie po to, żeby wyeliminować Boga i pozbyć się Go na zawsze ze świata przyrody, nauki, oświaty i kultury. A tymczasem teistyczni ewolucjoniści z powrotem lokują Boga tam, skąd ewolucjoniści darwinowscy Go wyrzucili. Kuriozum. Dla darwinistów bogiem stwórcą jest sama ewolucja, która wyeliminowała potrzebę Boga Stwórcy teistów. Właśnie w tym celu teoria ewolucji została opracowana. Darwiniści nie widzą więc potrzeby dodawania dodatkowego Stwórcy do ich stwórcy-ewolucji. Nie potrzebują dwóch stwórców. Dlatego z politowaniem patrzą na tak zwany teizm ewolucjonistyczny, który z ich punktu widzenia wygląda jak dwóch kierowców jednocześnie kręcących jedną kierownicą w czasie jazdy samochodem. I mają rację. Teizm ewolucjonistyczny jest po prostu godny politowania. Ewolucjonistyczny teizm jest jak koncepcja, że potrzebujemy samochodów z dwoma kierownicami i dwoma kierowcami. Taka idea byłaby absurdalna, tak samo jak absurdalny jest teizm ewolucjonistyczny, w który bez głębszego przemyślenia wdepnęło wielu tak zwanych katolickich ewolucjonistów. Zbyt wielu. Johnson uważa teistyczny ewolucjonizm za ujeżdżanie dwóch koni na raz, które to konie biegną w przeciwnych kierunkach (s. 16). Od siebie dodam, że to prawda i teistyczny ewolucjonizm nie jest niczym więcej niż tylko próbą ochrzczenia darwinowskiego diabła. Teizm pasuje do bezbożnej teorii ewolucji jak kwiatek do kożucha. Ewolucja nie potrzebowała Boga aby stworzyć życie, ale Bóg potrzebował ewolucji aby stworzyć życie. Teistyczni ewolucjoniści robią więc z Boga niedorajdę. Przykre jest to, że nawet tacy znani katoliccy myśliciele, jak choćby ksiądz Michał Heller u nas, nie widzą tych wspomnianych przed chwilą sprzeczności, w których tutaj tkwią, próbując ujeżdżać wspomniane dwa konie, które biegną w przeciwnych kierunkach. Czasami teistyczni ewolucjoniści mówią, że Bóg ograniczył się jedynie do stworzenia warunków początkowych, a potem ewolucja potoczyła się już sama własnym torem. Problem z takim stanowiskiem jest wieloraki. Po pierwsze jest to deizm, który jest niezgodny z teologią katolicką i Biblią w ogólności. Po drugie stanowisko to jest nie do utrzymania z punktu widzenia naszej wiedzy o ogromnej złożoności i inżynieryjnym wyrafinowaniu układów biologicznych, które współczesna biologia ujawniła w coraz to nowszych odkryciach. Same warunki początkowe są więc niewystarczające do wytworzenia złożoności życia na tak wyrafinowanym i inżynieryjnym poziomie. Teistyczny ewolucjonizm to fatalna teologia i jeszcze gorsza biologia. Ewolucjonistyczni teologowie pokroju Michała Hellera uprawiają coś, co można określić mianem teologicznej kapitulacji. Nieudolnie podporządkowują oni religię scjentyzmowi (nigdy odwrotnie) i podlizują się darwinistom w nadziei na to, że ci ich pochwalą i poklepią po plecach. A może nawet uznają za swoich. Ale tak się oczywiście nie dzieje. Dzieje się wręcz odwrotnie. Darwiniści nadal gardzą ewolucjonistycznymi teistami i śmieją się z nich w głębi duszy. Ksiądz Michał Heller nie potrzebuje już Boga. Zamienił on Boga na ewolucję. Wystarczy mu dobór naturalny i losowe mutacje, które - w przeciwieństwie do Boga - nie mają żadnego celu. Nie potrzebuje on też Biblii i religii katolickiej. Biblia jest dla niego tylko symbolicznym zbiorem mitów a jego nową religią jest scjentyzm. To samo tyczy się wszystkich innych teistycznych ewolucjonistów. Jest to wyjątkowo żenujący przykład serwilizmu wobec scjentystów i naturalistów darwinowskich. Teistyczny ewolucjonizm jest brataniem się ze światem wrogim Bogu. Ale Jezus powiedział, że Jego uczniowie nie należą do tego świata (J 15,18-21). Święty Paweł zaś ostrzegał chrześcijan, żeby nie mieli żadnej wspólnoty z niewierzącymi (2 Kor 6,15). Swoją drogą jestem ciekaw, co powiedziałby ksiądz Heller i inni tacy jak on, głoszący postulat bezwzględnego podporządkowywania wiary katolickiej nauce, gdyby ta nauka orzekła pewnego dnia, że Jezus nie zmartwychwstał i nie wniebowstąpił, gdyż znaleziono jego czaszkę i przy pomocy badań DNA ustalono ponad wszelką wątpliwość, że Jezus z Nazaretu skończył jak każdy inny śmiertelnik, a więc nie zmartwychwstał i nie wniebowstąpił. Co wtedy zrobiłby ksiądz Heller i tacy jak on? Łatwo się domyślić, wziąwszy pod uwagę to, że głoszą oni ideę bezwzględnego podporządkowywania się religii katolickiej względem nauki.
Wróćmy jednak do omawianej książki Johnsona. Darwiniści polegają jedynie na stereotypach kulturowych, gdy chcą zakneblować usta krytykom ewolucjonizmu, nazywając ich kreacjonistami (s. 18, 39, 51). Już samo pytanie o prawdziwość teorii ewolucji sprawia, że darwiniści piętnują kogoś jako religijnego fanatyka i wroga edukacji (s. 33-34). Tymczasem jest to publiczne oszukiwanie ludzi ponieważ część krytyków darwinowskiego ewolucjonizmu to ateiści i agnostycy, często będący dyplomowanymi biologami (jak na przykład wspomniany już Michael Denton). Johnson omawia przypadek pewnego ucznia z okolic Denver, który samym swoim pytaniem o prawdziwość teorii ewolucji wywołał wrzawę w mediach. Redakcja gazety „Denver Post” została dosłownie zasypana listami od będących w stanie furii darwinistów. Listy te były tak jadowite, iż redaktor „Denver Post” przyznała, że jej liberalna wiara została wstrząśnięta. Napisała, że „obrońcy intelektualnej wolności zachowywali się jak banda konserwatywnych chrześcijan. Prezentowali inny rodzaj fundamentalizmu, ale nie mniej dogmatyczny i nie mniej nietolerancyjny” (s. 32, 114). Czy potrzeba więcej dowodów na to, że darwinizm jest po prostu religią, a wręcz fanatyczną sektą? (s. 48, 52). Johnson pisze też, że darwiniści, mieniący się obrońcami swobód obywatelskich, w swych oficjalnych pismach zniechęcają innych do samodzielnego myślenia, grożąc im przy okazji procesami (s. 50-52).
W rozdziale 2 Johnson analizuje przyczyny i genezę dominacji darwinistów w amerykańskich mediach i oświacie. Przyczyną tego stanu rzeczy była wygrana ewolucjonistów w procesie Scopes'a z 1925 roku, który to proces był w zasadzie farsą, sprytnie wykorzystaną przez darwinistów do uzyskania przewagi w zakresie wpływu na opinię publiczną. Po wygranym procesie Scopesa darwiniści przy pomocy różnych sztuczek i manipulacji doprowadzili do tego, że przez nadużywanie prawa udało im się kontrolować narrację w mediach i sądach, gdzie każdego, kto myśli niezależnie i sprzeciwia się darwinowskiej ewolucji piętnują z miejsca jako przeciwnika prawa i nauki. Żyjemy w czasach, w których to media decydują co jest poprawne politycznie, a co nie. Tak się złożyło, że to darwiniści uzyskali władzę w mediach oraz edukacji i nie dopuszczają do krytyki darwinowskiej teorii ewolucji, zamiatając pod dywan problemy tej teorii. Johnson szeroko analizuje ten proces socjotechniczny i jego genezę (s. 30-34, 50-52).
W Niemczech darwinizm był używany do usprawiedliwiania brutalnego militaryzmu, który doprowadził do I Wojny Światowej. Darwiniści fałszowali dowody na rzekomą ewolucję człowieka, czego przykładem jest człowiek z Piltdown lub człowiek z Nebraski (s. 27).
W rozdziale 3 Johnson z kolei analizuje ciekawe aspekty socjologiczne i socjotechniczne związane z poglądami establishmentu naukowego w USA. Mamy prawo podejrzewać obecność bzdur w twierdzeniach oficjalnego naukowego nurtu, który często jest wrogo i nietolerancyjnie nastawiony do odmiennych poglądów, zwłaszcza konserwatywnych i religijnych. Johnson odnotowuje na przykład, że naukowcy amerykańscy uważają się za sceptycznych z zasady. Jednak sceptycyzm ten jest z miejsca zawieszany, gdy chodzi o ewolucję darwinowską. Sceptycyzm naukowych materialistów jest podejrzanie selektywny i wybiórczy, co trąci hipokryzją i niekonsekwencją, a przy okazji rodzi problem, bo sceptycyzm w końcu zatruwa wszystko, z samym darwinizmem włącznie. Krytyczne myślenie, raz uruchomione, nie może być powstrzymane (s. 114-115). Johnson przytacza przykład takiego selektywnego sceptyka, jakim był choćby Carl Sagan. Sagan sprzeciwiał się publicznie wielu irracjonalnym i bezzasadnym poglądom, obecnym w kulturze amerykańskiej. W swej książce pt. Nawiedzony świat Sagan zachęcał wszystkich do wejścia w posiadanie tak zwanego wykrywacza bzdur. Johnson jednak zauważa, że ten wykrywacz bzdur działał dość selektywnie u Sagana, który zupełnie bezkrytycznie i na ślepą wiarę przyjął irracjonalną doktrynę darwinowską (s. 35-36, 46, 113-114). Tymczasem istnieje cała masa dowodów na to, że nawet fałszywa teoria naukowa może być podtrzymywana bardzo długo. W historii nauki bywało tak wielokrotnie (patrz chociażby teoria flogistonowa). Społeczeństwo nie jest regularnie informowane o tym, że istnieje cała masa dowodów zaprzeczających darwinowskiej teorii ewolucji, takich jak brak przodków dla większych grup zwierzęcych, pojawiających się nagle w epoce kambryjskiej. Darwiniści wymyślają więc sobie tych przodków, biorąc ich po prostu z sufitu. Nawet renomowane muzea wprowadzają w tej kwestii w błąd zwiedzających. W dodatku odnajdywane przez paleontologów skamieniałości są tak niejednoznaczne, że można klasyfikować i interpretować je na mnóstwo sprzecznych między sobą sposobów (s. 36-37, 41).
Johnson cytuje Sagana, który pisze, że w nauce nie ma autorytetów, co najwyżej są eksperci. A zatem nic nie jest prawdziwe tylko dlatego, że jakaś grupa ludzi tak mówi. Wyniki eksperymentów w nauce często też nie zgadzają się ze sobą. Dany wynik jest mimo to często przyjmowany, tylko dlatego, że jakaś grupa badaczy ma większą moc przebicia, a nie dlatego, że mają rację (s. 37, 48).
Dobór naturalny nie może sprawić tego wszystkiego, czego nauczał o nim Darwin. Na to twierdzenie nie ma po prostu żadnych dowodów. Darwiniści wiedzą o tym i dlatego w dyskusjach uporczywie odwracają od tego uwagę na inne zagadnienia (błąd logiczny red herring) i przeprowadzają ataki personalne (błąd logiczny ad personam), wymyślając różne chochoły, na przykład zadając pytania w stylu „czy Adam miał pępek”. Tymczasem zadawanie takich odwracających uwagę pytań w żaden sposób nie udowadnia prawdziwości darwinowskiej teorii ewolucji (s. 39-40). Od siebie dodam, że „najlepszym dowodem” na prawdziwość darwinizmu u ewolucjonistów, z jakim miałem jak dotąd do czynienia, jest wyśmiewanie się przez ewolucjonistów z kreacjonizmu. Naprawdę jestem pod wrażeniem takich „dowodów” na darwinowską bajeczkę. Pełen szacun.
Nie ma żadnych dowodów na darwinowską teorię ewolucji. Po prostu żadnych, nawet słabych (s. 48). Dlatego właśnie darwiniści muszą się uciekać do socjotechniki, która będzie od tego odwracać uwagę (błąd logiczny red herring). Darwiniści twierdzą na przykład, że tylko ich teoria jest naukowa. Takie nieuczciwe i zmanipulowane postawienie sprawy stawia wszystkich przeciwników na przegranej pozycji już na starcie. Tymczasem jest to darwinowskie oszustwo. Darwinizm nie jest naukowy i jest co najwyżej koncepcją metafizyczną. Nie ma bowiem żadnych dowodów na to, że całe obecne życie wyewoluowało z jakiegoś jednokomórkowego pierwotniaka jedynie za sprawą niekierowanego doboru naturalnego i losowych mutacji (s. 39-40). Na takie gigantyczne roszczenie nie ma żadnych dowodów, nawet najmniejszych. Darwinowska teoria ewolucji jest więc jedynie koncepcją metafizyczną, a nie udowodnionym twierdzeniem naukowym. Książka Karola Darwina pt. O pochodzeniu gatunków jest zatem książką z gatunku science fiction lub fake science. Jest to pseudonauka w pełnym tego słowa znaczeniu. Darwinowska teoria ewolucji jest pseudonauką odwołującą się do magicznych wyjaśnień w stylu alchemii. Darwinowska teoria ewolucji jest pseudonauką, taką samą jak homeopatia lub astrologia. Uznanie darwinizmu za naukę biologiczną jest taką samą pomyłką, jak uznanie astrologii za dział astrofizyki. Ktoś może oponować, że darwinizm jakoś tam odnosi się do biologii. No i co z tego. Astrologia też jakoś tam odnosi się do astronomii. Aby wypowiadać się o teorii ewolucji nie trzeba być zatem naukowcem, ani nawet biologiem, tak samo jak nie trzeba być naukowcem, aby wypowiadać się o astrologii lub homeopatii. Spór na linii kreacjonizm-ewolucjonizm nie jest tym samym sporem na linii religia-nauka. Darwinizm jest bowiem religią, a zatem jest to spór międzyreligijny. Darwiniści już zresztą nawet nie ukrywają, że teoria ewolucji jest ich nową świecką religią, ateistycznym mitem stworzenia, który ma wyprzeć tradycyjne religie monoteistyczne, zwłaszcza chrześcijaństwo. Michael Ruse, zadeklarowany darwinista i zarazem ateista, napisał: „Teoria ewolucji jest rozpowszechniana jako ideologia, świecka religia - pełnoprawna alternatywa chrześcijaństwa. [...] Teoria ta jest religią. Tak było na początku i pozostało do dzisiaj” (Michael Ruse, Is Darwinism a Religion?, „Huffington Post”, 2011, September 20).
Johnson zresztą zwraca uwagę na to, że nie wszystko co mówią naukowcy jest naukowe. Nawet niektóre teorie i hipotezy znakomitych naukowców są tak spekulatywne, jak najbardziej abstrakcyjne teologiczne wywody. Sagan dał przykład hipotezy wieloświatów, która jest właśnie czymś takim. Jednak nie ma sposobu na sprawdzenie istnienia innych światów, pozostaje to tylko nieweryfikowalną spekulacją (ciekawe, że ateiści bardzo często powołują się na tę nieweryfikowalną spekulację o wieloświatach, żądając jednocześnie dowodów od teistów niemal na wszystko). Sagan twierdzi też, że kosmos jest wszystkim co istnieje, istniało i będzie istnieć. Jakie są dowody eksperymentalne na to twierdzenie? Żadnych (s. 40-41). Udowodnienie takiego twierdzenia wymagałoby wszechwiedzy.
W rozdziale 3 Johnson powraca do zagadnienia manipulowania pojęciami przez darwinistów w dyskusjach. Darwiniści celowo wprowadzają definicyjne zamieszanie. To bardzo typowa taktyka socjotechniczna i sam jej doświadczyłem niejednokrotnie. Kluczowe określenia, najczęściej podlegające manipulacji w wykonaniu darwinistów, to „nauka” i „ewolucja”. Te pojęcia są wieloznaczne i mają bardzo różne definicje. Johnson opisuje jak konkretnie darwiniści manipulują tymi pojęciami i jak popadają w różne ekwiwokacje. Darwinista w dyskusji najpierw wprowadza neutralną definicję kontrowersyjnego pojęcia, a potem ukradkiem podmienia neutralną definicję na kontrowersyjną definicję tegoż pojęcia. Na przykład darwiniści twierdzą, że termin „ewolucja” jest pojęciem, które oznacza po prostu zmienność. A przecież wszyscy widzą zmienność w świecie przyrody. Ewolucja jest więc bezdyskusyjnym faktem, z którym każdy się zgadza. Brzmi niewinnie. Czyżby? Gdzie tu jest haczyk? Już wyjaśniam. Otóż darwiniści wcale nie twierdzą, że ewolucja to jedynie zmienność. Gdyby ewolucję rozumiano jedynie w ten sposób, to żaden spór o teorię ewolucji nigdy by nie powstał. Tak naprawdę darwiniści twierdzą o wiele więcej: dla nich ewolucja oznacza to, że całe obecne życie, z człowiekiem włącznie, wyewoluowało w sposób niezaplanowany i nieukierunkowany z jakiegoś pierwotnego drobnoustroju. To właśnie jest darwinowska ewolucja. A zatem czy termin „ewolucja” oznacza dla darwinistów jedynie samą zmienność? Jak widać - nie. Niewinne stwierdzenie, że ewolucja to po prostu zmienność (tak jak na przykład zmiany dziobów zięb, które to dzioby zmieniają się w obie strony w pewnym mikroskopijnym zakresie), nie ma nic wspólnego z tym, jak darwiniści naprawdę pojmują ewolucję. Każda ewolucja jest bowiem zmiennością, ale już nie każda zmienność jest ewolucją. To po prostu nie działa w dwie strony. Tak więc stwierdzanie przez darwinistów, że ewolucja oznacza tylko zmienność, jest oszukiwaniem ludzi przy pomocy taktyki ekwiwokacji. Darwinista celowo podmienia tu znaczenia i żongluje nimi w taki sposób, żebyś nie miał czego zaatakować. Innym przykładem takiego celowego podmieniania znaczeń przez darwinistów jest zrównywanie terminu „ewolucja” z hodowlą zwierząt. Hodowcy zwierząt są w stanie wywołać pewne zmiany w obrębie gatunku, ale nie dalej. Jednak hodowla zwierząt nie jest przykładem ewolucji darwinowskiej. Po pierwsze, pewne wywoływanie zmian w obrębie gatunku (na przykład psów lub gołębi) ponownie nie dowodzi, że wszystko to, co obecnie żyje, wyewoluowało z jakiegoś pierwotnego jednokomórkowca. Ewolucjoniści twierdzą, że jedne gatunki zmieniają się w drugie od drobnoustroju aż do człowieka, a tymczasem hodowcy zwierząt są w stanie wywoływać zmiany jedynie w obrębie gatunku. A więc hodowla zwierząt nie jest przykładem ewolucji międzygatunkowej. Nie jest i tyle. Koniec, kropka. Po drugie, no właśnie. Hodowcy zwierząt są inteligentni i tym samym wywołują zmiany w obrębie gatunków, tak jak inteligentny projektant. A więc nie są to przykłady ewolucji, ale przykłady inteligentnego projektu (s. 42, 55, 111). Zabawne. Aby „udowodnić” ewolucję darwiniści muszą się powołać na inteligentnego projektanta lub projektantów.
Johnson zwraca też uwagę na to, że darwiniści po prostu wierzą w to, w co chcą wierzyć. Tym bardziej, że od tego zależy otrzymywanie przez nich funduszy na badania. Darwiniści będą więc skłonni kierować wynikami badań w taki sposób, że będą wybierali sobie tylko te wygodne dla nich wyniki badań, inne zaś będą odrzucali. Następnie później będą przekonywać innych do tego, co jest w ich interesie. Johnson cytuje wielkiego fizyka Richarda Feynmana, który w 1974 roku wygłosił znany referat jako mowę inauguracyjną dla studentów, których ostrzegał przed okpieniem siebie samych jako najbardziej podatnych. Feynman ostrzegał też przed okpieniem laików i blefowaniem w stosunku do osób zewnątrz (s. 43-44, 46, 59, 62). Darwiniści niestety przejęli te negatywne nawyki, które Feynman krytykował (s. 112 i tamże przypis nr 1).
W rozdziale 4 Johnson analizuje aspekty edukacji w kontekście nauczania darwinizmu, który edukację zamienia w indoktrynację. Nauczyciele biologii w Kalifornii mają zakazane wchodzenie z uczniami w dyskusje dotyczące zastrzeżeń wobec teorii ewolucji (s. 52). Tak ma wyglądać swoboda nauczania? Darwinizm jest jedynie materialistyczną filozofią, która jest oszukańczo przedstawiana pod płaszczykiem „nauki” (s. 53, 76-77).
Johnson proponuje uczniom i studentom stosowanie takich oto zasad postępowania wobec naukowców i wykładowców akademickich. Po pierwsze uczcie się rozróżniać pomiędzy tym, co naukowcy zakładają, a tym, co badają. Założenie, że naturalistyczny fizykalizm jest prawdą, jest tylko filozoficznym założeniem, którego nie można zweryfikować bez posiadania wszechwiedzy. Tylko wszechwiedza mogłaby bowiem zweryfikować twierdzenie, że materia jest wszystkim co istnieje. Naukowcy nie posiadają wszechwiedzy i do tego są omylni. Darwiniści zakładają, że ewolucja jest jedyną możliwością i nie jest kierowana. Zakładają również, że dobór naturalny ma wielką i kreatywną moc, nie dlatego, że ta moc może zostać zademonstrowana (bo nie może), ale dlatego, że dla darwinowskiego naturalisty nie istnieje żadna alternatywa. Zrozumienie, że darwinizm jest jedynie naturalistyczną filozofią, a nie nauką, jest kluczowe dla sedna zagadnień koncentrujących się wokół sporów związanych z ewolucją. To właśnie dlatego darwiniści tak natarczywie wmawiają ludziom, że „ewolucja jest faktem” i „ewolucja jest nauką”, ponieważ ewolucja nie jest ani faktem, ani nauką. Ewolucja jest tylko filozofią naturalistyczną i metafizyką materializmu, który jedynie udaje naukę. Zdanie „ewolucja jest nauką” wystarczy zatem zamienić na zdanie „ewolucja jest tylko filozofią” i gra skończona. Uzyskujemy wtedy całkowicie prawdziwy obraz sytuacji (s. 55, 76-77). To, co ewolucjoniści nazywają „faktem ewolucji”, zawiera niewiele naukowej treści (s. 56).
Po drugie, Johnson zaleca studentom, aby nauczyli się rozróżniać między mikroewolucją a makroewolucją. Ewolucjoniści celowo mieszają te pojęcia, o czym pisałem już bardzo obszernie wyżej. Ale mikroewolucja nie jest makroewolucją. Po prostu nie. Niemal mikroskopijne zmiany dziobów zięb i hodowla psów w żaden sposób nie mówią nam nic o tym, jak powstały zięby i psy. Darwiniści manipulują opinią publiczną, sugerując ludziom, że jakiekolwiek zmiany w przyrodzie są ewolucją, Nie są. Każda ewolucja jest zmianą, ale już nie każda zmiana jest ewolucją. Ponadto Johnson zwraca uwagę też na to, że definicja gatunku w biologii jest giętka. Darwiniści manipulują terminem „gatunek” w ten sam sposób jak robią to w przypadku terminów „nauka” i „ewolucja” (s. 55, 111). Jak pisałem już wyżej, taki termin jak „ewolucja” można zdefiniować tak giętko, że nawet kreacjoniści staną się ewolucjonistami, bo na przykład zgodzą się, że mikroskopijna zmiana dzioba zięby to też „ewolucja”. Ale zmiana dzioba zięby nie jest ewolucją darwinowską ponieważ ewolucja darwinowska twierdzi, że wie jak powstały zięby, a nie jedynie jak powstały zmiany w dziobach zięb. Gdyby ewolucja darwinowska zajmowała się jedynie zmianami takimi jak w dziobach zięb, to w ogóle nie byłoby sporu o ewolucję. Wtedy nawet każdy kreacjonista byłby ewolucjonistą. Ale ewolucja darwinowska mówi o wiele więcej (s. 55, 111). Tak na marginesie to warto zauważyć, że zmiany dziobów zięb nie tylko nie wyjaśniają skąd wzięły się zięby, ale nie wyjaśniają nawet skąd wzięły się dzioby zięb.
Wracając do definicji gatunku, która jest giętka, to Johnson zauważa, że definicja gatunku jest tak giętka, że można nawet jako odrębne gatunki potraktować muszki owocowe, które rozmnożyły się w sierpniu zamiast w czerwcu (s. 55-56). Tak giętka definicja gatunku umożliwia darwinistom kolejne manipulowanie opinią publiczną. Przecież jeśli te same muszki owocowe wyklute po dwóch miesiącach nazwiemy odrębnymi gatunkami, to darwiniści znowu będą wciskać wszystkim kit, że „ewolucja zachodzi na naszych oczach”. Ale muszka owocowa to wciąż ta sama muszka owocowa, bez względu na to, czy wykluła się ona w czerwcu, czy w sierpniu. Darwiniści twierdzą, że makroewolucja jest mikroewolucją trwającą bardzo długo. Jednak to jest właśnie bardzo kontrowersyjne twierdzenie i nie ma na to twierdzenie żadnych dowodów. Twierdzenie to jest właśnie przedmiotem sporu, nie może być więc ono zarazem argumentem w tym sporze (s. 56).
Darwiniści uważają, że dobór naturalny i losowe mutacje są jedynym mechanizmem ewolucji. Jednak nie ma żadnych dowodów na to, że mechanizm ten byłby w stanie wytworzyć tak bardzo złożone i rozbudowane struktury jak skrzydła, oczy i mózg (s. 56-57). Nowe plany budowy ciał i nowe narządy to zbyt skomplikowane struktury, aby mógł je wyjaśnić mechanizm doboru naturalnego i losowych mutacji, który proponują tutaj darwiniści. Darwiniści jak ognia boją się wejścia w szczegóły tego zagadnienia, gdyż wiedzą, że wtedy król okaże się nagi. Nie pozwól darwinistom uciec od tego zagadnienia w ekwilibrystykę słowną. Mechanizm darwinowskiej ewolucji, czyli dobór naturalny plus losowe mutacje, to nie jest jakiś nieistotny szczegół. To sedno całego problemu i pięta achillesowa narracji darwinowskiej, od czego darwiniści będą panicznie uciekali w wymówki polegające na tym, że będą zamaskowywali ten problem mówiąc bez pokrycia o „fakcie ewolucji” (s. 57).
Kolejnym omawianym przez Johnsona ogromnym ciosem dla darwinizmu jest zapis kopalny, a raczej jego brak (s. 57). Całościowy zbiór skamieniałości jest ekstremalnie rozczarowujący dla darwinowskich oczekiwań. Głównym przykładem jest eksplozja kambryjska, w której wszystkie podstawowe grupy zwierzęce pojawiają się nagle i bez świadectwa domniemanych ewolucyjnych przodków. Ten fakt zaskakującego braku śladów darwinowskich transformacji makroewolucyjnych tam, gdzie skamieliny są najbardziej obfite, czyli wśród morskich bezkręgowców, jest wprost druzgocący dla darwinowskiej teorii ewolucji. Paleontolodzy darwinowscy są zrozpaczeni. Zaawansowane organizmy o skomplikowanej budowie pojawiają się dosłownie znikąd w zapisie kopalnym i w dodatku było za mało czasu, aby całe to życie powstało w drodze powolnych i stopniowych zmian, jak zakładał Darwin i jego obecni następcy (s. 58). Jeszcze gorzej wygląda zapis kopalny w kwestii rzekomej ewolucji człowieka. Szczątki są tu bardzo fragmentaryczne, podlegają wielu niezgodnym między sobą interpretacjom i sytuacja jest dodatkowo skomplikowana przez fakt, że szczątki ludzkie i małpie są do siebie łudząco podobne. Darwiniści kierują się w tym względzie myśleniem życzeniowym. Twierdzenia ewolucjonistów ciągle się zmieniają w kwestii rzekomej ewolucji człowieka. W 1996 roku geochronolodzy ogłosili, że trzy domniemane ludzkie gatunki, takie jak Homo erectus, neandertalczyk i ludzie nowożytni istnieli na Ziemi już 30 000 lat temu. W zasadzie to był to jeden gatunek - ludzki. Homo sapiens. W ten oto sposób rzekomy „fakt ewolucji” jest tylko spekulacją, która zostaje po chwili odrzucona (s. 59 i tamże przypis nr 1).
Jeśli już mowa o zapisie kopalnym, to warto nadmienić, że ateistyczni darwiniści często drwią z Księgi Rodzaju i nazywają ją prymitywnymi wierzeniami z epoki brązu. Jest to o tyle zabawne, że kambryjski zapis kopalny jest dużo bardziej zgodny z Księgą Rodzaju niż z darwinowską teorią ewolucji.
Johnson omawia też często popełniany przez darwinistów błąd, który nosi nazwę bzdury Berry. Błąd ten wziął się z pewnej nietrafnej analogii, która została zastosowana przez ewolucjonistę Tima Berra z Ohio State University. Otóż Berra zapragnął zilustrować ewolucję przy pomocy kolejnych modeli samochodów Corvetta. Jednak coś tu nie poszło. Samochody są bowiem produktem inteligentnego projektanta. Darwiniści dokonali tu przysłowiowego postrzelenia się w kolano. Niechcący udowodnili, że podobieństwa w przyrodzie są dziełem inteligentnego projektanta. Małpa i człowiek są do siebie podobne, nie dlatego, że wyewoluowali od wspólnego przodka, ale dlatego, że mieli jednego Stwórcę (s. 60-61, 119). Piękny przykład samozaorania w wykonaniu ewolucjonistów. Mylenie sztucznego doboru z doborem naturalnym też jest częścią omyłki Berry, zauważa Johnson (s. 61-62, 119).
Johnson zwraca też uwagę na to, podobnie jak wielu innych autorów piszących o historii darwinizmu, że teoria ewolucji została opracowana po to, aby zwalczać koncepcję stworzenia. Darwin nawet tego nie ukrywał w swych pismach. Również współcześni ewolucjoniści mają obsesję na punkcie odwoływania się do Boga i rzekomych niedoróbek w dziele stworzenia, co ma rzekomo „udowadniać” ewolucję (s. 63). Ale nie udowadnia. Doskonały Projektant nie musi projektować doskonałych wytworów, tym bardziej wtedy, gdy z góry przewiduje, że nie będą one żyć na doczesnej Ziemi w nieskończoność. To taka prosta teologicznie rzecz, której ci „oświeceni” i „wykształceni” darwiniści zwyczajnie nie pojęli. No i czy niedoskonałości w projekcie dowodzą zarazem ewolucji i nieistnienia projektanta? Nie, non sequitur. Po prostu nie ma tu wynikania. To tak jakbyś twierdził, że twoja szafka zakupiona w sklepie meblowym ma wady, a więc wyewoluowała i jej projektant nie istnieje. Głupie? Głupie. Ale tak właśnie „rozumują” ci rzekomo „oświeceni” i „wykształceni” darwiniści (co przewidział już święty Paweł - patrz 1 Kor 1,20.25 i 2,14). Pomijam już problem, który polega na tym, że gdyby stworzenie było doskonałe, to już nie tylko Bóg byłby doskonały. A tymczasem tylko Bóg jest doskonały. No i pomijam już to, że wiele z tego, co darwiniści uważają za niedoskonałości i błędy w biologii, wcale tymi błędami nie jest. Było to już wielokrotnie wykazywane z różnych stron (odsyłam choćby do projektu ENCODE i upadku darwinowskiego mitu o tak zwanym „śmieciowym” DNA, a to tylko jeden z wielu przykładów). Ale nie czas i miejsce tutaj na rozwijanie tego wątku.
Nauka nie jest w stanie wszystkiego wyjaśnić. To mrzonka (s. 93). Ponadto nie wszystko co mówią naukowcy jest naukowe. W swych radach dla studentów i uczniów świeckich szkół Johnson zwraca też uwagę na to, że nauka ma swoje nierozwiązane problemy. Jedną z iluzji naukowych materialistów i naturalistów jest przekonanie, że nie są oni zaangażowani w wiarę. Tymczasem wiara jest czymś, czego wszyscy potrzebują, aby w ogóle ruszyć do przodu i pójść w jakimkolwiek kierunku. Rozum zawsze musi wystartować z niedowodliwych założeń, czyli budować na fundamencie wiary. Darwiniści wierzą w to, że ich teoria ewolucji wyjaśniła zagadkę powstania życia. Ale jest to ślepa wiara. Teoria ewolucji nie wyjaśnia powstania życia. Brak dowodów na jej twierdzenia to jej największy problem. Teoria ewolucji jest jedynie koncepcją filozoficzną i niczym ponadto. Co więcej, absolutnie nic nie wskazuje na to, że życie jest produktem bezrozumnych sił natury (s. 64-65, 76).
W rozdziale 5 Wells omawia zagadnienie materialistycznego redukcjonizmu, który zdominował darwinowskie myślenie. Darwiniści redukują wszystkie zjawiska, w tym umysłowe, do materii (s. 67). Jednak taki redukcjonizm jest wewnętrznie sprzeczny ponieważ sama idea materializmu i naturalizmu jest filozoficzna i nie da się jej zredukować do materii. Podobnie nie da się zredukować do materii informacji, obecnej zarówno w każdym tekście pisanym, jak i w DNA. Dualizm ten jest nieprzezwyciężalny. Można opisać chemicznie druk i papier, ale nie poinformuje nas to w żaden sposób o treści zawartej w tym druku. Skład chemiczny atramentu nie wyjaśni nam skąd wzięła się treść tekstu napisanego przy pomocy tego atramentu. Na tej samej zasadzie informacja zawarta w DNA nie jest produktem tegoż DNA. Jeśli same prawa fizyczne nie mogą utworzyć informacji w książce, to czy przypadkowe siły fizyczne mogłyby utworzyć informację w DNA, jak ślepo wierzą darwiniści? Nie mogłyby. Darwiniści wierzą, że ślepy dobór naturalny jest w stanie tworzyć informację, ale nie dostarczają w tej kwestii żadnych dowodów poza gierkami słownymi i fałszywymi analogiami, które odwołują się do pracy komputera i jego programu. Ale przecież program komputerowy i sam komputer są dziełem inteligentnych projektantów, nie tak jak dobór naturalny i losowe mutacje, które są ślepe i bezcelowe. Mamy tu więc ponownie do czynienia z omyłką Berry. Żadna materia ani naturalistyczna ewolucja nigdy nie zrobiła komputera w drodze ślepego przypadku i skumulowanego doboru naturalnego. Świat biologii molekularnej jest tymczasem dużo bardziej skomplikowany niż nawet najlepszy komputer na świecie. Każda z tryliona komórek zawiera jądro i każde takie jądro rozpatrywane osobno ma w sobie zakodowane więcej informacji niż wszystkie trzydzieści tomów Encyklopedii Britannica razem wzięte. Darwinowska teoria ewolucji jest jedynie opowiadaniem, a nie naukowym wyjaśnieniem, które mogłoby wyjaśnić złożoność świata biomolekularnego i takie cuda w nim zawarte (s. 68-76, 78, 113, 119). Johnson na stronie 77 cytuje nawet Jamesa Shapiro, biologa molekularnego, który przyznał, że darwinizm nie jest w stanie wyjaśnić biologicznej złożoności świata molekularnego. Cytat Shapiro jest niemal na wagę złota, a nawet diamentu, i dlatego przytoczę go tu w dosłownym brzmieniu. Shapiro napisał:
„Nie ma żadnych szczegółowych darwinowskich sprawozdań co do ewolucji jakiegoś fundamentalnego, biochemicznego lub komórkowego systemu, tylko rozmaitość życzeniowych spekulacji”.
Johnson pyta też materialistycznych darwinistów o to, co będzie, gdy dowody w biologii zaprzeczą ich filozoficznemu naturalizmowi. Czy darwiniści podążą wtedy za dowodami, dokądkolwiek one zaprowadzą, czy dalej będą się trzymali swej naturalistycznej filozofii materialistycznej, ignorując fakty (s. 78)? Odpowiedź jest oczywista: darwiniści nigdy nie porzucą materialistycznej filozofii ponieważ to zrujnowałoby ich cały światopogląd. Uparcie trwają i będą dogmatycznie trwali przy swoim darwinowskim naturalizmie, choćby fakty przeczyły mu na każdym kroku. Jeśli fakty przeczą filozofii darwinowskiej, to tym gorzej dla faktów. Zresztą już teraz tak jest i od dawna tak jest (s. 78-79, 81, 112-113). Johnson cytuje darwinistę Richarda Lewontina, który to właśnie przyznał: darwiniści muszą trzymać się materializmu, który jest absolutny, nawet kosztem akceptowania bajeczek i absurdalnych twierdzeń (s. 79). Od siebie dodam, że nie tylko Lewontin to przyznał. Dogmatyzm darwinistów został doskonale zilustrowany również przez wypowiedź darwinisty Scotta C. Todda, który oświadczył w 1999 roku: „Nawet jeśli wszystkie dane będą wskazywać na inteligentnego projektanta, hipoteza ta zostanie usunięta z nauki, bo nie ma charakteru naturalistycznego” („Nature”, 1999 rok, vol. 401, s. 423). Trudno o bardziej jaskrawy przykład skostniałego dogmatyzmu w religii darwinowskiej. Darwinistyczny religiant Todd wprost tu przyznał, że w jego darwinowskiej religii nie liczą się już fakty i dane empiryczne, a jedynie ideologia naturalizmu, która stoi ponad tymi faktami i danymi empirycznymi. Dziękuję za szczerość, kolego Todd. My to wiedzieliśmy już od dawna.
Filozoficzny materializm i redukcjonizm wyznawany przez darwinistów podkopuje wiarygodność ludzkiego umysłu, w tym wiarygodność darwinizmu wyznawanego przez darwinistów. Jeśli mózgi darwinistów są jedynie produktem ślepych sił przyrody, to ich mózgi są jedynie kłębkiem reakcji chemicznych, nad którymi darwiniści nie panują. Nie można bowiem zapanować nad reakcjami chemicznymi w swoim mózgu. W takim razie skąd darwinista może wiedzieć czy jego myśli odnoszą się do jakiejkolwiek prawdy? W tej sytuacji, jeśli reakcje chemiczne w głowie darwinisty prowadzą go wciąż do błędnych wniosków, nad którymi darwinista nie panuje (bo nie można zapanować nad reakcjami chemicznymi we własnej głowie, jak w sytuacji gdy ktoś zażył na przykład LSD), to cały darwinizm można wyrzucić do kosza jako niewiarygodny. Wystarczyłoby bowiem, że w mózgu darwinisty zaszłaby jakaś reakcja chemiczna, która skłoniłaby go na przykład do wniosku, że darwinizm jest fałszywy od A do Z. W takim oto autodestrukcyjnym zaułku ślepej uliczki kończy darwinowski redukcjonizm i materializm, gdzie umysł jest zredukowany jedynie do niekontrolowanych reakcji elektrochemicznych w mózgu (s. 79-81, 94). Następnie na końcu rozdziału Johnson cytuje materialistów, którzy szczerze przyznają, że naturalistyczny darwinizm nie jest w stanie wyjaśnić istnienia umysłu. Jednak prawdziwie wierzący materialista prędzej wybierze szalbierstwo i tkwienie po uszy w wewnętrznie sprzecznych pułapkach swego światopoglądu, niż porzuci swoją materialistyczną filozofię (s. 80-81). Darwiniści i naturalistyczni materialiści wmawiają nam absurdalną ideę, że irracjonalne procesy we Wszechświecie wytworzyły racjonalne umysły (s. 93-94).
W rozdziale 6 Johnson analizuje strategie, dzięki którym można się przeciwstawiać darwinizmowi. Okazuje się, że jest więcej teorii ewolucji niż jedna i nawet wśród zwolenników teorii ewolucji nie ma zgody co do mechanizmu ewolucji. Rozdźwięk zaczyna być coraz większy. Przy okazji Johnson przeanalizował bardzo dokładnie słynną wypowiedź papieża Jana Pawła II z 1996 roku, w której rzekomo zaakceptował on teorię ewolucji. Po dokładnej analizie słów papieża okazało się, że darwiniści wyrwali z kontekstu pewien fragment jego wypowiedzi i nadali mu zupełnie odwrotną intencję niż miał papież (s. 82-83). Od siebie dodam, że darwiniści ciągle powołują się na tę zmanipulowaną wypowiedź papieża o ewolucji. Aż po dziś dzień spotykam się z tym zjawiskiem w dyskusjach. A tak przy okazji: czy to wypowiedź katolickiego papieża jest dla darwinistów dowodem na ewolucję i innych dowodów nie ma? Znowu na jaw wychodzi bezpodstawność tej darwinowskiej bajeczki. Darwinizm jest nagi. Goły jak niemowlę.
W dalszej części rozdziału Johnson analizuje katastrofalne konsekwencje, jakie dla wiary chrześcijan ma to, że niektórzy chrześcijańscy teolodzy liberalni próbują godzić wiarę chrześcijańską z darwinizmem, akceptując wszystko to, co powiedzą materialiści, nawet to, że Bóg nie miał nic wspólnego ze stworzeniem, a zmartwychwstanie Jezusa dokonało się jedynie w umysłach i marzeniach Jego uczniów (s. 83-86, 98-99, 115). Jednak bez Boga darwinizm jest jedynie zbiorem sprzecznych i nieweryfikowalnych opinii oraz arbitralnych założeń, gdyż w tej sytuacji po prostu nie istnieje żadne trwałe odniesienie się do prawdy obiektywnej (s. 87-88). Powinniśmy zwalczać filozoficzny materializm i naturalizm, którym darwiniści są na wskroś przesiąknięci. I nie tylko oni, bo nawet wydziały teologii chrześcijańskiej też już są zdominowane przez naturalistyczne i materialistyczne myślenie. Powinniśmy wbijać klin w tę pozornie trwałą kłodę i poszerzać pęknięcie, które się w tej kłodzie pojawi. Johnson nazywa to strategią klina. To Bóg jest naszym prawdziwym Stwórcą, a nie jakiś bezcelowy, bezosobowy i absurdalny proces, który nie jest w stanie przesiać nawet mułu w jakimś bajorku, a co dopiero mówić o wytwarzaniu przez niego biologicznych cudów zaawansowanej inżynierii życia. To nie jest tylko drugorzędny i nieistotny szczegół w darwinowskiej teorii ewolucji. Przeciwnie, to jest coś, co kładzie ją na łopatki i do grobu za jednym zamachem. Darwinistom nie udało się nawet zrozumieć co wymaga wyjaśnienia. Dlatego ulegają oni iluzji, że zmienność dzioba zięby niby wyjaśnia jak powstały ptaki i całe obecne życie. Ale nie wyjaśnia, po prostu wniosek w żaden sposób nie pokrywa się tu z przesłanką. Losowe i bezcelowe mutacje w ogóle nie wyjaśniają skąd bierze się informacja w DNA. Przypadkowe mutacje w zasadzie nie wyjaśniają niczego i dlatego są one zupełnie nieistotne dla zagadnienia skąd pochodzi życie. Nie ma żadnego znanego naturalistycznego procesu, dzięki któremu bakterie mogłyby wyewoluować w rośliny i zwierzęta. Darwinowskie wyjaśnienie odwołujące się do doboru naturalnego i losowych mutacji jest jedynie metafizycznym konceptem i absurdalnym nonsensem, który musi zostać porzucony. Zapis kopalny nie tylko nie potwierdza koncepcji stopniowej ewolucji, ale wręcz jej przeczy już w epoce kambryjskiej, w której zaawansowane formy zwierzęce pojawiają się nagle gotowe i w pełni ukształtowane, bez żadnych wcześniejszych form pośrednich. Fakty z embriologii i genetyki tylko dobijają kolejne gwoździe do trumny darwinizmu, który w zasadzie jest już tylko podtrzymywanym na siłę przy życiu trupem, bo sekularystyczna kultura nie może dopuścić do tego, żeby koncepcja stworzenia wróciła na salony. Ale dziewiętnastowieczna idea Darwina nie przetrwa już zbyt długo. Jej dni są policzone (s. 82, 89-93, 111). Klin wbijany w darwinizm staje się coraz szerszy ponieważ powstaje coraz więcej prac, które kwestionują darwinowski materializm naturalistyczny (s. 91).
W rozdziale 7 Johnson analizuje tragiczne konsekwencje, jakie miało przyjęcie przez społeczeństwa darwinowskiej teorii ewolucji. Johnson cytuje wypowiedzi różnych darwinistów, którzy stwierdzają, że wszystko co nas otacza, włącznie z nami samymi, naszymi wartościami i religiami jest jedynie wytworem ślepej i bezcelowej ewolucji. Bóg nie istnieje, jedyne co istnieje to materia i jej przypadkowe wytwory. To nie Bóg jest naszym Stwórcą, ale ewolucja jest naszym jedynym stwórcą. Nie ma potrzeby wprowadzać już niczego nadprzyrodzonego do świata. Żaden inny stwórca nie istnieje. Nie potrzebujemy już religii teistycznych. Od teraz darwinowska teoria ewolucji jest naszą nową religią humanizmu. Naszym nowym genesis. To jest główne credo darwinistów (s. 95-97, 99-100, 101). Tak zwane liberalne chrześcijaństwo (wyjaśniam, że zbitka „liberalne chrześcijaństwo” jest tylko wewnętrznie sprzecznym oksymoronem) śpiewa już w jednym chórze z darwinowskimi naturalistami. Liberalni chrześcijanie są dużo bardziej skuteczni w promowaniu darwinowskiego naturalizmu niż wojujący ateiści pokroju Richarda Dawkinsa. Liberalni teolodzy, tak bardzo chcący się podlizać darwinistom, promują modernistyczne ujęcie chrześcijaństwa, w którym nie ma już nic nadprzyrodzonego. Język i rytuały pozostają tu wciąż te same, ale chrześcijański Bóg zostaje zamieniony na ślepą i bezcelową ewolucję. Zmartwychwstanie Jezusa i cuda przez Niego dokonywane, wraz z wszystkimi cudami opisanymi w Biblii, zostają przez liberalnych i modernistycznych teologów sprowadzone jedynie do marzycielskiej poezji, która nie ma nic wspólnego z realnym wydarzeniem historycznym (s. 98-99, 100, 103, 104, 106-109, 115-116). Ale filozoficzny materializm, ta świecka religia darwinistów, nie jest prawdziwy. Można go łatwo zakwestionować, gdyż nie ma on oparcia w żadnym badaniu i materiale empirycznym (s. 116).
W rozdziale 8, który jest ostatnim rozdziałem przepięknej książki Johnsona, analizuje on destrukcyjny wpływ modernizmu na chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo jest na siłę naturalizowane przez modernistycznych i liberalnych teologów. Niektórzy moderniści próbują pogodzić materializm z chrześcijaństwem, ale jest to oczywiście droga donikąd. Materializm i chrześcijaństwo są wzajemnie sprzeczne. Sprzeczne totalnie. Nie można ich pogodzić, gdyż są jak ogień i woda. Można jedynie wybrać jedno lub drugie. Moderniści i liberalni teologowie próbują pogodzić chrześcijaństwo z materializmem przez eliminowanie elementów nadnaturalnych z przekazu Biblii. Dla modernistów cudowność Biblii jest jedynie symbolem. Problem w tym, że dla materialistów Biblia jest fałszywa, zarówno jako prawda, jak i symbol. Nie można więc pogodzić materializmu z nadnaturalnym teizmem bez popadnięcia w logiczne sprzeczności. Tak bardzo różne są od siebie te dwa światy i konflikt między nimi jest nieuchronny (s. 106-109).
Johnson pisze też, że początek XXI wieku jest już inny niż początek XX wieku. Na początku XX wieku filozoficzny materializm dominował niemal wszędzie w sposobie myślenia ówczesnej kultury intelektualnej. Ale teraz już tak nie jest. Materialistyczny racjonalizm wyczerpał swój potencjał. Freud i Marks już upadli. Darwin jest następny w kolejce. Jego upadek będzie największy spośród upadku tych trzech (s. 110). Celem Darwina i jego uczniów jest obalenie tekstu z Listu do Rzymian (1,20), w którym święty Paweł naucza nas wprost, że moc Boga jest widoczna w dziełach stworzonych. Tak właśnie jest. Biochemicy otworzyli czarne skrzynki Darwina i odkryli w nich niemal nieskończoną inżynieryjną złożoność i zamysł Stwórcy. Darwinizm jest w coraz większych tarapatach i razem z nim chwieje się wieża modernizmu, która nie opiera się na niczym więcej niż na powietrznej iluzji. Wkrótce ta wieża będzie już w ruinie, tak jak runęła wieża „materializmu naukowego” w Związku Radzieckim, który stał na tej wieży okrakiem i rozpadł się razem z nią. Darwinizm na Zachodzie jest w takiej samej schyłkowej fazie, ponieważ to, co jest oparte na iluzji, kłamstwie i mrzonce musi w końcu upaść (s. 111-113).
I to tyle co chciałem wynotować ze znakomitej książki Phillipa Johnsona. Jest tam oczywiście dużo więcej takich rarytasów i ciekawych spostrzeżeń, niemniej jednak zostawiam je dla czytelników, którzy ewentualnie zdobędą tę książkę. Jest ona białym krukiem i jej nakład został obecnie wyczerpany. Nad czym ubolewam. Jeśli jednak uda ci się ją gdzieś zobaczyć, to nie zastanawiaj się nawet przez chwilę i wejdź w jej posiadanie. Nie pożałujesz. Ewentualnie zachęcam do odwiedzenia bibliotek, które mają ją w swoich skarbcach.
Phillip E. Johnson, Z otwartym umysłem wobec darwinizmu. Poradnik krytycznego myślenia, Warszawa 2007.
Jan Lewandowski, luty 2025.