Sceptyk kontra ateista
Sceptycyzm pochodzi już z czasów starożytności i jest wiązany z osobami Pyrrona z Elidy oraz Sekstusa Empiryka. Obaj byli Grekami, przy czym ten drugi wyraźnie nawiązywał do tego pierwszego choćby w dziele pt. Zarysy pirrońskie i rozwijał jego tezy o kolejne postulaty. Współcześni sceptycy idą niekiedy tak daleko, że jedyny wniosek do jakiego dochodzą jest taki, iż nie istnieje kryterium, które pozwoliłoby wyróżnić jedne sądy nad inne. Oznacza to, że dla sceptyka nawet twierdzenia współczesnej fizyki nie posiadają żadnej wyższości epistemologicznej nad twierdzeniami choćby takiej astrologii, wraz z twierdzeniami dowolnego zabobonu włącznie.
Czemu jednak apologetę chrześcijańskiego powinien obchodzić w ogóle sceptycyzm oraz jego argumenty? Sądzę, że powinien i to co najmniej z kilku dobrych powodów. Wojujący ateiści twierdzą bowiem, że posiadają prawdziwą wiedzę, w przeciwieństwie do teistów chrześcijańskich, których przekonania uważają za pseudowiedzę. W takiej sytuacji apologeta chrześcijański może użyć tez starożytnego i współczesnego sceptycyzmu do podważenia „wiedzy” wojującego ateisty, który najczęściej jest zarazem scjentystą. Taka strategia polemiki będzie polegała na technice reductio ad absurdum, czyli wykazaniu, że pretendowanie przez ateistę do posiadania rzekomo „najlepszej wiedzy” skończy się co najwyżej na wygenerowaniu wewnętrznej sprzeczności w jego poglądach. Kiedy bowiem ateista na przykład twierdzi w opozycji do wiary chrześcijańskiej, że tylko poglądy udowodnione mają jakąkolwiek wartość, to powinien udowodnić również i ten pogląd. Nie będzie jednak w stanie tego zrobić bez popadnięcia w regres do nieskończoności lub bez popadnięcia w błędne koło. Tym samym, stanowisko wojującego ateisty jest w tym wypadku samowywrotne i sprzeczne wewnętrznie.
Oczywiście naiwnością byłoby mniemanie, że wspomniani wyżej wojujący ateiści nie będą próbowali jakoś bronić się w tym miejscu. Niektórzy z nich wypracowali więc swoistą „apologetykę” i stwierdzili na przykład, że sceptyk sam sprowadza do absurdu swoje przekonania. Jeśli bowiem żaden pogląd ludzki nie może zostać uzasadniony, to tyczy się to również samego sceptycyzmu. Taka retoryka ateisty w tym punkcie jest jednak niestety tylko kolejną demagogią.
Po pierwsze gdy wnioskuję na przykład, że ateista wpada w samowywrotność nie będąc w stanie udowodnić choćby swego twierdzenia głoszącego, że osądy nieudowodnione są pozbawione sensu, to nie wynika z tego wcale, że mój wniosek też jest samowywrotny skoro sam również nie mogę go udowodnić. Jest to bowiem tylko konkluzywny wniosek a nie twierdzenie. Podobnie gdy wnioskuję, że każdy znany mi osąd ateisty jest zagrożony regresem w nieskończoność lub błędnym kołem to mój wniosek nie jest już zagrożony regresem w nieskończoność lub błędnym kołem. Dlaczego? Dlatego, że nie twierdzę po prostu tak samo jak ateista, że wszystkie moje postulaty są bezwzględnie udowodnione i pozbawione elementu wiary. Cofając się w uzasadnianiu gdzieś trzeba się zatrzymać w rozumowaniu i przyjąć jakieś założenia właśnie na wiarę aby uniknąć regresu w nieskończoność, samowywrotności lub błędnego koła. Nie twierdzę ponadto, że wszystkie znane mi osądy ludzkie są samowywrotne bo przecież nie znam wszystkich osądów ludzkich a poza tym nie każdy twierdzi tak jak ateiści, że jego postulaty są bezwzględnie udowodnione i pozbawione elementu wiary. Samowywrotność, regres w nieskończoność i błędne koło w uzasadnianiu mogą powstać tylko tam gdzie ktoś twierdzi właśnie, że jego osądy są bezwzględnie udowodnione i pozbawione jakiegokolwiek elementu wiary. Tak czynią właśnie ateiści zwalczający teizm i ja jedynie doprowadzam ich stanowisko do samowywrotności za pomocą techniki reductio ad absurdum, ale przecież inni już niekoniecznie tak twierdzą jak owi ateiści i ja sam też tak nie twierdzę o swoich poglądach. Nie muszę tak twierdzić skoro jestem teistą i z zasady w coś wierzę. Wiara jest wręcz tym czego bronię, do czego przyznaję się od początku i nigdy jej nawet nie ukrywałem w zakresie moich przekonań.
Wyjście takie pozwala uniknąć samowywrotności i regresu w nieskończoność w moich własnych zarzutach wobec ateistów ale ma też oczywiście pewne swoje konsekwencje innego rodzaju. Jeden z ateistów zarzucił mi mianowicie, że jeśli gdzieś w rozumowaniu zatrzymuję się jednak na wierze to moje osądy przestają być co prawda samowywrotne i zagrożone regresem w nieskończoność, niemniej jednak tracą swą siłę argumentacyjną skoro są oparte „tylko” na wierze w jakieś założenia. Zarzut ten jest jednak słaby i można go bardzo łatwo spacyfikować. Po pierwsze jeśli wytykający mi wiarę w założeniach ateista w ramach swego zarzutu stwierdza, że wiara jest tu istotnie jakimś problemem, to sam powinien udowodnić to właśnie swoje stwierdzenie, że wiara dyskredytuje mój postulat per se. Jeśli ów ateista tego nie zrobi to wtedy jego własne stwierdzenie oskarża samo siebie gdyż w tym momencie ono również nie jest oparte na niczym innym jak tylko na samej wierze. Dokładnie tak właśnie jest gdyż nie da się udowodnić twierdzenia, że stanowisko oparte na wierze jest pozbawione sensu. Aby udowodnić to twierdzenie „naukowy ateista” może powołać się wyłącznie na nie samo co skończy się ostatecznie błędnym kołem, regresem w nieskończoność lub aprioryzmem, czyli po prostu przyjęciem na wiarę zarzutu, że wszystko co oparte na wierze jest pozbawione sensu. Takie stanowisko wspomnianego ateisty jest więc właśnie ewidentnie samowywrotne i sam kończy on jedynie na wierze w tym miejscu. Nie tylko zresztą w tym miejscu bo tak naprawdę wszelkie znane mi przekonania ateistów, z samą negacją teizmu włącznie, są oparte jedynie na ich wierze, jak to pokazuje wcześniej lub później każda dyskusja z nimi.
Drugą kwestią jest tutaj zagadnienie czy rzeczywiście wszelkie osądy oparte na wierze należałoby uznać za bezsensowne, jak chcą „naukowi ateiści”? Można wskazać na wiele przykładów sytuacji gdy tak nie jest. Weźmy choćby opartą na błędnym wnioskowaniu indukcyjnym naszą wiarę w to, że Słońce będzie wschodzić codziennie każdego następnego poranka w naszym życiu. Wiara ta sprawdza się nam codziennie przez 365 dni w roku na przestrzeni całego naszego życia, choć nie ma ona żadnego uzasadnienia poza naszą indukcyjną wiarą w to, że przyszłość będzie w jakiś sposób taka sama jak przeszłość.
Tak więc niektórzy ateiści nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć tego, że samowywrotność istnieje wyłącznie w ich własnych twierdzeniach, co do których upierają się oni, że są to twierdzenia bezwzględnie udowodnione i pozbawione jakiegokolwiek elementu wiary. Tylko ktoś, kto twierdzi, że jego światopogląd opiera się wyłącznie na takich właśnie pewnych twierdzeniach jest zagrożony samowywrotnością, regresem w nieskończoność lub błędnym kołem. Apologeta teistyczny wskazuje na te wnioski i w zasadzie nie robi nic poza tym, doprowadzając stanowisko ateisty do sprzeczności za pomocą techniki reductio ad absurdum. Jednakże teista nie podziela już w tym punkcie przekonań ateisty odnośnie tego, że wszelkie twierdzenia powinny być bezwzględnie udowodnione, stąd stanowisko teisty nie jest już zagrożone samowywrotnością, popadnięciem w błędne koło lub regresem ad infinitum. To samo tyczy się również i mojej apologetyki chrześcijańskiej.
Reasumując, apologeta chrześcijański sam nie musi być sceptykiem aby używać sceptycyzmu jako jedynie narzędzia polemicznego przeciw tezom wojujących ateistów. Nieuzasadniony jest więc czasem spotykany zarzut ateistów, że skoro sam sceptycyzm uderza również w zasady wiary chrześcijańskiej to apologeta chrześcijański jest rzekomo „niekonsekwentny” w powoływaniu się na idee sceptyczne. Zarzut ten jest ponownie bezsensowny ponieważ sceptycyzm uderza jedynie w wiedzę, teizm zaś nie tyle jest stricte wiedzą, co raczej wiarą. Ateiści wojujący wyraźnie i jednoznacznie pretendują do posiadania wiedzy zamiast wiary, więc to właśnie w nich bezpośrednio uderzają postulaty starożytnych i współczesnych sceptyków. I jak pokazuje praktyka - wspomniani ateiści nie są w stanie w ogóle obronić się przed tymi postulatami.
Jan Lewandowski, maj 2017