Scjentyzm ateisty ponownie zaorany, czyli J.P. Moreland w akcji
Gdy w 2000 roku rozpoczynałem przygodę z prawdziwą apologetyką chrześcijańską (wcześniej publikowałem w prasie teksty polemizujące tylko z sektami), to jeśli chodzi o apologetykę zajmującą się ateistami, w języku polskim nie było dosłownie nic, żadnych publikacji. Kompletna pustka. Dopiero jakiś czas temu dowiedziałem się, że w 1999 roku została w Warszawie wydana świetna książka apologetyczna Arlie J. Hoovera, pt. Drogi Agnosie. Listy w obronie wiary (niedawno recenzowałem ją na łamach niniejszego portalu). Wtedy jednak o tym nie wiedziałem.
Próbując więc w tamtym czasie znaleźć jakiekolwiek publikacje w języku angielskim, które polemizowałyby z neoateizmem, dotarłem do apologetycznej książki Jamesa Patricka Morelanda, pt. Scaling the secular city, wydanej w 1987 roku. Moreland był więc pierwszym autorem polemizującym z ateistami, którego poznałem. Jego książkę dosłownie pochłonąłem w kilka jesiennych wieczorów przy kubku ciepłej herbaty z imbirem. Tym bardziej ucieszyłem się więc gdy dowiedziałem się, że specjalizujące się w apologetyce wydawnictwo Prodoteo opublikowało niedawno pracę J.P. Morelanda, zatytułowaną Scjentyzm i sekularyzm. Jak reagować na niebezpieczną ideologię (Warszawa 2021).
Moreland to nie byle kto. W USA ma już status apologetycznego celebryty i jest mentorem dla wielu wschodzących gwiazd chrześcijańskiej apologetyki anglosaskiej. Jest autorem lub współautorem ponad osiemdziesięciu publikacji. Takim pisarskim dorobkiem mógłby pochwalić się tylko słynny Gilbert Keith Chesterton, w którym zaczytują się nawet papieże rzymscy, rozważający ostatnio wyniesienie Chestertona na ołtarze.
Ale wróćmy do Morelanda. Jak już wspomniałem, wydawnictwo Prodoteo wydało w języku polskim jedną jego pracę. Poniżej chciałbym wynotować z niej kilka ciekawych myśli, zachęcając innych do zapoznania się z tą książką. Numery stron podaję za rzeczonym wydaniem Prodoteo. Praca Morelanda dotyczy ponownie scjentyzmu. Wspominam o tym ponieważ ostatnio omawiałem książkę Mitcha Stokes'a, który również podważa ateistyczny scjentyzm. Jak widać, apologeci anglosascy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to właśnie scjentyzm jest głównym powodem ateizmu i wojującego sekularyzmu w kulturze zachodniej. Tej świadomości nie mają niestety nasi rodzimi publicyści orbitujący wokół tej tematyki (na przykład Michał Heller), którzy wybrali raczej drogę konkordyzmu, czyli próby godzenia za wszelką cenę doktryn religii z nauką. Pójdą oni na każde ustępstwo, byleby tylko scjentyści byli usatysfakcjonowani. Zawsze będą próbowali dostosować religię do nauki, rewidując jej tezy tak, aby to nauka była górą. Nie ma jednak żadnego powodu aby tak robić. Nie można ugłaskać lwa. Ustępowanie scjentystom nigdy nie kończy się dobrze dla religii i skutkuje jedynie coraz większą pogardą dla ludzi wierzących w naszej zlaicyzowanej kulturze oraz skalowaniem w górę kolejnych ateistycznych żądań, które na pewno nie przyniosą niczego dobrego chrześcijaństwu. O tym również traktuje książka Morelanda. Idzie on drogą konfrontacji zamiast ustępstwa. I bardzo słusznie, bo taki był właśnie duch wczesnej apologetyki chrześcijańskiej, której bezkompromisowość rozsławiła chrześcijaństwo na cały świat. Tymczasem droga ustępowania scjentystom prowadzi jedynie do zwijania się chrześcijaństwa, co obserwujemy już gołym okiem w kulturze zachodniej. Zdają sobie z tego sprawę doskonale apologeci anglosascy, czego nie można powiedzieć o naszych rodzimych publicystach, wciąż żyjących w swego rodzaju bańce ułudy o nazwie ustępstwo konkordyzmu.
Wracając jeszcze na chwilę do pracy Mitcha Stokes'a, to warto dokonać drobnego porównania jego książki z książką Morelanda. Obie publikacje atakują ateistyczny scjentyzm i naturalistyczny materializm. Niemniej jednak dość mocno się od siebie różnią. Stokes po prostu zdemolował ateistyczny scjentyzm i nie wziął żadnych jeńców. Natomiast Moreland robi to samo ale robi również coś więcej: pokazuje przewagę teizmu chrześcijańskiego nad naturalizmem ateistycznym. Szczególny akcent kładzie zwłaszcza na te aspekty, których naturalistyczny scjentyzm nie jest w stanie wyjaśnić, za to doskonale wyjaśnia je właśnie filozofia chrześcijańska. To niewątpliwy atut książki Morelanda, którego nie posiada już książka Stokes'a.
I tyle tytułem wstępu. Rozpocznijmy więc przegląd wspomnianej książki Morelanda.
Już na samym wstępie książki Morelanda, na jednej z kart tytułowych, znajdujemy słowa Dallasa Willarda, przytoczone jako motto. Willard słusznie zauważył kiedyś, że idea, iż wiedza i rzeczywistość ograniczają się do świata nauk przyrodniczych jest jedną z najbardziej destrukcyjnych we współczesnym świecie (s. 7).
Następnie w książce mamy przedmowę Dan Egelera, który odnotowuje, że jest wiele rzeczy, których nauka nie potrafi wyjaśnić (s. 12, patrz też strony 129 i 131). Jedną z takich kwestii jest choćby natura logiki modalnej, która to kwestia jest niezależna od nauki (s. 104).
Moreland słusznie stwierdza, że nauka nie może sobie rościć, iż jest jedyną drogą do poznania rzeczywistości. Scjentyzm to pogląd filozoficzny, a nie naukowy (s. 19, 48, 51, 98). Tez scjentyzmu nie można zmierzyć naukowo i zbadać laboratoryjnie (s. 49). Dlatego właśnie scjentyzm sam się obala i jest wewnętrznie sprzeczny (s. 45, 48). Należy więc walczyć ze scjentyzmem (s. 20). Tym bardziej, że nasza kultura jest przeżarta rakiem scjentyzmu (s. 21-26).
Dlaczego nasza kultura jest przeżarta rakiem scjentyzmu? Moreland trafnie diagnozuje ten problem, wskazując na Darwina jako źródło tego raka. Rak scjentyzmu żywi się nienawiścią do chrześcijaństwa. Niemal jednogłośne przyjęcie koncepcji darwinizmu przez estabilishment scjentystyczny było motywowane nienawiścią do religii, a nie dowodami, bo żadne dowody na teorię ewolucji tak naprawdę nie istnieją (s. 187, 189-190). Teoria ewolucji nie musi w sposób logicznie konieczny prowadzić do ateizmu. Jest jednak najczęstszym z pretekstów, które prowadzą do ateizmu u tych, którzy szukają takiego pretekstu. Stwierdził to zresztą kiedyś już sam Richard Dawkins, który zauważył, że przed Darwinem można było być ateistą ale dopiero Darwin sprawił, że ateizm jest w pełni satysfakcjonujący intelektualnie (por. R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, Warszawa 1994, s. 24).
Tymczasem Moreland słusznie zauważa, że nauka nie potrafi uzasadnić ani metody naukowej, ani założeń, na których ta metoda się opiera (s. 52, 63, 64). Filozofia lepiej od nauki nadaje się jako paradygmat racjonalności (s. 52, 60, 92-93, 94). Założenia nauki są filozoficzne więc to filozofia ma wyższość nad nauką, a nie nauka nad filozofią (s. 68, 64, 105, 182), wbrew rozpowszechnionemu błędnemu mniemaniu wśród scjentystycznych ateistów. Nauka nie jest w stanie rozstrzygnąć nawet tego czy istnieje świat zewnętrzny poza naszymi umysłami, który to świat nauka chce badać. Jest to zagadnienie filozoficzne, a nie naukowe. Nauka nie jest też w stanie rozstrzygnąć takich zagadnień jak koncepcja prawdy lub sama metoda naukowa, którą mamy wybrać (istnieją różne sprzeczne między sobą metody naukowe). Nauka nie może nawet ocenić swojego własnego statusu bo inaczej skończy w błędnym kole. Wszystkie te kwestie nauka musi pozostawić właśnie filozofii. Rozważania filozoficzne mają zatem większe znaczenie niż rozważania naukowe ponieważ sama nauka i tak nic nie znaczy bez podbudowy filozofii (s. 110, 115, 116-118). To spostrzeżenie Morelanda było dla mnie najbardziej odkrywcze w całej jego książce.
Naukowe wyjaśnienia zakładają istnienie Wszechświata. Nie można ich zatem użyć do wyjaśnienia zjawiska Wszechświata (s. 135). Nauka nie może też wyjaśnić istnienia praw przyrody ponieważ wszelkie wyjaśnienia nauki już te prawa zakładają (s. 137). Każda próba uzasadnienia scjentyzmu skończy więc ponownie w błędnym kole (s. 98).
Moreland zauważa, że jest nawet jeszcze gorzej. Nikt nie jest w stanie zdefiniować nauki i podać kryteriów, które odróżniałyby naukę od nie-nauki. Można wskazać takie dziedziny wiedzy, które nie są nauką, a mimo to do nauki pasują, jak i takie, które są uważane za naukę, a jednak kryteriów nauki nie spełniają. Kryteria policzalności lub mierzalności, którymi starają się kierować nauki ścisłe, też nie są rozstrzygające. Teorie o wymarciu dinozaurów, jak i nauki zajmujące się wirusami, nie zawierają aspektów mierzalnych, a mimo to są uważane za naukę. I na odwrót, w pewnych dziedzinach wiedzy mamy mierzalność, na przykład w literaturoznawstwie (statystka użycia słów), a mimo to nie jest to nauka ścisła. Stosowanie się do praw przyrody też nie jest żadnym kryterium nauki bo choćby historia odwołuje się do jednorazowych zdarzeń, których nie można podciągnąć pod żadne prawa przyrody. A przecież nikt nie odmówi historii statusu nauki (s. 160-161, 162).
Moreland odnotowuje też, że w nauce obowiązuje tak zwany naturalizm metodologiczny, który w procesie wyjaśnień niejako zakazuje nauce odwoływać się do przyczyn nadnaturalnych. Tymczasem naturalizm metodologiczny to jedynie arbitralny postulat, który jest ideą wyznawaną bez żadnego uzasadnienia. Naukowcy nie są w stanie podać żadnego uzasadnienia dla naturalizmu metodologicznego (s. 159, 161, 188). Moreland słusznie zresztą zauważa, że naukowcy nie stosują się konsekwentnie do rygoru naturalizmu metodologicznego. Jako przykład takiej sytuacji Moreland podaje to, że biolodzy niekiedy sami odwołują się do Stwórcy, wskazując na rzekome niedoróbki w Jego projekcie, co ma świadczyć niby o tym, że świat biologiczny nie został zaprojektowany i nie jest dziełem Stwórcy (s. 163-164). Tak argumentuje chociażby Richard Dawkins w swej przytaczanej już wyżej książce pt. Ślepy zegarmistrz. Scjentyści są więc mocno niekonsekwentni nawet w zakresie swej quasi metodologii.
Moreland ciekawie rozprawia się też z często wygłaszaną przez scjentystów tezą, że tylko zgoda ekspertów (tak zwany konsensus) wskazuje nam na to, co jest w nauce słuszne, a co nie. Tymczasem idea, że naukowcy powinni tworzyć konsensus, to znowu idea ukradziona z filozofii, a nie z samej nauki. Eksperci badający epistemologię niezgody nie zgadzają się z tym, że wiedza w danej kwestii musi być konsensualna i zatwierdzona przez naukowców, stąd kryterium to jest wewnętrznie sprzeczne i samo się obala (s. 98).
Wielu darwinowskich ateistów upiera się przy scjentystycznej tezie, że ewolucja wyposażyła nasze zmysły i rozum w poprawny ogląd rzeczywistości. Inaczej nie przetrwalibyśmy w tej rzeczywistości. Polemizując z tą retoryką Moreland zauważa, że jeśli jednak przyjmiemy taką narrację naturalistyczną, że ślepe procesy fizyczne poprawnie ukształtowały nasze zmysły i zdolności poznawcze, to nie mamy podstawy im ufać bo jak ślepy ślepego prowadzi to obaj w dół wpadną (s. 61, 70). Nie ma znaczenia czy przekonania ludzi są poprawne jeśli tylko pomagają im w walce o przetrwanie. Spójny błąd może być tak samo użyteczny w walce o przetrwanie jak prawda (s. 61-62). Ewolucja nie dba więc o to abyśmy mieli poprawne przekonania w celu przetrwania w rzeczywistości. Darwiniści nie są w stanie w żaden sposób udowodnić tej swojej scjentystycznej hipotezy.
Moreland przypomina, że prawdy nauki są warunkowe i mogą być fałszywe (s. 64, 72, 104). Dowolny zbiór danych obserwacyjnych może być zawsze wyjaśniony przez więcej niż jedną teorię (s. 72). Obserwacje nie potwierdzają więc tego, że jakakolwiek teoria naukowa jest prawdą. Teorie są zawsze niedookreślone przez obserwacje i można na wiele sprzecznych sposobów interpretować te same zespoły obserwacji. Żadna z tych interpretacji danej obserwacji nie ma wyższości nad innymi interpretacjami i nie jest w stanie tego rozstrzygnąć jakakolwiek obserwacja.
Moreland prowokacyjnie zauważa, że mamy więcej dowodów na to, że istnieje Bóg, niż że istnieją elektrony, których w zasadzie nikt nie widział i nikt do końca nie wie czym one są skoro w fizyce istniały różne niezgodne między sobą koncepcje atomu (s. 74). Klasyczne dowody na istnienie Boga są filozoficzne, a filozofia ma wyższość poznawczą nad nauką (s. 68, 64, 105, 182). Dlatego właśnie filozoficzne poparcie dla pierwszej przesłanki argumentu kosmologicznego Kalam (Wszechświat miał początek) jest silniejsze niż potwierdzenie modelu Stephena Hawkinga, który uważa, że Wszechświat nie ma początku. Nadal więc bardziej racjonalne jest wierzyć w stwórczy początek świata (s. 108-109).
Hawking przekonywał, że świat wyłonił się spontanicznie z niczego. Ot, tak po prostu. Polemizując z nim Moreland zauważa jednak, że nicość w pojmowaniu Hawkinga nie jest de facto nicością ponieważ jego nicość to próżnia kwantowa, która zawiera energię i mieści się w przestrzeni. Nie jest to więc żadna nicość. Hawking nie zauważał niespójności w swoim rozumowaniu (lub nie chciał zauważać) i był bardzo kiepskim filozofem (s. 109).
Ateiści scjentystyczni często wpierają innym, że prawdziwość teorii naukowych jest zagwarantowana przez ich sukcesy predykcyjne (trafne prognozy) lub technologiczne. Tymczasem stare teorie naukowe również miały takie sukcesy ale i tak zostały porzucone jako błędne. Nie ma więc żadnych dowodów na to, że jakiekolwiek sukcesy obecnych teorii naukowych gwarantują nam to, że mówią one jakąś prawdę o świecie (s. 76-78). Antyrealiści mówią, że sukces teorii naukowych zależy wyłącznie od tego, co robią naukowcy. Manipulują oni teoriami i podrasowywują je tak długo aż dostosują je i uzyskają zgodność z obserwacjami (s. 77). W tej sytuacji teorie są jednak tylko podrasowane, zmanipulowane teoretycznie, a więc niekoniecznie prawdziwe.
W przeciwieństwie do teizmu, gdzie świadomość ludzka jest odbiciem twórczego aktu kreacji w wykonaniu świadomego Boga, scjentystyczny naturalizm nie ma żadnego wyjaśnienia dla faktu istnienia świadomości. Stany mózgu jakie mamy mogłyby zdarzać się równie dobrze u zombie bez angażowania w to jaźni. Świadomość do niczego nie jest potrzebna mózgowi (s. 84, 127). A mimo to posiadamy świadomość i ateistyczny materializm nie jest w stanie w żaden sposób tego sensownie wyjaśnić.
Scjentystyczny naturalizm kompletnie zawodzi przy jakichkolwiek próbach wyjaśnienia zjawiska świadomości. Stanów mentalnych, takich jak myśl o obiedzie, nie można opisać fizycznie lub matematycznie, tudzież zmierzyć ich ilościowo (s. 84). Stany świadomości nie są stanami fizycznymi więc neurobiologia jest niekompetentna w odkrywaniu ich natury i scjentystyczny materializm nie jest w stanie wyjaśnić natury świadomości (s. 87, 127, 145, 146-148, 151, 180, 190).
Scjentystyczni darwiniści twierdzą, że świadomość ludzka to jedynie uboczny produkt ewolucji. Swoisty epifenomen, który powstał na bazie jakiegoś innego procesu i nie był celem tego procesu ale czymś w rodzaju wypadku przy pracy. Jednak Moreland słusznie zauważa, że takie epifenomenalistyczne tłumaczenie samo się obala ponieważ jeśli umysł i świadomość to jedynie błędny produkt ewolucji, to każde wyjaśnienie dokonane przy pomocy umysłu będzie takim samym błędem pozbawionym znaczenia, z samym epifenomenalizmem włącznie (s. 149). Darwinowska idea epifenomenalizmu jest więc wewnętrznie sprzeczna i samowywrotna.
Scjentystyczny naturalizm nie tylko nie jest w stanie wyjaśnić zjawiska świadomości. Nie jest on w stanie również wyjaśnić pochodzenia życia. Żywe istoty są zbudowane z informacji. Informacja ta jest niematerialna i jest zarazem bardziej fundamentalna dla rzeczywistości niż materia. Nie ma materialnego wytłumaczenia pochodzenia niematerialnej informacji i tym samym pochodzenia życia (s. 111).
Podobnie jak Mitch Stokes, tak i J.P. Moreland drąży zagadnienie moralności w światopoglądzie scjentystycznego naturalisty. I podobnie jak Stokes, tak i Moreland dochodzi do konkluzji, że jakakolwiek uzasadniona etyka w scjentystycznym naturalizmie jest niemożliwa. Nauka jest opisowa a nie normatywna. Opisuje jedynie to co jest, a nie to co powinno być (s. 152). Tak więc ateistyczny scjentysta nie jest w stanie wytworzyć żadnej sensownej i uzasadnionej koncepcji etyki. Natomiast teizm chrześcijański nie ma problemu z uzasadnieniem sensowności koncepcji moralności. On wręcz bezpośrednio ją implikuje.
I to tyle, co chciałem wynotować z książki J.P. Morelanda. Myliłby się jednak ktoś, kto uznałby, że mój powyższy opis jest wyczerpującym streszczeniem tej książki. Nic takiego nie ma miejsca. Nie opisałem nawet jednego procenta treści tej publikacji. Jest w niej o wiele więcej spostrzeżeń i argumentów. Nie opisałem choćby dość złożonej argumentacji pozytywnej, którą Moreland przedstawia za tezą, że chrześcijaństwo lepiej wyjaśnia Wszechświat i człowieka niż naturalistyczny scjentyzm. Dlatego zachęcam do zapoznania się z całością pracy Morelanda, bez budowania opinii jedynie na moim powyższym tekście.
J.P. Moreland, Scjentyzm i sekularyzm. Jak reagować na niebezpieczną ideologię, Warszawa 2021.
Jan Lewandowski, lipiec 2022.